niedziela, 28 lutego 2021

„Kropla błękitu”, czyli opowieść o pułapkach sławy, krętych ścieżkach uczuć i poszukiwaniu własnej drogi, z błękitnym diamentem w tle


„Kropla błękitu” Denise Hunter to tak naprawdę druga, po „Jeziorze tajemnic”, część serii „Pensjonat Bluebell”, ale spokojnie można ją czytać oddzielnie, nie znając części pierwszej. Mogę o tym zaświadczyć, ponieważ to moje pierwsze spotkanie z prozą tej Autorki. Nie znałam „Jeziora tajemnic”. Przy nadarzającej się okazji chętnie uzupełnię lukę i po nie sięgnę, bo zdążyłam polubić zarządzające pensjonatem rodzeństwo Bennettów. Na razie jednak opowiem Wam o wrażeniach z lektury „Kropli błękitu”. Książka ukazała się w Wydawnictwie Dreams.

 

Mia Emerson to wschodząca hollywoodzka gwiazda. Jednak jej ledwo kiełkującą, świetnie zapowiadającą się karierą zachwiało najprawdziwsze trzęsienie ziemi w postaci niespodziewanego skandalu. Co prawda ponoć lepiej, żeby mówiono o tobie źle niż wcale, i w Hollywood ta zasada wydaje się być niezmienna od lat, ale skandal skandalowi nierówny. Ten, którego ofiarą pada Mia może pogrzebać wszystkie jej plany i marzenia. Zrozpaczona kobieta, ulegając namowom i sugestiom swojej przyjaciółki oraz agenta postanawia na jakiś czas wyjechać z Los Angeles. Aby zrealizować ten naprędce skonstruowany plan decyduje się na szaleńczy krok. Postanawia wykorzystać bezzwrotną rezerwację na własny miesiąc miodowy, którą zapomniał odwołać niedoszły mąż zrywając ich zaręczyny. Tak, bo jakby Mia miała mało zmartwień, właśnie w tym czasie powinna zaczynać swój miesiąc miodowy. Co prawda wszystko to przeszło do kategorii „dawno i nieprawda”, ale teraz ta nieodwołana rezerwacja staje się przysłowiową brzytwą, której chwyta się tonący.

 

Miejscem, w którym młoda gwiazda miała przeżywać najszczęśliwsze chwile swojego życia jest pensjonat w urokliwym miasteczku Bluebell w Karolinie Północnej. W czasie, gdy Mia przeżywa swoje zawodowe trzęsienie ziemi, Levi, jeden z właścicieli i gospodarzy pensjonatu, jedyny mężczyzna z trójki rodzeństwa Bennettów, mierzy się z serią zmartwień i kłopotów finansowych związanych z prowadzeniem własnego biznesu. Jako najstarszy z rodzeństwa, niejako wykonawca testamentu ojca i jego ostatnich słów wypowiedzianych przed śmiercią, czuje się całkowicie odpowiedzialny za los swoich młodszych sióstr, za ich przyszłość. Dźwiga też na barkach odpowiedzialność za zrealizowanie marzenia rodziców o prowadzeniu pensjonatu. Marzenia niejako odziedziczonego w spadku. Tajemnicza para nowożeńców, którzy wynajęli cały pensjonat na tydzień oznacza duży zastrzyk gotówki, ale również konieczność dopieszczenia specjalnych gości. Tym większe jest zdziwienie Leviego, gdy w podróż poślubną przyjeżdża …tylko panna młoda. Co może się zdarzyć, gdy los zetknie dwoje ludzi, wrażliwych, spragnionych szczęścia i miłości, na życiowym zakręcie? Czy świat hollywoodzkiego blichtru może mieć cokolwiek wspólnego z rytmem życia w małym miasteczku nad jeziorem?

