niedziela, 26 lutego 2023

„Cenevole” Marka Żaromskiego – przypowieść o zbrodni i karze w rytmie tajemniczej symfonii - RECENZJA PATRONACKA!

 

 

Zaczyna się delikatnie, od pojedynczych taktów i dźwięków, łagodnie jak kołysanka, jak bajka na dobranoc. Lata sześćdziesiąte, czas głębokiego PRL-u zachowującego pozory politycznej odwilży. Mała, urokliwa miejscowość uzdrowiskowa i pensjonat o wdzięcznej nazwie „Fraszka”, prowadzony przez Annę Małecką, córkę przedwojennego pisarza. Właścicielka pensjonatu przygotowuje własną imprezę urodzinową dla garstki obecnie przebywających tu kuracjuszy i dla kilkorga najbliższych. Atmosfera wydaje się być wręcz sielankowa, jak ze starej pocztówki z urokliwego uzdrowiska. Goście pensjonatu to w końcu tak zwani ludzie na poziomie…

 

Pani Małecka miała szczęście i była tego świadoma. Tak się złożyło, że jej goście to wyłącznie ludzie z pozycją, wpływowi. Zapewniało jej to spokój i brak kontroli ze strony władz. Nikt właściwie nie wtrącał się do jej interesu. Nikomu nie musiała się nawet opłacać. Dlaczego ci wpływowi wybierali jej Fraszkę? Może na początku przyciągała ich przebrzmiewająca już sława ojca pani Anny. Może niektórych nobilitowało to, że mieszkają właśnie u niej, że im usługuje.

 

Imprezę można zaliczyć do udanych – goście świetnie się bawią, jubilatka trzyma poziom zapewniając smakowite potrawy i odpowiadającą wszystkim atmosferę. Autor prowadzi narrację właśnie jakby w rytm muzyki, w której delikatne dźwięki przeplatają nagłe mocniejsze uderzenia w klawisze, niczym zapowiedź zbliżającego się niebezpieczeństwa… Po imprezie urodzinowej wszyscy rozchodzą się do swoich pokojów, syci, rozbawieni, zadowoleni i nic nie zapowiada tragedii kolejnego, niedzielnego poranka. A ta zmieni sielski obrazek z początku opowieści w dużo bardziej ponury, malowany ciemnymi barwami i podejrzeniami portret dotąd spokojnej społeczności. Bo ktoś z obecnych w urodzinowy wieczór nie wstanie już w niedzielę z łóżka i nie zacznie kolejnego dnia…

 

Zastanawiałam się w jaki sposób opowiedzieć Wam o „Cenevole”, bo dla mnie ta powieść to coś więcej niż tylko klasyczna powieść kryminalna retro. Marek Żaromski bawi się gatunkami, w moim odczuciu prześlizguje się od jednego do drugiego, wytrąca czytelnika z równowagi, z dającego satysfakcję poczucia przewidywalności i rutyny. Z jednej strony mamy rzeczywiście fabułę kryminalną, poprowadzoną konsekwentnie, zgodnie z regułami gatunku. Jest trup, jest zamknięta, na pozór spokojna społeczność. Jest grono podejrzanych zawężone do grona biesiadników z pięćdziesiątych urodzin właścicielki pensjonatu. Do śledztwa zostaje oddelegowany porucznik Pol z komendy powiatowej w pobliskim Krzyżowcu. Nieoficjalnie w śledztwo włącza się przyjaciel pani domu, Stanisław Gorszewski. Prywatnie wuj prowadzącego śledztwa milicjanta, choć to bardzo niefortunne pokrewieństwo dla tego ostatniego. Były więzień ubeckich katowni nie prezentuje się dobrze w drzewie genealogicznym porządnego obywatela PRL-u, a już tym bardziej milicjanta robiącego karierę. Początkowo nieufnie nastawiony do wuja Pol szybko docenia w nim cichego sojusznika w szukaniu rozwiązania zagadki, która tylko z pozoru wydawała się prosta. Powoli opadają maski, na jaw wychodzą kłamstwa i kłamstewka, ale też prawdziwe podłości. Na pozór porządni kuracjusze, domniemane elity, prezentują pełen wachlarz skrupulatnie skrywanych grzechów głównych.

 

Z drugiej strony, przy okazji opisu prowadzonego śledztwa, Autor dyskretnie, ale przejmująco pokazuje tło społeczno – polityczne tamtych czasów. Przemyca bolesną prawdę o poziomie skomplikowania ludzkich losów, a także inwigilacji społeczeństwa przez aparat władzy. W tle śledztwa o morderstwo słychać echa przesłuchań ubeckich katowni. Przedstawicielem wrogów reżimu staje się właśnie Stanisław Gorszewski. Pokazując etapy jego prywatnego śledztwa Autor jednocześnie pokazuje jak bardzo skomplikowane stają się relacje międzyludzkie w reżimowych państwie, w którym każda prywatna rozmowa może trafić do akt w raporcie tajnego współpracownika służb, którym może być najbliższy kolega. Pokazuje również represje jakie nawet lata po wojnie dotykały ludzi związanych z konspiracją.

