środa, 19 stycznia 2022

„Ballada o dwóch miastach” – błyskotliwa opowieść filozoficzna o potędze ludzkich pragnień oraz o …podwójnym obywatelstwie ;) RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!


A jedno z tych miast nazywa się tak
A drugie z tych miast nazywa się nie
A ja między nimi jak pociąg we mgle
Mam nerwy napięte i serce jak wrak
Wciąż między miastami tym nie i tym tak

 

W mieście nie wszystko martwe i wystraszone
Niczym gabinet wysłany troską
W mieście nie ściany z fałszu z biedy balkony
Posadzki żółcią bielone nie z wosku

 

Przedmiot tam każdy w sobie się chowa
I podejrzliwie patrzą portrety
Śmieszny kto czeka dobrego słowa
Lub kwiatka albo miłej kobiety (…)

 

W mieście tak życie płynie podobnie do pieśni
To miasto otwarte jak gniazdo dla gości
Dziewczyna bez wstydu podaje ci piersi
I szepce na ucho „nieważne no coś ty"

 

I gwiazda z obłoków zagląda ci w oczy
I gdy tylko zechcesz do rąk twych zeskoczy
I dokąd sam zechcesz popłyniesz wnet głupcze
Na statku wielbłądzie pociągiem na kutrze

 

I woda w źródełku i potok i mak
Powtarza ci do snu „tak tak tak tak tak tak tak tak
Tak tylko po prawdzie to nudne jest czasem
Tak za nic po prostu mieć pieśń i kiełbasę (…)

 


Jewgienij Jewtuszenko, tłum. Agnieszka Osiecka

 

Agata Kołakowska to jedna z tych autorek, które lubią zaskakiwać czytelników i nieustannie podejmują nowe literackie wyzwania. To właśnie z tego powodu na każdą jej kolejną powieść czekam z zapartym tchem. I dopóki nie ukażą się pierwsze zapowiedzi, zwykle nie wiem nawet jakiego gatunku oczekiwać. Przecież Autorka udowodniła już wielokrotnie, że zaklasyfikowanie jej jako pisarki piszącej powieści stricte obyczajowe to o wiele za mało. Sprawdziła się również próbując sił w innych gatunkach, jak choćby znakomite thrillery psychologiczne czy powieści z elementami baśniowo – magicznymi, jak „Szczęście na miarę”, które urzekało klimatami rodem z kultowej „Amelii”.

 

Takiej autorce, która bez przerwy wciąż poszukuje i rozwija się, z czasem jest coraz trudniej zaskoczyć czytelnika. Tymczasem Agacie Kołakowskiej znowu się udało, bo już od pierwszych zapowiedzi jej najnowsza powieść, „Ballada o dwóch miastach”, wzbudziła nie lada emocje w czytelnikach. Ta książka to dziewiętnasta powieść w dorobku pisarki, ale jednocześnie to jej debiut w roli wydawcy. Jej premiera jest zapowiedziana na 2 lutego, ale miałam niewątpliwą frajdę i przyjemność zapoznania się z tekstem jeszcze przed premierą. Przesyłka recenzencka dotarła do mnie we wtorkowy wieczór, i pewnie gdyby nie praca, połknęłabym „Balladę o dwóch miastach” dosłownie w jedną noc, ale obowiązki skutecznie otrzeźwiają i uczą rozsądku ;) , w związku z czym lektura zabrała mi dwa wieczory i jeden poranek.

 

