wtorek, 13 lipca 2021

„Krok do miłości” – czyli slow life po żuławsku – RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

 



Sylwia Kubik zawojowała i podbiła serca czytelników przepiękną serią powiślańską, a teraz wraca do nas z pierwszym tomem zupełnie nowego cyklu. „Krok do miłości”, bo to o tej książce mowa, to zaproszenie na piękne, malownicze, ale również pełne tajemnic oraz borykające się z balastem bolesnej przeszłości Żuławy. Nie wiem jak Wy, ale ja przywiązałam się do mieszkańców Brzozówki, czyli bohaterów poprzedniej serii. Dlatego po nową książkę sięgnęłam z radością, ale i ze szczyptą lęku. Zastanawiałam się czy polubię nowych bohaterów równie mocno i czy żuławskie klimaty urzekną mnie podobnie jak te powiślańskie.

 

Głównymi bohaterami „Kroku do miłości” jest dwójka młodych ludzi, Ewa i Kamil. Choć ich losy toczą się oddzielnie, w pewnym momencie bieg wydarzeń ( i wola Autorki ;) ) splotą je ze sobą. Zanim to jednak nastąpi, czytelnik może dobrze poznać każde z nich. Ewa to dziewczyna wrażliwa, dobra, szczera, ale i życiowo naiwna. Wychowana w domu naznaczonym rodzinną tajemnicą, pozbawiona w najważniejszych latach życia mądrej opieki i wsparcia matki, jest idealną kandydatką do wpakowania się w toksyczny, zły związek. Nie bez znaczenia jest również brak miłości, czułości oraz akceptacji ze strony ojca. Taka dziewczyna jest niejako genetycznie skażona, predestynowana do związania się z kimś nieodpowiednim. Dla Ewy tym męskim fatum okazuje się Michał. Bohater, którego znienawidziłam od pierwszych zdań i który wzbudził we mnie najniższe instynkty, z chęcią połamania mu wszystkich kończyn oraz zrobienia operacji wycięcia wyrostka bez znieczulenia włącznie. Sylwia Kubik przedstawia w swojej książce bardzo prawdziwy i bolesny portret toksycznego związku, który zakochana kobieta usiłuje za wszelką cenę idealizować wybielając swojego partnera w każdych okolicznościach. Szkopuł w tym, że nawet ślepa miłość to nie wybielacz i podłości i pospolitego, wstrętnego zła nie wyczyści. Ewa w bardzo dramatycznych okolicznościach przejrzy na oczy. I podejmie wtedy decyzje, przez które trafi na Żuławy.

 

Gdy pierwsza bohaterka cierpi z powodu braku miłości i zainteresowania rodzicielskiego, drugi główny bohater, Kamil, cierpi z powodu nadmiaru tychże. Tłamszony przez całe życie przez apodyktyczną matkę, niemalże siłą wprasowany w wyobrażenia swoich rodziców na temat tego, co powinien robić i jak powinna wyglądać jego kariera, przez długi czas głównie spełnia pokładane w nim oczekiwania. Aż pewnego dnia trafia go strzała Amora i ugadza tak skutecznie, że zły czar pryska i dotąd bezwolny i posłuszny dla świętego spokoju syn budzi w sobie lwa ;) . A żeby było śmieszniej i ciekawiej, Kamil zakochuje się w …pewnym domu. Oraz w Żuławach, bo to tam trafia go nagły piorun. Odkrywa swoje miejsce na ziemi, odkrywa zupełnie nową pasję, różną od bezpiecznej posady informatyka w firmie ojca. Stawia na szali swoje dotychczasowe życie, ryzykuje wszystkie oszczędności i postanawia założyć własną restaurację. Taką, w której będzie się propagować dania regionalne, prostotę i składniki najwyższej jakości. Nieocenionym wsparciem dla Kamila okazuje się jego babcia Matylda. Babcia, która też ma swoją tajemnicę związaną z Żuławami, ale daje się przekonać wnukowi do odwiedzin i dłuższego pobytu.

