wtorek, 16 kwietnia 2024

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

 


Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność człowieka przechodzi przez nią. Dlatego odnajduje się w wymiarach Boga, bo tylko On jest wiecznością.

 

Karol Wojtyła „Przed sklepem jubilera”

 

Kiedy przygotowywałam się do napisania tej, jakże zaległej, recenzji patronackiej, od razu przypomniał mi się powyższy cytat. Zachwycił mnie jako młodą dziewczynę, właściwie nastolatkę, a z biegiem lat chyba dopiero zaczynam rozumieć jego głębię. I dlatego uważam, że przepięknie wpisuje się w treść i przesłanie „Herbacianych róż” Beaty Agopsowicz, powieści, którą z prawdziwą przyjemnością objęłam patronatem. A ponieważ nieustająco i niezmiennie wierzę, że dobra książka to nie jogurt, ani inny towar o krótkiej przydatności do spożycia, to mam nadzieję, że tych z Was, którzy przegapili tę kolejną perełkę z wydawanej przez Wydawnictwo eSPe serii „Opowieści z Wiary” zachęcę do lektury,

 

A to lektura wielopokoleniowa, bo mamy tak naprawdę dwie pary bohaterów. Katarzynę i Krzysztofa, małżeństwo w wieku 50+, z trzydziestoletnim stażem, oraz Polę, ich ukochaną córkę i jej kolegę Patryka, oboje w wieku 20+. Nieoczekiwane zakręty losu sprawią, że skrzyżują się drogi tej czwórki, niektórzy wypadną z dobrze znanych torów, a inni z kolei będą chcieli z nich uciec…

 

Ale nie uprzedzajmy faktów, ani nie zdradzajmy zbyt wiele z fabuły. Małżeństwo Katarzyny i Krzysztofa mogłoby się wydawać jedną z tych constans w życiu. Pewnym punktem odniesienia dla wszystkich wokół, bo gdy tyle się zmienia, oni trwają niezmiennie przy sobie. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z emocji buzujących pod powierzchnią jak zdradliwie ulatniający się gaz. Tymczasem małżonkowie gdzieś w swoich sercach doszli do ściany, zapętlili się i stali się więźniami rutyny i przyzwyczajeń…

 

Nie mieli ze sobą właściwie nic wspólnego. Mimo przeżytych razem prawie trzydziestu lat więcej ich dzieliło, niż łączyło. Tak było właściwie od początku i tak zostało. Przez jakiś czas miała nadzieję, że gorąca miłość przyjdzie z czasem. Tak się jednak nie stało. Musiała pogodzić się z tym, że jej małżeństwo oparte jest na przyzwyczajeniu i zdrowym rozsądku.

 

Tym, a dokładniej KIMŚ, kto dotąd z sukcesem cementuje ich związek jest ich córka jedynaczka, Pola. Ale tutaj też szybko uważny czytelnik może się dopatrzeć pęknięć na kolorowym obrazku. Polę coraz bardziej krępuje nadopiekuńczość rodziców, zwłaszcza ojca.

 

Pola miała szczerze dosyć. Nie wiedziała, jak może uwolnić się od swojej rodziny. Jak uciec, choć na chwilę, spod ich nadmiernie ochraniających skrzydeł? Czasem czuła się jak ptak w klatce, który przez to swoje zamknięcie oduczył się już latać.

 

Dlatego dziewczyna z radością wykorzystuje okazję do spędzenia kilku dni poza rodzinnym Rybnikiem, w towarzystwie rówieśników, tak, jak młoda osoba powinna spędzać wolny czas. Jednak pewne nieoczekiwane, dramatyczne wydarzenia sprawią, że świat tej aż do znudzenia przewidywalnej i poukładanej rodziny dosłownie zadrży w posadach, a latami kontrolowane emocje wybuchną i wypłyną z nich niczym ropa z rany dotkniętej zaawansowaną gangreną. Ujrzą światło starannie skrywane tajemnice, a każdy z bohaterów będzie zmuszony odnaleźć się w zupełnie nowym porządku świata. Czy jednak takie wstrząsy nie spowodują szkód nie do naprawienia? Dotychczasowa błogosławiona rutyna będzie niczym wierzchnia warstwa długo stojącej wody – to, co zobaczymy po jej poruszeniu nie zawsze zachwyca, a nierzadko wręcz cuchnie…

 

Nasi bohaterowie spotkają jednak również na swojej drodze ciche anioły, a jednym z nich będzie pewien ksiądz Seweryn z rzadkim darem przychodzenia w porę i nie w porę ;) … Również poznany przez Polę Patryk, skonfrontowany z historią jej rodziny, będzie musiał stawić czoła swoim własnym demonom i poruszyć stojącą wodę w głębi własnego zranionego serca.