 

To jedna z tych książek, które zapewne nie zaskoczą czytelnika fabułą i zwrotami akcji rodem z filmów sensacyjnych, nie zmienia to jednak faktu, że w świat bohaterów wkracza się z wielką przyjemnością i nie ma ochoty się go opuszczać. W tym wypadku wartość książki stanowią poruszane tematy. To coś więcej niż subtelna historia miłosna, w której Autorka zderza dwa różne, odległe światy. To opowieść o samotności, która dotyka również młodych ludzi i staje się trudnym do udźwignięcia brzemieniem. O poszukiwaniu własnej tożsamości i właściwej życiowej ścieżki. O braku zaufania i o jego odbudowywaniu. O szukaniu w swoim życiu Boga i próbach zrozumienia Jego planu dla nas. Jak mówi w pewnym momencie Mia: Wszyscy, których znam, modlą się o wielki przełom, a ja zawsze modlę się o to, żeby Bóg nie dawał mi więcej, niż jestem w stanie udźwignąć. Zarówno Mia jak i Levi mają swoje tajemnice, którymi nie chcą się dzielić z innymi. Każde nosi w sobie inne zranienia. Mia musi stawić czoła swoim bolesnym wspomnieniom z dzieciństwa. Levi z kolei musi się nauczyć, że miłość do najbliższych nie oznacza zamknięcia w klatce, nie jest dyktaturą, przeciwnie, zostawia margines wolności na błędy i własne, nawet głupie decyzje. Wzruszający jest wątek poszukiwania przez Mię odpowiedzi na pytania o to, co naprawdę zdarzyło się w jej dzieciństwie. Ale żeby móc znaleźć odpowiedzi, musi się przedrzeć przez warstwę czasem fałszywych wspomnień.

 

Pobyt w Bluebell okazuje się być dla niej błogosławieństwem również dlatego, że pozwala sięgnąć do korzeni. To jej dziadkowie byli kiedyś właścicielami pensjonatu prowadzonego obecnie przez rodzeństwo Bennettów. Gdy dostaje do przeczytania pamiętnik swojej babci, po raz pierwszy zbliża się do prawdy. A kiedy jeszcze okazuje się, że gdzieś w pensjonacie może wciąż być ukryty naszyjnik babci z niezwykle rzadkim niebieskim diamentem, zwanym Kroplą błękitu, wyprawa w przeszłość okazuje się być jeszcze bardziej intrygująca. Czy Mia znajdzie odpowiedź na dręczące ją od lat pytania? A Levi, czy odważy się podzielić z kimś do tej pory samotnie dźwiganym brzemieniem. On również musiał bardzo mocno nagiąć swojej pragnienia i dostosować do tego, czego od niego oczekiwano. Jednak czy zbyt mocno zgięta trzcina pewnego dnia nie pęknie? Nie zdradzę Wam odpowiedzi na te pytania – znajdziecie je w książce :) .

 

Podobała mi się również ogromnie malowniczość tej opowieści – Bluebell i okolice to idealne tło dla pięknego filmu! Już widziałam oczami wyobraźni wszystkie kluczowe sceny w zapierających dech w piersiach plenerach. Przy takich książkach się odpoczywa, ponieważ nie ma w nich przemocy, wulgaryzmów, szpetoty. A każdy z nas tęskni czasem za ucieczką w taki świat, zwyczajnie dobry, pełen ludzi prawych i szlachetnych. Świat, w którym jest miejsce na prawdziwą miłość, przyjaźń, szlachetność, bezinteresowność. I na Boga i szukanie Jego ścieżek. Polecam Wam gorąco „Kroplę błękitu” jako swoistą odtrutkę, kroplę dobra i piękna dającą chwile radości i wytchnienia.

 

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję serdecznie Wydawnictwu Dreams.




 

niedziela, 21 lutego 2021

„Zaczarowane”, czyli o złym wilku przebranym za księcia z bajki i złym uroku rzuconym na księżniczki

 

Kiedy przeczytałam pierwszą zapowiedź najnowszej powieści Nataszy Sochy, „Zaczarowane”, poczułam się trochę tak, jakby mnie kopnął prąd. A wszystko to za sprawą tematu, który zainspirował Autorkę do napisania tej książki, czyli historii kobiet oszukanych przez oszusta matrymonialnego. Skąd ta moja reakcja? Z radości, że ten temat wzięła na warsztat akurat Natasza Socha, bo to temat trudny, ale ważny i, niestety, niezmiennie aktualny. Wystarczy śledzić kroniki kryminalne, żeby się przekonać, że nieustannie, pod każdą szerokością i długością geograficzną, kobiety padają ofiarami oszustw utkanych przez bezwzględnych mężczyzn z ich pragnień i deficytów. Od dawna fascynuje mnie ten temat, przede wszystkim z powodu bardzo zróżnicowanego profilu ofiar takich oszustów. Nierzadko są nimi kobiety atrakcyjne, zaradne, inteligentne, świetnie ustawione finansowo, wykonujące prestiżowe zawody, prowadzące z sukcesem własne firmy. Jak to możliwe, że łapią się na ociekające lukrem obietnice jak muchy na lep?