 

To w tej otulonej mgłami, pełnej melancholijnych wierzb i starych duchów krainie skrzyżują się ścieżki dwójki bohaterów. Ale wierzcie mi, ten wątek nie ma nic wspólnego z banalnymi, oklepanymi wątkami z romansów. To raczej pełna prawdy opowieść o szukaniu własnej drogi i własnego miejsca na ziemi. Zresztą, Sylwia Kubik znowu tworzy galerię wspaniałych, budzących żywe emocje postaci. Wśród moich ulubionych są babcia Matylda, pan Bronek czy Antek. Nie tracę nadziei, że w kolejnych częściach serii żuławskiej znajdzie się miejsce i na bardziej szczegółowe opowiedzenie ich historii.

 

Ci z Was, którzy znają poprzednie książki Sylwii Kubik wiedzą już w czym tkwi ich siła i skąd fenomen ich popularności. W pierwszym tomie nowej serii Autorka z wyczuciem i znawstwem miesza te same składniki. Jest zatem ciekawa historia, są budzący sympatię bohaterowie. Jest niezwykłe miejsce, pełne piękna i tajemnic. Ba, tym razem mamy nawet do kompletu pewien nawiedzony dom i związaną z nim dramatyczną historię! Ale najmocniejszą stroną powieści Sylwii Kubik pozostaje przesycenie ich życiową prawdą.

 

Tak sobie pomyślałam jakim zderzeniem jest przesłanie płynące z książek Sylwii Kubik z zafałszowanym podrasowanym dziesiątkami filtrów, okraszonym setkami górnolotnych mądrości światem pseudocelebrytek z mediów społecznościowych. Zwłaszcza teraz, gdy w dobie pandemii, lęku o przyszłość, o utratę pracy, który towarzyszył niejednemu z nas, grono pustogłowych gwiazdeczek wyginało śmiało ciała na Zanzibarze czy w innej części świata niedostępnej dla przeciętnego Kowalskiego z nader skromną średnią krajową i bełkotało o poszukiwaniu siebie i odrywaniu własnego wnętrza. Które to da się odkryć wyłącznie na Zanzibarze. Jakim zderzeniem z taką fałszywą jak tombak rzeczywistością jest książka Sylwii, w której bohaterka delektuje się smakiem chleba z pasztetem i ogórkiem czy naparu z mięty. Sylwia Kubik nienachalnie, z wyczuciem, ale wyraźnie pokazuje czytelnikowi swoich książek: Masz wszystko, czego chcesz, tutaj gdzie żyjesz, bez względu na to w jak skromnych warunkach przebywasz. Może Twój pałac to skromna chatka z zapadającym się dachem, ale świeży chleb nigdzie nie smakuje lepiej, ptaki nigdzie tak pięknie nie śpiewają, a rosnące w kącie ogrodu zioła i kwiaty tak nie pachną. Bo to my sami jesteśmy projektantami własnego szczęścia, a przepisu na nie nie trzeba szukać w restauracji z pięcioma gwiazdkami Michelin, ale w starym pożółkłym zeszycie babci. Zresztą, świetnie to rozumie Kamil:

 

Żuławy go zmieniły. Zmobilizowały go do jakiegoś działania. Już nie myślał tylko o sobie i swojej wygodzie. Chciał robić coś, co daje radość nie tylko jemu samemu, lecz także innym ludziom. Miał wiele planów. Chciał pokazać światu to, co sam dostrzegł – piękno zwykłego, prostego życia. Ludzie tak bardzo się ograniczają w pojmowaniu szczęścia i gonią wciąż za ułudą. Zrozumiał to dopiero na Żuławach. Tam docenił prostotę. Łapał się na tym, że teraz zupełnie inaczej postrzega rzeczywistość. Zwracał uwagę na to, co autentyczne i szczere.

 

I dlatego gorąco Was zachęcam – sięgnijcie po nową powieść Sylwii Kubik i dajcie się uwieść jej wizji świata. Warto, bo nie ma w niej ani krztyny współczesnej szarlatanerii, ani odrobiny brokatu i sztucznego blasku. Jest za to szum żuławskich wierzb, jest czar zmiennych, raz jak z baśni, raz jak z horroru mgieł. Jest smak jabłkowego masła i sera Werderkase, pieczonej kaczki z fuśką i surówką z czerwonej kapusty z jabłkiem. Są rodzinne tajemnice, przyjaźnie, jest wielka miłość, która kładzie się cieniem na pewnym domu… Gorąco polecam! A ja czekam niecierpliwie na część drugą!

