niedziela, 28 lipca 2019

„Pod naszym niebem”, czyli najprawdziwszy patchwork ludzkich losów i emocji! RECENZJA PRZEDPREMIEROWA! PATRONAT OGRODU KWITNĄCYCH MYŚLI!



Przyznam szczerze, że dzisiaj odczuwam szczególną odpowiedzialność pisząc recenzję. A bierze się to z faktu, że chodzi o recenzję pierwszej książki, którą objęłam patronatem na moim blogu. Wiem, że w tym momencie stali bywalcy Ogrodu Kwitnących Myśli wiedzą już doskonale, że chodzi o debiutancką powieść obyczajową „Pod naszym niebem” Sylwii Kubik, która została wydana przez Wydawnictwo eSPe i której premiera będzie miała miejsce już za pięć dni, dokładnie 2 sierpnia.

Można powiedzieć, że miałam przyjemność obserwować od poczęcia jak powstawała ta książka, ponieważ o pomyśle na nią dyskutowałyśmy zażarcie rok temu, na warsztatach pisarskich, na których po raz pierwszy spotkałam Sylwię oraz grono innych fantastycznych kobiet, z którymi przyjaźnimy się do dzisiaj. Tym większą radość sprawiła mi możliwość ocenienia dzieła już wykończonego, ubranego w piękną szatę graficzną ( wielkie brawa dla Wydawnictwa eSPe za piękną, jasną, optymistyczną okładkę ) i promowanego z wielkim zaangażowaniem samej Autorki. Doceniam ogromnie jej wkład w każdy detal, nawet w przygotowanie paczek dla recenzentów. Wierzcie mi, to trochę tak, jakby razem z powieścią dostać kawałek serca tego, kto ją tworzył.

Akcja „Pod naszym niebem” toczy się w małej wsi Brzozówka na Powiślu, podobnej do setek i tysięcy polskich wiosek na prowincji. Główna bohaterka, Karolina, to szczęśliwa mężatka, matka dwóch córek, Anielki i Gabrielki. Gabrysia przyszła na świat jako skrajny wcześniak i ten wątek odegra niebagatelną rolę w powieści. Karolina to również nauczycielka i działaczka samorządowa zaangażowana mocno w życie małej społeczności Brzozówki. Powiem Wam tak – w opowieść napisaną przez Sylwię Kubik wchodzi się tak, jak do domu przyjaciela. Zaczęłam czytać pierwsze zdania, akapity, strony, i nagle, zupełnie tego nie odnotowując, poczułam się jak u siebie – dobrze, bezpiecznie, na miejscu, i zapragnęłam się rozgościć na dłużej. Naprawdę, ten opis najwierniej oddaje moje pierwsze wrażenie, które, jak się później okazało, miało mi towarzyszyć już do końca lektury. Każdy kolejny poznawany bohater był dla mnie niczym nowo poznany mieszkaniec miejscowości, do której człowiek się przeprowadza w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. A co bohater, to historia! Poznajemy zatem, między innymi, nader energiczną, z delikatnymi zapędami terrorystycznymi ( ale tylko dla dobra sprawy ;) ) sołtyskę Krysię, sympatycznego i życzliwego księdza Karola, tajemniczego Macieja, który swoimi planami nieźle namiesza w głowie mieszkańcom Brzozówki, przyjaciółkę Karoliny – Hanię, kobietę o iście anielskiej cierpliwości, z gatunku tych, co to „w butach pójdą do nieba” ( a dlaczego, przekonacie się czytając książkę ). Jak to bywa w małych miejscowościach, nie da się też uniknąć spotkania z mniej sympatycznymi tubylcami, a do takich z pewnością zalicza się babcia Weronika, czyli teściowa Hani. Zapewniam Was jednak, że ten wątek nie popsuje Wam krwi podczas lektury, ponieważ Sylwia Kubik pokazała w nim swoje komediowe oblicze ;) :

„– Apetyt za to pani dopisuje – stwierdziła Karolina.
– Co mi innego zostało? Zjem, chociaż wolałabym sernik.
– Wujek Piotr też lubił sernik... – Dominika smutno pokiwała głową. – Szkoda, że nie żyje.
– Szkoda, szkoda – potwierdziła Weronika.
– Na co zmarł? – zainteresowała się Karolina.
– Z tego co pamiętam, to na raka prostaty. – Hania smutno się uśmiechnęła na wspomnienie trochę jowialnego wujka. Był sympatycznym i kulturalnym mężczyzną, który zawsze z atencją odnosił się do kobiet. Prawdziwy dżentelmen.
– Raka, to i ja mam na pewno... – wtrąciła Weronika, widząc, że temat rozmowy zbacza z jej osoby.
– Prostaty? – zakpiła Karolina.
– Pewnie tak. Tak mnie kości bolą, że to na pewno rak prostaty”. ( str. 241 )