 

Bohaterkami swojej powieści Autorka uczyniła cztery kobiety: czterdziestodwuletnią Martynę – pracownicę sklepu z biżuterią, pięćdziesięcioczteroletnią Karolinę – asystentkę prezesa, czterdziestosiedmioletnią Annę – właścicielkę własnej firmy i trzydziestodwuletnią Jadwigę - bibliotekarkę. Trzy z nich są w mniej lub bardziej udanych związkach, jedna samotna. Na pierwszy rzut oka różni je wszystko: charakter, temperament, dorobek życiowy, status społeczny i finansowy. A jednak to właśnie te cztery kobiety wpadają w sieć tego samego oszusta – Doriana, który z uwodzenia i oszukiwania kobiet uczynił sobie zawód, sposób na dostanie, opływające w luksusy życie.

 

Już od pierwszych stron Natasza Socha nokautuje czytelnika przeplatając kolejne epizody opisujące fazy związku Doriana z każdą z czterech kobiet fragmentami jego pamiętnika. Ociekającego cynizmem, pokazującego jego wyrachowanie i brak śladowych choćby ilości skrupułów czy wyrzutów sumienia. Dla podsycenia Waszej ciekawości, mała próbka: Do każdej należy mówić „wróbelku”, wtedy uniknę wpadek. Te wszystkie imiona tylko mi się mylą. Nie ma sensu używać zdrobnień, prędzej czy później coś przekręcę. Kobiety lubią być wróbelkami. Nawet te silne, a kto wie, czy te właśnie nie najbardziej. Nawet wyjątkowo zaradna i mocno stąpająca po ziemi kobieta chce poczuć się przez moment słaba. Chce, żeby ktoś się nią zaopiekował.

 

Drogi czterech bohaterek „Zaczarowanych” krzyżują się ze ścieżkami Doriana na portalu randkowym, na który każda z nich zagląda z innego powodu. Pod wpływem impulsu, chęci zaspokojenia ciekawości, chwilowego znudzenia rutyną, nagłego porywu wiary w cuda. Żadnej nawet przez myśl nie przechodzi, że właśnie w tym momencie potrącają pierwszą kostkę domina, która pociągnie za sobą setki innych, zmieniając raz na zawsze mapę ich życia. Nie będę Wam streszczać perypetii każdej z bohaterek. Odkrywanie treści książki pozostawię Wam. Podzielę się z Wami tylko kilkoma wrażeniami.

 

Tak jak wcześniej wspomniałam – bardzo się cieszę, że po ten temat sięgnęła właśnie Natasza Socha. Łatwo byłoby go zepsuć, co byłoby niepowetowaną stratą. Tymczasem ta Autorka, z charakterystyczną dla niej empatią, inteligencją i poczuciem humoru pokazuje mechanizmy oszustwa matrymonialnego, obnaża je, zachowując przy tym współczucie i zrozumienie wobec ofiar i czujność wobec sprawcy. Tak, celowo używam słowa czujność. Oszust matrymonialny jest jak jadowity pająk – lepiej nie spuszczać go z oczu. Schowany gdzieś, przyczajony, może zabić.

 