 

Ale to ciągle nie wyczerpuje wszystkich wątków tej powieści. Jest przecież również wątek muzyczny, który spaja klamrą wszystkie pozostałe i z którego zaczerpnięty został tytuł książki. „Cenevole” to tytuł symfonii skomponowanej w 1886 roku przez Vincenta d'Indy, której pełna nazwa to "Symphonie sur un chant montagnard français" ( Symfonia na temat francuskiej pieśni góralskiej ). W powieści z prawdziwym nabożeństwem słucha jej Stanisław Gorszewski i, przynajmniej w moim odczuciu, jest ona czymś w rodzaju metafizycznego antraktu pomiędzy kolejnymi aktami dramatu. Dodałabym, że ten dramat wykracza dalece poza kryminalną fabułę i zmusza czytelnika do postawienia sobie pytań o walkę Dobra ze Złem w świecie, o przestrzeń niewidoczną dla oczu, a jednak istniejącą i będącą tematem sporów filozofów i teologów. Autor splata w przedziwny sposób historię Stanisława i jemu podobnych z historią popełnionego właśnie morderstwa. Tematy kłamstwa i prawdy, zdrady i przebaczenia, strachu i odwagi nabierają wielu znaczeń. A gdzieś w tle, niczym cichy …Obecny? jest On. Bóg, Opatrzność, Los, każdy może nazywać Go innym imieniem, a jednak ta wielka (nie)Obecność jest również bohaterem tej opowieści.

 

Gorąco Wam polecam „Cenevole”. To nieoczywisty kryminał, nieoczywisty traktat filozoficzny, a może przypowieść o życiu i siłach nim targających? I o odwiecznej walce Dobra ze Złem, w której wcześniej czy później każdy musi się opowiedzieć po którejś stronie?... Jeśli szukacie powieści zmuszających do refleksji, oferujących coś więcej niż tylko chwile dobrej rozrywki, „Cenevole” Was nie zawiedzie!




niedziela, 5 lutego 2023

„Bezdroża”, czyli opowieść o meandrach miłości i samotności, pamięci genetycznej i traumie, z dźwigającym się z kolan powojennym Gdańskiem w tle

„Bezdroża” Ewy Popławskiej to moje pierwsze spotkanie z tą Autorką, ale nie ukrywam, że spotkanie wyczekiwane, więc propozycję zrecenzowania tej powieści przyjęłam z radością. Wpadła mi ona w oko już w zapowiedziach i liczyłam na coś innego, nietuzinkowego, co mnie zaskoczy. Czy się nie zawiodłam? O tym zaraz Wam opowiem :) .

 

Głównymi bohaterami „Bezdroży” jest pochodzące z Wilna młode małżeństwo, Ania i Kazik Warszawscy. Jest rok 1946, zmienia się mapa polityczna Europy. Polska, na nieszczęście, dostaje się w strefę wpływów sowieckich. Warszawscy opuszczają Wilno jak wielu innych Kresowiaków, zmuszeni właśnie sytuacją polityczną. Ich rodzinne miasto to już nie Polska, a Litwa. Na nowe miejsce zamieszkania wybierają Gdańsk, o którego pięknie pisała w listach ciocia Ani, Pola. Decydują się zatem na wyjątkową trudną i męczącą podróż w tych powojennych, surowych warunkach, z nadzieją na nowe, lepsze życie. Za sobą zostawiają nie tylko strony rodzinne, ale też groby wielu bliskich im osób i mroczne, niszczące wspomnienia z czasów wojny. Wspomnienia, które będą regularnie do nich wracać, nierzadko wpływając na ich decyzje i zachowania, a nawet dominując nad zdrowym rozsądkiem czy instynktem samozachowawczym.

 

Tymczasem Gdańsk z listów cioci Poli już nie istnieje. Okazuje się być jedną wielką ruiną i jednocześnie areną bezwzględnej walki o przetrwanie. Chcesz zacząć nowe życie? Musisz siłą lub sprytem znaleźć sobie i zająć puste mieszkanie zostawione przez uciekających w popłochu Niemców. Kto pierwszy, ten lepszy. Tu nie ma miejsca na sentymenty ani na przedwojenną kindersztubę. Liczy się wyłącznie siła i bezwzględność. I tak od pierwszych stron swojej powieści Ewa Popławska zanurza czytelnika w duszącej atmosferze tamtych czasów, gdy wybory, do podejmowania których codziennie byli zmuszani bohaterowie, były w najlepszym wypadku na granicy moralnej dwuznaczności. Do tego dochodzi osaczający wszystkich niczym iperyt trujący żołnierzy podczas Pierwszej Wojny Światowej jedyny „słuszny” system komunistyczny. Określenie obywatel nabiera zupełnie nowego sensu – to już nie podmiot, nie «członek społeczeństwa danego państwa mający określone prawa i obowiązki zastrzeżone przez konstytucję” ( patrz Słownik Języka Polskiego ), ale pionek w grze nowych władz, jednostka bez wartości wobec woli ogółu reprezentowanego przez komunistyczne wierchuszki. Autorka konsekwentnie i z dużą wprawą odmalowuje ten dławiący klimat represji, który w ludziach politycznie uświadomionych zabija radość z końca wojny. Opresyjny system nie zostawia nikogo apolitycznym, nie ma w nim miejsca na dyskusję czy miłosierdzie. Błędów się nie wybacza, a co gorsza, błędem może być właściwie wszystko.