Dwa tytułowe miasta to Miasto i City. To pierwsze znajduje się w otoczonej lasem dolinie, do której nigdy nie dociera blask ani ciepło słońca. Częściowo za sprawą dymu z komina zakładu należącego do Mirosława Szlama, prezesa spółdzielni mleczarskiej. Ale czy tylko dlatego? Główną bohaterką reprezentującą to miejsce jest dwudziestotrzyletnia Petronela Złudna, najmłodsze pokolenie szanowanego rodu piekarzy. Już wkrótce właścicielka piekarni „Spalony Precel”. Odstręcza Was ta nazwa? Witajcie w Mieście! Tutaj burmistrzem jest Stanisław Sromotny, a komendantem policji niejaki Bubel. Lokalna gazeta nosi tytuł „Złe Nowiny”. Stałym punktem corocznych obchodów jubileuszu założenia Miasta jest zaś wyświetlenie kroniki „Najsmutniejsze wydarzenia w dziejach Miasta”. Lokalny śpiewak operowy nazywa się Feliks Fałsz, zaś na spacer można pójść na skwer przy ulicy Przykrej. Nie wypada się uśmiechać, a już broń Boże czymkolwiek entuzjazmować! Ostatni atak śmiechu skończył się dla pewnego biedaka zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym. Miasto trwa, niezmienne od lat, a sterani życiem mieszkańcy uważają akceptację zaistniałego stanu rzeczy za jedyną słuszną drogę. Co prawda, od czasu do czasu, tę nieruchomą jak tafla zmętniałego, cuchnącego stawu powierzchnię, coś zakłóci, niczym kamień rzucony w wodę. Tym czymś są niezrozumiałe morderstwa, które powtarzają się w nieregularnych odstępach. Co prawda ciała ofiar znikają, ale pozostawiony na miejscu zbrodni nieład i plamy krwi dobitnie świadczą o ich tragicznym losie.

 

Tymczasem Petronela czuje rosnący dyskomfort. Gdy dodatkowo tajemniczy seryjny morderca uderza po raz kolejny, tym razem zabijając jedną z lubianych przez dziewczynę klientek piekarni, wyrwa w jej sercu się powiększa. A potem przylatuje gołąb… Posłaniec z innego świata. I to dosłownie, a nie tylko w przenośni. Bo gdzieś za lasem, daleko od doliny, znajduje się City. Tam właśnie mieszka Franz Sielanka, ilustrator, który w wolnych chwilach z przyjemnością zajmuje się gołębiami. Gdy niesforny ptasi obieżyświat wraca z Miasta z czerwoną kokardką zawiązaną na nóżce, stykają się losy dwojga ludzi z dwóch przeciwstawnych światów. Bo gdy Miasto to szarość, korozja, niemoc i marazm, City to słońce, oszałamiające barwy, energia i moc! Tutaj wszyscy są szczęśliwi, pozytywnie nastawieni do życia, z dziką rozkoszą dążący do samorozwoju i sukcesu. Nawet nazwiska mieszkańców są naznaczone pięknem i oryginalnością. Tutaj prezydentem jest Borys Ufny, zaś naczelny redaktor poczytnego magazynu „Citizen”, w którym pracuje Franz, to Olaf Fuks. Przyjaciele ambitnej dziewczyny Franza, Amandy, noszą nazwisko Promienni, i chyba idealnie oddaje ono charakter City, w którym promienny uśmiech od rana do wieczora jest jak wizytówka tego miejsca i jego mieszkańców. W City, żeby zrobić karierę, wystarczy tylko chcieć i inwestować w swój rozwój. Tutaj dla chcącego nie mam rzeczy niemożliwych! Tyle tylko, że oba miasta dzieli ciemny, groźny las, w którym czają się nieznane, ale bardzo realne niebezpieczeństwa…

 

Najnowsza powieść Agaty Kołakowskiej to przede wszystkim inteligentna, pełna smaczków zabawa z czytelnikiem. Jest trochę jak kruche bezy zapamiętale i z sukcesem wypiekane przez jedną z bohaterek: leciuteńkie i delikatne, ale w tym wypadku z zaskakująco wytrawną zawartością ;) . Lekkość zawdzięcza świetnemu stylowi Autorki oraz oryginalnej, dobrze przemyślanej fabule. Nie ma mowy o nudzie podczas czytania! Aż do wielokrotnie zaskakującego rozwiązaniem poszczególnych wątków finału! Ale ta zabawna, dająca wiele czytelniczej radości wierzchnia warstwa to tylko preludium. Bo chociaż powieść została napisana trochę w konwencji baśni filozoficznej, a czytelnik od początku wie, że nie znajdzie ani Miasta, ani City, na żadnej mapie, to jednocześnie jest to powieść dojmująco współczesna i prawdziwa. To wierny, momentami lekko karykaturalny, ale zawsze z zachowaniem właściwych proporcji, portret współczesnego świata. A także portret współczesnych ludzi, z ich nieposkromionym apetytem na sukces i samorozwój, z ich skrywanymi głęboko frustracjami i pragnieniami, z ich nieustanną pogonią za szczęściem.