Gdy kończyłam lekturę „Zaczarowanych” przypomniały mi się słowa Katarzyny Bondy, w których odnosiła się do swojej najnowszej powieści, której bohaterem również jest oszust, wielkiego kalibru. Porównała w tej wypowiedzi to, co zrobił, do zbrodni, choć w swojej imponującej karierze nikogo nie zabił. On „tylko” oszukiwał. Ale po jego oszustwach pozostały w ludziach ruiny i zgliszcza. Dorian z „Zaczarowanych” to ten sam typ. Natasza Socha obnaża bezwzględność i skuteczność działania takich ludzi. Ludzi żerujących na cudzych deficytach. Ot, choćby taka Martyna, zaniedbywana przez męża, z którym żyją niby jeszcze razem, ale w rzeczywistości osobno, bo on pracuje w Niemczech i wciąż się mijają. (…)Martyna była kobietą wypłukaną z komplementów. Była tak bardzo osłabiona ich brakiem, że połykała każde spojrzenie zatrzymywane na niej dłużej niż kilka sekund i karmiła się nim przez resztę dnia. Wystarczy trochę uwagi, kilka przemyślanych komplementów, kolacja jak z romantycznych filmów, czuły seks i ofiara połyka przynętę. Dorian to wytrawny gracz i dobry psycholog, więc przynęty dopasowuje starannie do charakterów i temperamentów swoich ofiar. Każda na początku czuje się jak w pięknej baśni, w której księżniczka wreszcie trafiła na księcia z bajki.

 

Uwaga, ta bajka nie ma happy endu! Pod maską pięknego księcia kryje się bardzo zły wilk. Skrzywdzi Cię, obrabuje ze wszystkiego, a na końcu wyrwie Ci serce, podziurawi duszę. Zabierze Ci wiarę w siebie, w drugiego człowieka, w miłość i bezinteresowność. Porzuci jak zepsutą lalkę. Obedrze z resztek godności strasząc upublicznieniem Twojej intymności i bezbronności. Czy nie ma zatem ratunku?

 

Natasza Socha w swojej powieści pokazuje jakim niebezpieczeństwem jest mylenie bajek z życiem. Gdyby w każdej z bohaterek nie tkwiła samotna księżniczka, nie dałyby się nabrać. Ty na pewno nie dałabyś się nabrać, prawda?... Na pewno? A jak zareagowałaś na komplement nieznajomego o tym, że masz urzekający kolor oczu? Czy aby nie wpatrywałaś się potem o wiele za długo w lustro?... Strzeż się, bo każdy z nas ma ukryte deficyty.

 

Autorka pokazuje jednak również siłę kobiecej przyjaźni i solidarności oraz kobiecą odwagę i determinację. W bajkach księżniczki czekają na księcia. W życiu zraniona księżniczka zwołuje inne pokrzywdzone księżniczki, ubiera zbroję, bierze kuszę czy inne ustrojstwo i idzie zapolować na złego wilka. A blizny po ranach odniesionych w walce uczy się nosić z godnością, jako dowody odwagi. Bo bez względu na etymologię słowa męstwo, nie ma ono płci.

 

„Zaczarowane” to książka, która odczaruje Wasze myślenie o ofiarach oszustów matrymonialnych, sprawi, że przestaniecie je nawet nieświadomie stygmatyzować, a jednocześnie nauczy pokory i ostrożności. Bo zły wilk bywa szatańsko podstępny, o czym świadczy zaskakujące zakończenie książki, ale o tym musicie przekonać się sami! Z całego serca polecam Wam lekturę „Zaczarowanych”! Uwaga, to lektura obowiązkowa również dla wszystkich mężów, ojców i kochanków. Podrzućcie im ją na stolik koło łóżka ;) !



sobota, 20 lutego 2021

"Czas tajemnic. Saga o Karli Linde. Tom 1" – powieść malowana kolorami z obrazów Witkacego

 



Twój los jest w twoich rękach. Nie dopuść, aby ktokolwiek decydował za ciebie.

 

 

Każdy zapalony czytelnik ma swoich ulubionych autorów i bardzo często bywa tak, że polubił ich za pewien niepodrabialny styl pisania, za charakterystycznych bohaterów, za rodzaj poczucia humoru. Ja mam jeszcze jedną kategorię – jest wśród moich książek półka na takie, które niosą ze sobą Dobro. Właśnie to pisane wielką literą. Po lekturze których łatwiej mi uwierzyć, że choć zaiste, dziwny jest ten świat, a czasem nawet straszny i niezrozumiały, to ludzi dobrej woli jest więcej. Do autorów książek z tej półki należy z pewnością Marzena Rogalska. Ta lubiana, popularna dziennikarka, podbiła czytelnicze serca urzekającą serią o Agacie Donimirskiej, teraz zaś wraca z pierwszym tomem nowej sagi, sagi o Karli Linde.