Poznajemy też Kobietę Cmentarną, której wątek jest jednym z najważniejszych i najbardziej tajemniczych w książce, a dotyka odległej przeszłości, która jednak rzutuje mocno na teraźniejszość wielu ludzi. „Coraz częściej uświadamiam sobie, że to, co wydarzyło się w przeszłości, ma ciągle na nas wpływ. I to większy, niż myślimy...” ( str. 237 ). Bardzo ciekawą postacią jest również druga przyjaciółka Karoliny, poznana w szpitalu Monika. Niejednoznaczna, z pogmatwanymi emocjami i charakterem. Na uwagę zasługują też historia Tomka i Wiktorii czy postać wiecznie roszczeniowej Kaśki… Oczywiście, fabuły Wam nie zdradzę, sami zawitajcie do Brzozówki i poznajcie jej mieszkańców.

 Powiem Wam tyle - jeśli kochacie opowieści pełne mądrości połączonej z pogodą ducha, optymizmem i humorem, to nie możecie przegapić tej książki! „Pod naszym niebem” przypomina piękną, kolorową, połączoną z dziesiątek, setek kawałków o różnych kształtach patchworkową kołdrę. Każdy kawałek to inny człowiek i inna opowieść, ale ponieważ wszystkich ich, wcześniej czy później, los zetknął w Brzozówce, ich życiowe ścieżki się posplatały nawzajem, a czasem wręcz zaplątały i latami nie mogą rozplątać. Ale choć trafi się gdzieś czasem jakiś krzywy, niepasujący ścieg ( jak choćby gburowaty odludek Stefan ), nie ma on wpływu na obraz całości. Ba, staje się jej nieodłączną, ważną, konieczną cząstką bez której szwy by się popruły i w najlepszym razie powstałaby dziura.

Szczególne plusy daję za kilka elementów, które mnie osobiście bardzo się spodobały: za kapitalne wręcz dialogi z małą Gabrysią, w których pod lekką pianką humoru kryje się i smutek, i żałoba, i tak zwana życiowa mądrość, pozbawione jednak goryczki. Za wątek samej Gabrysi i pokazane osamotnienie i emocje miotające matkami takich wcześniaków – myślę, że Sylwia Kubik, która opisała własne doświadczenia, ma szanse swoją książką wywołać ogólną dyskusję dotyczącą takich matek i dzieci, i chwała jej za to, bo temat jest bardzo ważny. Za wątek pani Heleny, który jest przykładem połamania ludzkich losów przez historię i przywołuje taki jej fragment, który do niedawna był tabu i którego nie poruszano.

Podsumowując, zachęcam Was z całego serca do lektury „Pod naszym niebem”. To nie jest banalna, przewidywalna obyczajówka. Lub, innymi słowy, nawiązując do wcześniejszego porównania, to nie jest jakaś tam tania kołderka chińskiej produkcji. To najprawdziwszy patchwork ludzkich losów i emocji zszyty z wprawą godną fachowca i artystki w jednym! A ja sama mam nadzieję na ciąg dalszy, co zresztą delikatnie sugeruje niejednoznaczne zakończenie…

Gorąco polecam!