 

Agata Kołakowska szczególnie wyraziście pokazuje współczesny pęd za kolejnymi modami, które niejednokrotnie nawzajem sobie przeczą. W pewnym momencie lektury przypomniała mi się scena z pierwszej części serii „Igrzyska śmierci”, w której bohaterowie wybrani do bratobójczej walki w Głodowych Igrzyskach obserwują zbulwersowani jak mieszkańcy bogatej stolicy objadają się, po czym biorą środki wymiotne, aby móc objadać się dalej. W pokazanym w „Balladzie o dwóch miastach” City ta pozorna sielankowość i samospełnienie przybiera właśnie taką niemalże bulimiczną formę. Przede wszystkim jednak zderzenie tych dwóch miejsc pozwoliło Autorce na pokazanie kondycji współczesnego człowieka, który w związku z postępem techniki oraz z monstrualnie wręcz rozrośniętą rolą mediów społecznościowych stał się niewolnikiem własnych pragnień. Agata Kołakowska punktuje wiele karykaturalnych ludzkich zachowań, tak charakterystycznych dla współczesnego świata. Jak choćby chorobliwe wręcz pragnienie kreowania życia bez negatywnych emocji. Dążenie do perfekcji dopasowanej do obecnie obowiązującej mody. Świetną reprezentantką tego świata w błysku fleszy jest właśnie Amanda, dziewczyna Franza. Ale również Maximus, najsłynniejszy w City projektant mody. Wobec blichtru tego świata, tym bardziej przygnębiające wydaje się być życie w Mieście. Jego mieszkańcy reprezentują z kolei zupełnie przeciwstawne postawy. Są zakażeni lękami, niejednokrotnie wpojonymi im latami przez bliskich. Nie mają marzeń, bo z mlekiem matki wyssali przekonanie o nieuchronnej klęsce wszelkich planów i dążeń. Nie szukają zmian, bo zmiana oznacza niebezpieczeństwo, a kto przy zdrowych zmysłach chciałby się narażać na wyjście ze znanego i bezpiecznego kokonu? Nawet jeśli ten kokon jest zdecydowanie przyciasny i od dawna uwiera?...

 

I tutaj właśnie pojawia się ta najgłębsza, najważniejsza warstwa powieści. Powieści, która nosi tytuł „Ballada o dwóch miastach”, ale w rzeczywistości jest opowieścią o człowieku, o jego dwoistej, skomplikowanej naturze, o sprzecznych, często wręcz wykluczających się nawzajem pragnieniach. O jego wielkości, ale i słabości, triumfach i upadkach z hukiem na bruk. Powieść Agaty Kołakowskiej zmusza czytelnika do zadania sobie pytań o własną kondycję i etap w życiu, na którym się znajduje. Bo tak naprawdę to w każdym z nas tkwi cząstka Petroneli, Franza, Amady, Maximusa. Zaś współczesne czasy nie ułatwiają wsłuchania się w siebie i nie pomagają w znalezieniu prawdy o sobie. Rozdarci między wyniesionymi często z dzieciństwa lękami a wymogami współczesnego świata trwamy w bolesnym rozkroku między Miastem a City i, obarczeni tym podwójnym obywatelstwem, nie umiemy się zdecydować jak żyć. Po raz kolejny Autorce udało się sięgnąć w głąb ludzkiej psychiki, pokazać jej meandry, obnażyć słabości, zedrzeć maski, ale nie po to, aby czytelnika upokorzyć, ale aby pokazać mu pułapki i niebezpieczeństwa, jakie na niego czekają. I dodać odwagi, bo choć każdy las, zwłaszcza nocą, wydaje się być bardzo groźny, w świetle dnia lęki pryskają jak bańka mydlana, a świat za lasem może się okazać o wiele piękniejszy. Gorąco Was zachęcam – sięgnijcie po „Balladę o dwóch miastach”. Poza gwarantowaną świetną zabawą podczas lektury zyskacie też doskonałe narzędzie, aby wejrzeć w siebie i odpowiedzieć sobie na, być może dawno nie stawiane, pytania. Naprawdę warto!