 

Powiem Wam, że już czytając pierwsze zdania wstępu od Autorki poczułam, że się roztapiam jak lody w lipcowym słońcu. A wszystko to za sprawą odkrycia skąd dokładnie wziął się pomysł na nową sagę. Ale nie odbiorę Wam radości odkrycia tego podczas lektury.

 

Karlę Linde poznajemy jako małą dziewczynkę w kilku pierwszych epizodach powieści Marzeny Rogalskiej, ale właściwa akcja zaczyna się w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym, gdy bohaterka kończy szesnaście lat, a kończy rok później, tuż po jej siedemnastych urodzinach. W tym pierwszym tomie czytelnik będzie miał okazję towarzyszyć dorastającej i szybko dojrzewającej dziewczynie w jej drodze ku dorosłości. Szesnaście lat – cóż za piękny wiek! Wszystko jeszcze jest możliwe, świat kusi nieskończonymi możliwościami, życie wydaje się być prawdziwą przygodą!

 

Przyznaję, że opowieść snuta przez Autorkę wciągnęła mnie od pierwszych stron. Akcja zaczyna się w chwili tuż przed szesnastymi urodzinami Karli. Tuż przedtem z jej życia odchodzi pewna tajemnicza, ale bardzo ważna dla niej osoba – Mrs Doris, jej nauczycielka angielskiego. Poznały się, gdy Karla była kilkuletnią dziewczynką, rozstają zaś gdy stoi na progu dorosłości, onieśmielona, ale również podekscytowana. Mrs Doris podaruje swojej uczennicy pewien prezent, który doprowadzi do konfrontacji pomiędzy niektórymi bohaterami powieści. Jaki to prezent i co się stanie – przeczytacie na pewno sami ;) !

 

Mogłoby się wydawać, że poprzez wybór tak młodej bohaterki Marzena Rogalska ogranicza sobie dostęp do szerszego grona czytelników. Nic bardziej mylnego! Ta opowieść wciąga od pierwszych stron dzięki galerii fascynujących, zróżnicowanych postaci. Poza tym i sama Karla jest nad wiek dojrzała, co spowodowane jest jej specyficzną sytuacją rodzinną. Chociaż to panienka z tak zwanego dobrego domu, córka lekarza, byłego wojskowego oraz arystokratki z rodziny ze świetnym nazwiskiem, poznaje i ciemne strony życia. Jest oczkiem w głowie ojca, Emila, postaci, którą z pewnością pokochacie od pierwszych stron! Jednocześnie jednak jest córką kobiety niedojrzałej, płytkiej, małostkowej, bo taka jest jej matka, Barbara. Nomen omen, wiele ma wspólnego z Barbarą Niechcic z „Nocy i dni” – ten sam typ osobowości, kobieta, która jest zawsze przekonana, że trawa u sąsiada ma bardziej zielony odcień. I choćby po jej stronie rosły rajskie kwiaty będzie zazdrościć pokrzyw u sąsiada.

 

Dzięki Marzenie Rogalskiej mamy szansę choć na chwilę zanurzyć się w świecie przedwojennym. Świecie Polski odrodzonej, która wciąż jeszcze zachłystuje się wolnością. Nie braknie w tle  wydarzeń historycznych, w tym choćby śmierci i pogrzebu Marszałka Piłsudskiego. I tego, co gorzkie, bo wolność nigdy nie przychodzi łatwo, a decyzje tych, którzy kształtują nowe państwo nie są wolne od błędów i porażek. Będzie też szansa choćby otrzeć się o świat przedwojennych wakacyjnych kurortów, zabaw towarzyskich, a nawet o kilka osobistości znanych ze świata literatury i malarstwa. Dla mnie w rankingu najzabawniejszych epizodów pozostanie pewien brydż rozegrany przez Karlę oraz Kathy, jej angielską przyjaciółkę, z polecenia niejakiego pana Makuszyńskiego oraz spotkanie Karli z niejakim panem Witkasiewiczem w Zakopanym.

 

Równie fascynujące są opisy życia w majątku w Byszewie, należącym do babci Karli, Aleksandry Gizeli z Janczewskich Sokolnickiej. Cóż za wspaniała, nietuzinkowa postać! Już dla niej samej warto byłoby przeczytać „Czas tajemnic”, a przecież to tylko jeden z wielu atutów powieści! Cudowny jest również mecenas Szułdrzyński – ta przedwojenna klasa i sznyt, ach! Nie myślcie jednak, że w życiu Karli wszystko układa się jak po maśle i nie brak jej tylko ptasiego mleka. Młoda dziewczyna będzie zmuszona zdać wyjątkowo trudny egzamin dojrzałości. Czy podoła? Tego dowiecie się czytając książkę, do czego Was z całego serca zachęcam!