Wydawnictwo: eSPe
Data wydania: 2 sierpnia 2019
Liczba stron: 384

sobota, 20 lipca 2019

"Lista obecności", czyli chirurgiczna precyzja obserwacji



Skończyłam dzisiaj czytać "Listę obecności" Agaty Kołakowskiej. Wstałam specjalnie o siódmej rano, żeby w spokoju i z wypoczętą głową delektować się lekturą, bo w trakcie tygodnia pracy byłam wieczorami zbyt zmęczona, a aż mnie korciło, żeby się dowiedzieć co spotkało Igę w Kunicach. No tak, ale Wy jeszcze nie wiecie kim jest Iga Stelmach. To główna bohaterka najnowszej powieści Agaty Kołakowskiej, czterdziestoletnia rzeźbiarka, która zdążyła zaistnieć na rynku sztuki jako wschodząca gwiazda zanim spotkały ją pewne życiowe doświadczenia burzące jej uporządkowany świat. To one sprawiły, że pewnego dnia uległa pokusie ucieczki od życia w mieście i przeprowadzki do sielskiej, przyjaznej artystom miejscowości Kunice. Mieszkańcy Kunic urzekli ją serdecznością podczas spotkania, na które została zaproszona. Zdecydowała się zatem, dość spontanicznie, na zakup i remont starego domu, w którym urządziła sobie, między innymi, przestronną, jasną pracownię. Jednak niedługo po przeprowadzce w życiu Igi zaczynają się dziać rzeczy niepokojące. Ktoś się pojawia w pobliżu jej domu, ostrzega ją, aby nikomu nie ufała, a ludzie, których dotąd uważała za przyjaznych i życzliwych okazują się posiadać zupełnie przyziemne wady i przywary. Atmosfera wokół Igi gęstnieje z dnia na dzień. A gdy jeszcze rzeźbiarka zaczyna drążyć temat otrzymanego ostrzeżenia i jego przyczyn, otwiera drzwi do przeszłości, które niełatwo będzie zamknąć. Zaklinują je bowiem całe kłęby emocji towarzyszących ludziom, którzy za wszelką cenę chcą ukryć swoje prawdziwe intencje.

Po raz kolejny Agata Kołakowska udowadnia, że jest jedną z najlepszych polskich pisarek powieści obyczajowych. A jej cechą charakterystyczną jest wręcz chirurgiczna precyzja, a nawet wirtuozeria z jaką obnaża przed czytelnikiem emocje swoich bohaterów, również te, które skrywają sami przed sobą. Zachwyciła mnie tym już w „Wyroku na miłość” czy „Pokrewnych duszach”, a „Listą obecności” tylko potwierdziła swój mistrzowski poziom. Bohaterowie jej najnowszej książki są złożeni, trudni, nierzadko chropowaci w codziennym obyciu, noszą w sobie traumy i niezagojone rany, ale jednocześnie budzą sympatię, podziw, szacunek czy współczucie. Tutaj nie znajdziecie ludzi radykalnie dobrych ani radykalnie złych, świetliście jasnych czy czarnych jak noc podczas całkowitego zaćmienia księżyca. Przeciwnie, sama Iga, jej przyjaciółka Anita, poznana w Kunicach malarka Mira, kompozytor Norbert, poeta Łukasz, sołtys Krzysztof, miejscowy odludek Janusz – ci wszyscy ludzie są namalowani przy pomocy całej palety barw, z wykorzystaniem wszelkich półcieni, rozmytych szarości czy łączonych ze sobą kontrastowych kolorów. Agata Kołakowska pokazuje złożoność ludzkiej natury oraz poszczególne warstwy emocji w swoich bohaterach niczym chirurg, który podczas operacji jest w stanie wyizolować najmniejsze naczynie, żeby dokonać na nim potrzebnego zabiegu. A dzięki temu „Listę obecności” czyta się jak rasowy thriller nie tylko ze względu na zawarty w niej element tajemnicy, ale przede wszystkim ze względu na bohaterów. Każdy z nich jest tajemnicą, a Autorka jest tą osobą, która daje czytelnikowi kody do jej rozszyfrowania. Wiem, że się powtarzam, ale właśnie ta warstwa charakterologiczna to bardzo mocny wyróżnik stylu Agaty Kołakowskiej, za który kocham jej książki i wyczekuję każdej niecierpliwie. Mało kto ma aż tak wielki dar obserwacji i znajomość ludzkiej natury!

Poza tym chylę czoła za wspaniałe przybliżenie czytelnikowi procesu rzeźbienia w glinie. Jestem zafascynowana sposobem, w jaki Autorka pokazała na kartach książki proces twórczy, zarówno to, co dzieje się w głowie artysty jak i czysto fizyczne etapy powstawania rzeźby. Nie wiem jak poważny research trzeba było zrobić, żeby tak wiernie przedstawić tę dziedzinę tworzenia, ale przyznaję, że te opisy wciągnęły mnie równie mocno jak warstwa dotycząca tajemnic, niemal kryminalna. Wielkie brawa!

Polecam Wam gorąco „Listę obecności” Agaty Kołakowskiej. Jeśli szukacie literatury obyczajowej łączącej świetny warsztat, wnikliwość spojrzenia na świat i ludzi oraz dużą dozę bardzo dobrej rozrywki, na pewno się nie zawiedziecie! A jeśli nie znacie innych książek tej Autorki, koniecznie po nie sięgnijcie – będę powtarzała aż do znudzenia: to jedna z najlepszych polskich pisarek! A każdą kolejną powieścią tylko to udowadnia!

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...