 

Beata Agopsowicz porusza w swojej powieści bardzo ważne tematy, a tytułowe herbaciane róże, wbrew pastelowym skojarzeniom większości z nas, kryją w sobie wiele nieoczekiwanych znaczeń i skojarzeń, ale przede wszystkim symbolizują związek Katarzyny i Krzysztofa:

 

Położyła kwiaty na tylnym siedzeniu i przez chwilę się w nie zapatrzyła. Bukiet zrobiony został z herbacianych róż – takich samych, jakie kiedyś otrzymała od Krzysztofa. Przypomniały jej się wydarzenia sprzed prawie trzydziestu lat. Zawsze na przełomie czerwca i lipca wspominała ten moment, który zaważył na całym jej życiu. Czy gdyby wtedy podjęła inna decyzję, byłaby szczęśliwsza?

 

Po tylu latach wiedziała, że nie życie w samotności jest najgorsze. Najgorsze jest bycie z kimś, kogo się nie potrafi pokochać. Samotność we dwoje.

 

Czy jest jeszcze szansa da ludzi, których wydaje się łączyć tylko przyzwyczajenie? A co z sakramentem, który kiedyś zawarli? Myślę, że w historii rodziców Poli odnajdzie się niejedna para z długim stażem, w której związku rutyna wydaje się być jak przykurzone albo wręcz zasuszone, martwe herbaciane róże i na zdrowy rozum ożywić się już ich nie da… Ale jeśli w grę, oprócz rozumu, wchodzą serce i …wiara? Czy naprawdę wszystko jest już stracone?

 

Autorka stawia też pytania o relację między rodzicami a dziećmi i granice nawet najlepiej pojmowanej troski i opiekuńczości. W końcu z miłości można nawet zagłaskać na śmierć… Czy Pola uzyska upragnioną przestrzeń w rodzinnym domu? I co z tajemnicami, które zachwiały jednością całej rodziny? Co z gangreną, która niepostrzeżenie latami toczyła ich serca?

 

Powiem Wam tak – to jest lektura dla odważnych, bo myślę, że wiele osób, zwłaszcza takich z dłuższym stażem małżeńskim i rodzicielskim, dostrzeże wiele niepokojących podobieństw między swoim życiem, a życiem głównych bohaterów. Jednak na pocieszenie mogę Wam powiedzieć, że znajdziecie też w „Herbacianych różach” instrukcję oczyszczania ran i balsam na ich zaleczenie. I zachęcam Was gorąco do stawienia czoła tej historii. A i niejedna łza przy okazji popłynie, a jak wiecie, łzy mają moc oczyszczającą…

 

Gorąco polecam!



wtorek, 9 kwietnia 2024

„Sekret starych fotografii” Małgorzaty Lis, czyli opowieść o tym jak pamięć i miłość łączą nierozerwalnym, choć nierównym ściegiem przeszłość z teraźniejszością na poszarpanym płótnie czasu…


Od zawsze uwielbiam opowieści z historią i tajemnicą w tle. Kocham przedmioty z duszą. Inspirują mnie stare fotografie, rozczulają kruchutkie, stareńkie porcelanowe filiżanki, które przetrwały dziejowe zawieruchy wbrew sensowi i logice, choć nie przetrwali ich ludzie… A przecież, jak w wierszu Barańczaka:

 

Jeżeli porcelana to wyłącznie taka
Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu

 

Zatem nic dziwnego, że już sam tytuł najnowszej powieści Małgorzaty Lis, „Sekret starych fotografii”, sprawił, że połknęłam przynętę i poczułam przymus zgłębienia tej historii. Nie wahałam się więc ani przez chwilę gdy Wydawnictwo Emocje zaproponowało mi jej zrecenzowanie.