 

poniedziałek, 17 stycznia 2022

„Stan nie!błogosławiony” Magdaleny Majcher, czyli …drugie życie powieści ( bynajmniej nie pozagrobowe ;) ! ) RECENZJA WZNOWIENIA

Dzisiaj chciałabym Wam zaproponować recenzję wznowienia książki, która wzbudziła moje ogromne zainteresowanie właściwie od chwili gdy zobaczyłam jej pierwszą zapowiedź przy okazji pierwszego wydania, więc propozycję jej zrecenzowania przyjęłam z przysłowiowym pocałowaniem ręki. Tak już czasem bywa, że do pewnych książek wręcz świerzbią mnie ręce i nie czuję się usatysfakcjonowana, dopóki ich nie przeczytam i nie wyrobię sobie własnego zdania na ich temat. Ta książka, która mnie tak skutecznie wabiła to „Stan nie!błogosławiony” Magdaleny Majcher. Magdalenę Majcher znałam wtedy przede wszystkim jako blogerkę prowadzącą popularny i bardzo przeze mnie ceniony za rzeczowe recenzje blog Przegląd czytelniczy. „Stan nie!błogosławiony” to była jej druga książka, idealnie trafiająca w aktualną tematykę. Od tamtego czasu wiele się zmieniło ;) – Magdalena Majcher, całkowicie zasłużenie, zdobyła szerokie grono wiernych czytelników, a jej nazwisko stało się już gwarancją jakości. Ale jako osoba, która uznaje, że książki to nie jogurt, zatem nie mają daty przydatności do spożycia, bardzo się cieszę ze wznowienia „Stanu nie!błogosławionego”. A nawet, w związku z przetaczającą się przez nasz kraj dyskusją na temat prawa do wyboru, mam wrażenie, że ta powieść jeszcze zyskała na aktualności…

 

Mógłby ktoś powiedzieć, sugerując się pobieżnie opisem z okładki, że oto jeszcze jedna powieść obyczajowa jakich wiele. Młoda bohaterka, Pola, ma dwadzieścia osiem lat, kochającego męża Jakuba,  poukładane i dobre życie, ale wszystko to rozsypuje się niczym domek z kart z powodu dwóch kresek na teście ciążowym. Wiele osób powiedziałoby, że, obiektywnie rzecz biorąc, nie jest to jeszcze największy problem jaki dwojgu młodym ludziom może się przydarzyć, więc co to za temat na wyjątkową książkę? A jednak! Magdalena Majcher funduje swoim bohaterom ostrą jazdę bez trzymanki. Bo gdy już oswajają się jakoś z myślą o dziecku, którego jeszcze nie planowali, gdy nawet zaczynają się nim cieszyć, jak grom z jasnego nieba spada na nich wiadomość, że dziecko może się urodzić nieuleczalnie chore. Wiadomość, której w idealnym świecie żaden rodzic nigdy nie powinien usłyszeć, ale w tym naszym, nieidealnym, takie sytuacje się, niestety, zdarzają. Może nawet częściej niż bylibyśmy w stanie przypuszczać.