 

Są takie opowieści, które niejako w swoim książkowym genotypie mają wpisane dobro i piękno, które budzą nadzieję. A robią to unikając skutecznie wszelkiego ulandrynkowienia fabuły czy bohaterów. Przeciwnie, nie brak w tych historiach również zdarzeń smutnych, tragicznych, mierzenia się z troskami. Jednak żadne z wydarzeń nigdy nie przysłania piękna życia, przeciwnie, splatają się wszystkie w jeden, kuszący magnetyzmem obraz. I takie są właśnie książki Marzeny Rogalskiej, w tym najnowsza, „Czas tajemnic”. To jedna z tych książek, które czytelnik odkłada z przekonaniem, że warto żyć. I właśnie dlatego wszystkie książki Marzeny Rogalskiej lądują na mojej półce lektur ukochanych! Gorąco polecam! A sama niecierpliwie, ale i z wielkim drżeniem serca, czekam na tom drugi, zatytułowany „Kres czasów”. Karla tego jeszcze nie wie, ale my, czytelnicy, wiemy dokładnie co zdarzyło się zaledwie trzy lata po jej siedemnastych urodzinach, w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym…

 

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak!




niedziela, 7 lutego 2021

"Szczęście na miarę" - czyli przewrotna opowieść o marzeniach ze szczyptą magii i paryskiego szyku ;)

 


Ci z Was, którzy śledzą w miarę regularnie moje recenzje wiedzą, że poprzednia książka Agaty Kołakowskiej, jednej z moich ulubionych pisarek, mocno mnie przeorała emocjonalnie. Z radością powitałam zatem zapowiedź „Szczęścia na miarę”, powieści, która już samym opisem fabuły obiecywała baśniowość i nutkę magii. Jak każdy z nas, czuję narastające zmęczenie pandemią i wszelkimi z nią związanymi problemami i lękami. Coraz chętniej sięgam po opowieści, które dodają nadziei i odwagi. A czy może być coś bardziej urzekającego od historii o pięknych sukienkach i wszywanych w nie …marzeniach ;) ?

 

Ale do rzeczy! Zacznę od okładki, bo ta różni się znacznie od okładek kilku ostatnich książek tej Autorki. Tamte zapowiadały pewną niepokojącą, mroczną nutę. Okładka „Szczęścia na miarę” to pastelowa obietnica romantyzmu i piękna. Podejrzewam, że nie ja jedna miałam takie skojarzenia. Trzeba tylko wziąć poprawkę na jedną małą rzecz – u Agaty Kołakowskiej nic nie jest jak od szablonu. Czym zatem zaskakuje czytelnika tym razem?

 

Podejrzewam, że dla wielu kobiet sukienka jest jak fetysz. Chyba każda z nas ma swoją ulubioną, taką, w której wyjątkowo dobrze się czuje i wygląda. Którą trzyma w szafie na specjalne okazje. Dziś fach krawiecki zamiera. Wiem, co mówię – dziewiętnaście z dwudziestu ostatnich lat pracowałam w branży krawieckiej. I zapewniam Was, że znalezienie kogoś, kto jest w stanie zaprojektować i uszyć sukienkę, począwszy od doboru tkaniny i wykroju, a skończywszy na precyzyjnych wykończeniach, graniczy dziś z cudem. Wyobraźcie sobie jednak teraz, że spotykacie kogoś takiego. Przyjaciółka, w największym zaufaniu, daje Wam namiary na zakład krawiecki niejakiego Leonarda Kittaya. Ostrzega jednak jednocześnie, że nie wolno Wam samym polecić mistrza Leonarda więcej niż jednej osobie. Inaczej magia nie zadziała. Jaka magia? Leonard Kittay nie szyje zwykłych sukienek. On szyje marzenia. A dokładniej wszywa je, najpierw starannie wyhaftowane na skrawku tkaniny przez swoją współpracownicę, Mirelę, w szwy sukienki. Klientka musi tylko przekazać zapisane przez siebie życzenie. I zaczyna się magia!