 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu Otwarte.




poniedziałek, 5 lipca 2021

„Za ścianą ciszy” – czyli literackie pianissimo z mocnym akordem w finale – RECENZJA PATRONACKA!

 



Ta recenzja miała się ukazać przedpremierowo, albo najpóźniej w dniu premiery. Niestety, życie pokrzyżowało mi blogowe plany. Myślę jednak, że może, paradoksalnie, dobrze się stało. Nie wiem jak Wy się na to zapatrujecie, ale mnie coraz bardziej frustruje krótkie medialne życie książek. Taki przysłowiowy żywot motyla. A przecież to, że nie zdążymy jakiejś powieści przeczytać w okolicach premiery nijak się ma do jej wartości! Dobra, warta uwagi książka, pozostanie taka również rok czy dziesięć lat po tej dacie. Dobra literatura to nie jogurt, nie ma daty przydatności do spożycia.

 

I dlatego cieszę się, że mogę Wam wreszcie opowiedzieć o moim ostatnim blogowym patronacie czyli „Za ścianą ciszy” Anny Ziobro. Byłoby przykro, gdyby ten tytuł zaginął w mnogości letnich premier, bo porusza bardzo istotne tematy i sięga w głąb, nie poprzestaje na prześlizgnięciu się zwinnie po wierzchu. Takiej literatury nam trzeba, bo otwiera oczy na sprawy ważne i wyrywa czytelnika z samozadowolenia oraz ze strefy komfortu.

 

Bohaterką powieści jest Ida, utalentowana graficzka komputerowa, piękna i wrażliwa kobieta. Mądra i krucha jednocześnie, z powodu swojej choroby. Ida ma bardzo poważne problemy ze słuchem. Na jedno ucho nie słyszy w ogóle. W drugim ma znaczny ubytek słuchu, ale dzięki aparatowi daje radę jakoś funkcjonować. I nie wyklnijcie mnie za owo „jakoś”, bo właśnie to określenie idealnie oddaje sposób funkcjonowania Idy. Czyli względnie dobrze, pozornie szczęśliwie, ale…

 

Ida wplątała się w bardzo toksyczną relację z Maciejem, typowym karierowiczem i zdobywcą, który życie traktuje zadaniowo. Tak też traktuje swój związek, przez co od pierwszych chwil wzbudza niekłamaną niechęć u czytelnika. Przynajmniej u mnie taką wzbudził. Jedyne prawdziwe wsparcie gwarantuje kobiecie jej młodsza siostra, Agata. Anna Ziobro pozwala czytelnikowi poznać Idę i stopniowo, małymi kroczkami wejść w jej świat.

 

Ta opowieść bardzo łatwo mogłaby skupić się na toksycznej relacji miłosnej i przemienić w łzawy melodramat. Ale, tak jak wspomniałam wcześniej, Autorka sięga głęboko. „Za ścianą ciszy” to opowieść o pokonywaniu kolejnych schodów i barier przez osobę, dla której wiele czynności niedostrzegalnych, instynktownych dla innych, jest codziennym przekraczaniem własnych możliwości. Tutaj pozwolę sobie na pewną prywatną dygresję – zrozumienie problemów Idy przyszło mi tym łatwiej, że miałam do czynienia z osobami źle słyszącymi, a poza tym dane mi było po ciężkiej kontuzji doświadczyć barier architektonicznych. I choć akurat moje osobiste doświadczenie nie miało nic wspólnego z problemami ze słuchem, bardzo boleśnie uświadomiło mi ilu barier doświadcza na co dzień człowiek ograniczony z powodu niedomagania jakiegokolwiek zmysłu.