 

„Stan nie!błogosławiony” to zdecydowanie bardzo ważny i potrzebny głos w dyskusji na temat macierzyństwa i trudnych wyborów, do których często są zmuszane właśnie kobiety. Głos ważny na tle dramatycznych wydarzeń ostatnich lat i miesięcy i prawdziwej burzy przetaczającej się przez nasz kraj. A może nawet i ostrej wojny ideologicznej, w której każda ze stron próbuje przekonać tę drugą o swoich racjach, ale zamyka się całkowicie na argumenty przeciwników? Pola, bohaterki książki Magdaleny Majcher, to taka kobieta jak większość z nas: ani nie wojująca feministka, ani nie kura domowa rodem z dziewiętnastowiecznych powieści. Wrażliwa, ciepła, empatyczna, spełniająca się w pracy wynikającej z pasji i potrzeby serca, kochająca męża i marząca o szczęśliwym wspólnym życiu. Jednocześnie zmagająca się z traumą trudnego dzieciństwa i toksycznej relacji z własną matką. Wątek bolesnych relacji między Polą a Bożeną to jeden z najważniejszych wątków w książce, w dodatku świetnie wpleciony w całość i bardzo dobrze poprowadzony! Zmagając się z własnym rozterkami i lękami związanymi z nieplanowanym i nieoczekiwanie trudnym macierzyństwem  Pola musi też stawić czoła demonom przeszłości. Formą terapii stanie się dla niej pisanie własnej książki.

 

O jakości książki zawsze świadczą jej bohaterowie. To, w jakim stopniu czytelnik jest w stanie z nimi się identyfikować lub też jakie emocje w nim wywołują, od sympatii i miłości aż po gniew i nienawiść. Polubiłam szczerze Polę i Jakuba od pierwszych stron. Pokochałam babcię Anielę, która wychowywała Jakuba, a po jego ślubie z Polą przyjęła ją jak swoją dając jej ciepło i miłość, których młoda kobieta nie zaznała we własnym domu. Momentami szczerze nienawidziłam za jej zachowania Bożenę, matkę Poli, ale jednocześnie cały czas nurtowała mnie myśl co zmieniło ją w takiego potwora. Te wszystkie emocje to zasługa zgrabnie poprowadzonej narracji. Czytając miałam wrażenie, ze autorka ma dużo zrozumienia i czułości ( nie mylić z czułostkowością! ) dla swoich bohaterów. I jeszcze jedna rzecz nie do przecenienia – wielkie brawa za dojrzałość i mądrość głównych bohaterów! Lata temu, po oszałamiającym sukcesie „Dziennika Bridget Jones” zapanował trend na bohaterki w poważnym wieku metrykalnym z mentalnością nastolatki. Wtedy miało to swój urok, ale czasem mam wrażenie, że zostało wyeksploatowane w literaturze do granic możliwości. Z tym większą przyjemnością przeczytałam opowieść o ludziach poranionych przez życie, zmagających się z wątpliwościami,  często pełnych lęku, ale jednocześnie mądrych dobrych, dojrzałych, odpowiedzialnych. Chcę więcej takich bohaterów!

 

Podsumowując: szczerze i gorąco polecam „Stan nie! błogosławiony” wszystkim ceniącym sobie dobrą literaturę obyczajową. Nie bójcie się, że to kolejna opowieść o macierzyństwie, podobna do wielu innych! Owszem, to jest opowieść o macierzyństwie, ale wielowątkowa, świetnie napisana, z doskonale skonstruowanymi bohaterami. Znajdziecie tutaj również wątek toksycznych relacji rodzinnych, skutków chorobliwej dewocji, która jest karykaturą prawdziwej wiary i prawdziwego miłosierdzia, stosunku do ludzi starszych. Powiem szczerze, że przy samej końcówce popłakałam się ze wzruszenia i pomyślałam, że jest mi żal rozstawać się z bohaterami. Nie wiem, czy autorka przewiduje kontynuację książki, ale nie miałabym nic przeciwko temu, bo chętnie dowiedziałabym się choćby tego, co sprawiło, że Bożena stała się taką toksyczną matką, parzącą własną córkę słowem i czynem jak pokrzywa. A chyba nie ma lepszej rekomendacji dla książki niż chęć ponownego spotkania z jej bohaterami. Naprawdę gorąco polecam! Powieści Magdaleny Majcher się nie starzeją, a w przypadku tej konkretnej można nawet powiedzieć, że boleśnie zyskała na aktualności…

 

Za egzemplarz recenzencki przepięknego wznowienia tej powieści dziękuję serdecznie Wydawnictwu Pascal.



 

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...