 

Zachwycone klientki przysięgają na wszystkie świętości, że wystarczyło raz założyć sukienkę uszytą w pracowni Kittaya, a ich marzenie się spełniło! Czemu więc o tej baśniowej pracowni nie usłyszała jeszcze cała Polska? Reguły są twarde – dopuszczalna jest wyłącznie reklama szeptana, wolno wybrać tylko jedną osobę godną polecenia jej pracowni. Groźba utraty spełnionego marzenia działa jak kaganiec nawet na najbardziej gadatliwe klientki. I pewnie dlatego Dagna, dziennikarka lokalnej gazety, z dnia na dzień bardziej sfrustrowana miałkością przydzielanych jej przez naczelnego tematów, dowiaduje się o tajemniczym zakładzie dopiero po tym, jak jego zadowoloną klientką została jej najlepsza przyjaciółka. I natychmiast łapie trop, niczym pies myśliwski! Przecież takie rzeczy się nie zdarzają! Nie ma mowy, żeby o spełnieniu marzenia decydowała jakaś sukienka i wszyty w nią skrawek materiału! Leonard to z pewnością cyniczny oszust, a ona, Dagna, udowodni to czarno na białym, i przyniesie naczelnemu w zębach tekst roku, który poprawi jej pozycję! Szkopuł w tym, że aby podejść i zwabić w pułapkę dyskretnego i absolutnie niechętnego do zwierzeń czy rozmów Leonarda Kittaya, kobieta musi u niego zamówić sukienkę. A tym samym musi zdradzić swoje największe marzenie… Tylko co się wtedy stanie?

 

A, tego Wam, oczywiście, nie powiem ;) ! Liczę na to, że przeczytacie to sami! Agata Kołakowska, po raz kolejny, pod płaszczykiem miłej dla serca fabuły i zgrabnej, ciut baśniowej, opowieści, przemyca ważne prawdy i zmusza do refleksji. Czym jest szczęście? Już sam tytuł książki, „Szczęście na miarę”, podpowiada, że nie ma jednej definicji. Tak samo jak nie można w jedną sukienkę ubrać wszystkich kobiet. Sukienka idealna musi być na miarę. Musi uwzględniać wszystkie atuty i niedoskonałości sylwetki, te pierwsze uwydatniając, a te drugie sprytnie skrywając. Tak samo nie ma dwóch identycznych marzeń. Klientki pracowni Leonarda Kittaya wypisują na karteczkach przeróżne pragnienia. Od marzeń o zdrowiu, dziecku, odwzajemnionej miłości czy nowym mieszkaniu aż po takie o …przytyciu czy odzyskaniu nieznośnego kochanka. Kiedyś, przed laty, Leonard też miał wielkie plany i marzenia. Miała je również jego tajemnicza przyjaciółka, Małgorzata. Co się jednak stało? Czy zawiodła magia? Czy zawiniła pewna żółta sukienka? A może to szatański chichot losu? Coś się zdarzyło, bo zgodnie z przysłowiem, że szewc bez butów chodzi, mistrz od spełniania cudzych marzeń sam cierpi niespełnienie.

 