 

„Za ścianą ciszy” porusza bardzo wiele ważnych tematów. Jak być rodzicem dla dziecka niepełnosprawnego? Jak odnaleźć się wobec niepełnosprawności bliskiej osoby w różnych życiowych sytuacjach? Jakie są granice odpowiedzialności pełnosprawnego członka rodziny za tego mniej sprawnego? Wyjątkowo pięknymi postaciami są rodzice Idy i Agaty oraz sama Agata. Kochający i czuli, ale jednocześnie mądrze wymagający. Stojący murem za Idą, ale też popychający ją konsekwentnie do przodu, dopingujący do skoku na głęboką wodę.

 

Niebagatelne znaczenie ma również dla tej opowieści brak tolerancji rówieśników dla niepełnosprawności Idy. Anna Ziobro odmalowuje z wielką empatią to swoiste zderzenie poczucia bezpieczeństwa wyniesionego przez Idę z rodzinnego domu z okrucieństwem i bezmyślnością grupy rówieśniczej. To doświadczenia ze szkoły naznaczają Idę i czynią ją podatną, już w życiu dorosłym, na manipulacje kogoś tak wyzutego z empatii jak Maciej. Autorka stawia między wierszami pytania o rolę szkoły, wychowawców, o uwrażliwienie młodych ludzi na niepełnosprawność.

 

Nie myślcie jednak, że ze względu na poważną tematykę książkę czyta się źle czy ciężko. Nic podobnego! Ta opowieść jest napisana pięknie, dojrzale, z lekkością, która sprawia, że nawet nie wiemy kiedy zanurzamy się w historię Idy i jej bliskich. Przechodzimy jej drogę, poznajemy upadki i wzloty, upokorzenia i małe zwycięstwa. Poznajemy od środka świat ciszy, który jest światem Idy. Czy kiedykolwiek musieliście się bać, że wpadniecie pod samochód, bo nie usłyszycie, że nadjeżdża? Czy wyobrażacie sobie, że nie możecie w samochodzie, nawet jadąc polną drogą na piknik, włączyć radia czy płyty, bo nie bylibyście w stanie skupić się na prowadzeniu i usłyszeć tego, co się dzieje na drodze? A w sytuacjach towarzyskich – wyobrażacie sobie wykluczenie osoby, która nie ma pojęcia, z czego śmieją się inni? Która traci główny wątek konwersacji i nie słyszy zadanego jej pytania? To w takiej, pełnej konsternacji ciszy, rodziły się demony Idy. To my sami, ludzie w pełni zdrowi i sprawni, często nieświadomie przywołujemy demony u tych mniej sprawnych. Z braku empatii, z pośpiechu, z braku chwili na refleksję. Tymczasem Anna Ziobro pokazuje czytelnikowi dziesiątki takich epizodów i sprawia, że zaczyna go uwierać niewygodne pytanie czy aby nigdy nie zachował się wobec kogoś równie nietaktownie jak bohaterowie książki. Zaczyna sobie wyobrażać świat ciszy, jakże inny od naszej pełnej hałasu i chaosu codzienności.

 

A do tego wszystkiego Autorka wplata jeszcze wątek miłości „mężczyzny po przejściach, kobiety z przeszłością”. Dwojga nieufnych, pokiereszowanych przez los i bliźnich ludzi. Bo choć „człowiek człowiekowi bliźnim, z bliźnim się można zabliźnić”, jak mówi Stachura, to jaki jest blizn, które tworzą twardy pancerz nieufności, nie do przeskoczenia?

 

Polecam Wam bardzo gorąco „Za ścianą ciszy”. Jestem dumna z tego, że logo Ogrodu Kwitnących Myśli znajdziecie na tej książce. Książce, która jest niczym utwór grany pianissimo, subtelnie i z wirtuozerią, po to, żeby w finale uderzyć mocnym akordem ważnych, trudnych pytań i pozostawić czytelnika zachwyconego i wstrząśniętego jednocześnie. To jest książka, którą nauczyciele powinni omawiać na lekcjach wychowawczych na temat wrażliwości wobec osób z różnego rodzaju niepełnosprawnościami. Naprawdę mocna i dobra rzecz :) ! I do tego jak się czyta!

 

Za zaufanie oraz możliwość objęcia tej książki patronatem bardzo dziękuję Wydawnictwu Dragon.




„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...