 

Na tych ruinach, w tym trującym klimacie, Ania i Kazik zaczynają odbudowywać swoje życie. On, przed wojną uznany muzyk, dość szybko znajduje pracę zgodną z jego wykształceniem i w pewnym stopniu odzyskuje dawny splendor. Władza komunistyczna też chce się bawić, organizować gale i koncerty. Ania odnajduje się w tej rzeczywistości dużo gorzej. Pracuje w sklepie rybnym, jest wściekła na męża za pracę dla komunistów. Aż do momentu gdy dostaje pewną niebezpieczną propozycję – w ramach współpracy z nielegalnym podziemiem, jako wyjątkowo piękna kobieta, ma uwodzić wybranych komunistów w celu zdobycia o nich informacji i zdekonspirowania ich. Jest to tym niebezpieczniejsze, że obok Kazika i Ani pojawia się brat tego pierwszego Kostek, którego Ania podejrzewa o współpracę z komunistami. Do Gdańska przyjeżdża również Hania, siostra Ani. Ich relacje są bardzo napięte i trudne. Ania oddaje się swojemu nowemu zadaniu z zaskakującą pasją. Czy jednak manipulowanie ludźmi, kłamstwa, zabawa uczuciami, nawet w imię szlachetnych celów, mogą pozostać bezkarne?  Jak to wpłynie na małżeństwo Ani i Kazika? Jak tych dwoje młodych ludzi, już przeoranych trudną wojenną przeszłością, poradzi sobie z nowymi wyzwaniami?

 

Zaczęła zauważać w sobie zmianę, której pierwszym objawem była niedawna kłótnia z Hanią. To, że z bezwzględnością wygarnęła siostrze naiwność, niewiele przy tym czując, wydawało jej się z początku straszne. Jednak później, gdy biegła z paltem w dłoni, w obcasach włożonych tuż przy wyjściu z kamienicy, zdała sobie sprawę, że emocjonalny chłód jaki czuła, mógł pomóc jej w wykonywaniu zadań. Coraz częściej myślała właśnie o nich, a przede wszystkim o tym, ilu mężczyzn mogłaby w sobie rozkochać zupełnie bezkarnie, za pozwoleniem i wiedzą Kazika. Sądziła, że nigdy nie zrobiłaby niczego prawdziwie złego, a przeciwstawienie się systemowi uznawała za swój nadrzędny cel. ( str. 149 )

 

O świetnie odmalowanym tle historycznym i politycznym już wspomniałam. Duszna atmosfera tych czasów osacza i dławi czytelnika podobnie, jak dławi i przygważdża do ziemi bohaterów. Ale to nie jest jedyna zaleta tej powieści. „Bezdroża” to również wnikliwe, bolesne, momentami brutalne studium psychologiczne bohaterów, zwłaszcza Ani. Czytam bardzo dużo, dlatego ja już wiem, że wykreowanie bohaterki, która momentami budzi gniew, rozczarowanie, wręcz pogardę, żeby za chwilę z kolei wzruszyć czytelnika i sprawić, że zaskoczony odkrywa całą jej złożoność psychologiczną to nie lada sztuka. A Ewie Popławskiej to się w pełni udało. Czytając powieść, chwilami łapałam się za głowę i myślałam, że nigdy w życiu nie chciałabym spotkać osoby tak pozbawionej uczuć i egocentrycznej jak Ania Warszawska. Miotałam się od chwilowej sympatii aż do gniewu, od współczucia do pogardy. Tymczasem Autorka pomalutku, bez sztucznego przyśpieszania, odkrywa kolejne karty i pozwala poznać Anię, jej historię, jej rany. Bo „Bezdroża” to także opowieść o tym jak wielką wagę ma w życiu człowieka jego poczucie tożsamości, historia rodzinna zapisana niejako w genach, często nieuświadamiana, ale programująca nas na konkretne, niezrozumiałe dla nas samych zachowania. Pojawiający się pod koniec wątek pewnej pozłacanej popielniczki i tego, co z nią związane, uderza czytelnika obuchem i rozbija w proch całe jego wyobrażenie o Ani, cały ten portret złożony z małych kawałeczków podrzucanych w fabule przez Autorkę. Jak jest Ania? Dobra czy zła? Szlachetna czy wyrachowana? Zimna czy wrażliwa? Nie odpowiem Wam na te pytania, ale gorąco zachęcam do lektury i do samodzielnego poszukania odpowiedzi, bo jestem pewna, że Ania Warszawska nikogo nie pozostawi obojętnym ;) ! A ja, cóż, po dramatycznym i miażdżącym finale „Bezdroży” czekam na kolejną część historii Ani i Kazika Warszawskich. Gorąco, gorąco polecam, a Wydawnictwu PASCAL dziękuję za możliwość zrecenzowania tej powieści.

 

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...