I tutaj nie mogę nie wspomnieć o kolejnej mocnej stronie powieści, którą są jej bohaterowie. Agata Kołakowska już przyzwyczaiła swoich czytelników do tego, że jest wnikliwą obserwatorką życia i konstruuje postacie o koronkowo skomplikowanych charakterach. Ich poznawanie i zgłębianie ich osobowości przypomina rozpracowywanie wyjątkowego trudnego ściegu czy haftu. Tak, pozostańmy nadal przy porównaniach z dziedziny szycia i krawiectwa, bo są tutaj jak najbardziej na miejscu. Mnie bardzo ujęła i urzekła postać głównego bohatera. Jego wewnętrzna godność i siła. Mimo trudnych przeżyć i samotności, której doświadcza, nie zgorzkniał i nie skarłowaciał wewnętrznie, co pokażą kolejne wydarzenia. A przecież na początku książki sam mówi do przyjaciela: Nie jestem już młodzieniaszkiem. Szkoda zwijać się z tego świata w poczuciu, że ominął mnie jego sens. Mimo tego skrywanego głęboko smutku, Leonard jest człowiekiem o młodym sercu, ale więcej Wam nie zdradzę. Powiem tyle, że bardzo go polubiłam. Bardzo fascynująca jest postać Małgorzaty, która jakoś intuicyjnie skojarzyła mi się ze swoją imienniczką z „Mistrza i Małgorzaty”, ale generalnie wzbudziła we mnie mniej ciepłe uczucia niż Leonard. Przynajmniej do czasu ;) . Malowniczą, charakterystyczną bohaterką jest Maria, sąsiadka mistrza Kittaya – to gotowa rola do filmu, taka w stylu nieśmiertelnej Barbary Wolańskiej znakomicie zagranej przez Ewę Kasprzyk w kultowych komediach „Kogel-mogel”i „Galimatias”. Niejednoznaczna, malowana delikatną kreską, jest Dagna. A przecież to tylko kilkoro wybranych bohaterów – każdy z Was z pewnością znajdzie wśród nich swoje sympatie i antypatie.

 

Agata Kołakowska, mimo pewnych delikatnie baśniowych elementów fabuły, nie serwuje nam opowieści oderwanej od życia. Przeciwnie, pokazuje je, jak zawsze, bez obróbki w fotoszopie, z jego cieniami i blaskami, z tym wszystkim, co uwiera, boli, denerwuje. Tym razem, poprzez swoich bohaterów i ich losy, obnaża prawdę o tym, czym są marzenia. Jaki wpływ mogą mieć na nasze życie. Samo słowo „marzenie” chyba nikomu nie kojarzy się pejoratywnie. Czy jednak każde nasze marzenie jest dobre dla nas i dla naszych bliskich? Czy zawsze wiemy, o czym marzymy? Czy zawsze da się postawić znak równości między zrealizowanymi marzeniami a znalezieniem szczęścia w życiu? Jeśli tak, to skąd wokół nas tyle smutku i przygnębienia? Na ile mamy wpływ na realizację naszych marzeń, a ile jest w tym procent tak zwanego szczęśliwego trafu? Czy warto przywiązywać się do marzeń za wszelką cenę? A co, jeśli one nas krępują, trzymają jak psa na łańcuchu i nie pozwalają iść dalej? Czy warto wierzyć w szczęśliwe fetysze? „Szczęście na miarę” to bardzo przewrotna opowieść, bo choć ma elementy bajki i magii, tak naprawdę pokazuje złożoność ludzkich marzeń i ich wpływu na życie. Leonard, Małgorzata, Maria, Mirela, Dagna i pozostali bohaterowie mają swoje marzenia. Każde z nich inaczej je realizuje. Agata Kołakowska pokazuje w swojej książce niby dobrze znaną, ale chyba wciąż zbyt rzadko wykorzystywaną prawdę, że to, czy coś jest dla nas dobre czy złe nie zależy od samej rzeczy czy idei, ale od tego, jak my to wykorzystamy. Samochód to coś dobrego, ale można nim spowodować wypadek. Igłą można uszyć ubranie, ale również się ukłuć. Na lodowisku można cudownie spędzić popołudnie na jeździe na łyżwach, ale też nabić sobie guza lub złamać rękę czy nogę. Marzenia też niosą ze sobą taki ładunek dobra lub zła, radości czy smutku, jaki my im nadamy. Warto zawsze o tym pamiętać!

 

Na koniec nie mogę nie wspomnieć o pojawiającym się też w opowieści Paryżu, z jego nieprzemijającym urokiem i pięknem oraz o …Catherine Deneuve ;) ! A co ona tam robi? O, tego Wam na pewno nie zdradzę!

 

Polecam Wam gorąco – zajrzyjcie do pracowni Leonarda Kittaya. Zatrzymajcie się w niej na chwilę. Pozwólcie sobie na luksus dotknięcia różnych tkanin, popieszczenia aksamitów i jedwabiu, muśnięcia faktury koronek. Dobierzcie krój i fason. A wreszcie, usiądźcie przy stoliku z długopisem w dłoni i zapiszcie na małej karteczce swoje marzenie ;) . Tylko dobrze je najpierw przemyślcie!

 

Za egzemplarz książki dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu Prószyński i S-ka.





„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...