 

Akcja powieści toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, a narracja prowadzona jest w trzeciej oraz w pierwszej osobie, co nadaje tempa całej historii, nie pozwala się nudzić podczas lektury, ale też tonuje emocje po fragmentach szczególnie dramatycznych i trudnych do udźwignięcia. Poznajemy równocześnie historię Irki Będkowskiej, która zaczyna się w maju 1939 roku, tuż przed wybuchem Drugiej Wojny Światowej, oraz zupełnie współczesną historię Magdy, byłej nauczycielki, obecnie niezupełnie szczęśliwej i spełnionej pracownicy warszawskiej korporacji, której pewnego z pozoru zwykłego dnia całe dotychczas poukładane życie wali się na głowę: traci chłopaka, z którym wiązała coraz śmielsze plany a właściciel mieszkania, które wynajmuje daje jej dwa dni na wyprowadzkę. Pod wpływem impulsu i okoliczności postanawia wyprowadzić się do Żarek, miasteczka, w którym może kupić stary dom do remontu.

 

Wydawać by się mogło, że to opowieść jak wiele innych, ale różni ją od nich właśnie wątek historyczny. Bo nagle przedwojenne losy osiemnastoletniej Irki oraz współczesne losy Magdy zaczynają się splatać przez miejsce, w którym ta ostatnia się znalazła. Żarki są przesiąknięte trudną historią, unoszą się w nich, niczym opary mgły nad rzeką, duchy przeszłości. Razem z losami Irki poznajemy przedwojenną społeczność tej małej miejscowości, panujące w niej układy i napięcia. Te wszystkie delikatne zależności, które potem, w tragicznej wojennej dramaturgii niejednokrotnie doprowadzą do eskalacji, wybuchów, zdrad, ludzkich tragedii.

 

Nie zdradzę Wam fabuły opowieści, wiecie dobrze, że nigdy tego nie robię pozostawiając Wam radość samodzielnego jej odkrywania. Podzielę się tylko kilkoma refleksjami, tym, co mnie najbardziej uderzyło. I tak na pierwszym miejscu chcę wspomnieć o historii relacji polsko – żydowskich, panujących między obiema nacjami napięć i tragedii Holocaustu. Małgorzata Lis nie wystawia w „Sekrecie starych fotografii” laurki stosunkom polsko – żydowskim. Przeciwnie, pokazuje ich złożoność, która wymaga czegoś więcej niż etykietowania. Opisuje przejawy antysemityzmu, które w dużej mierze wynikały ze złożoności ludzkich charakterów, z ich pomieszania w każdym narodzie, i których nigdy nie wolno uogólniać. Bo najłatwiej przykleić człowiekowi lub narodowi etykietkę antysemity lub świętego, a tymczasem obiektywna prawda jest zawsze pośrodku. Nierzadko prawdziwym źródłem zdrady czy wydania kogoś na śmierć wcale nie musiały być zdecydowane przekonania, wystarczyła „zwykła” zawiść czy zazdrość.

 

Piękny i wzruszający jest wątek zakazanej miłości Irenki, na uwagę zasługuje historia jej przyjaźni z rodzeństwem Klizmanów. To są te wątki, które pokazują, że ludzkie relacje są bardziej kruche od porcelany i często rozprasza je wiatr historii. Równie ciekawie pokazany jest jeden ze współczesnych bohaterów, Mariusz, który jest pasjonatem lokalnej historii i próbuje ją ocalić od zapomnienia, a wraz z nią pamięć o ludziach, którzy odeszli.

 

Tak jak wspomniałam na początku, historia toczy się dwutorowo. I chyba z tego właśnie powodu zwróciłam uwagę na coś, co być może nie było celowym zabiegiem Autorki, ale dla mnie mocno wybrzmiało w tej powieści i wydało się celną obserwacją. Chodzi o porównanie życiowej dojrzałości oraz wyborów podejmowanych przez obie bohaterki. Przyznaję szczerze, że osiemnastoletnia Irka, choć romantyczna i zakochana, wydała mi się po wielekroć dojrzalsza od bliskiej trzydziestki Magdy. Współczesna bohaterka momentami doprowadzała mnie do furii swoim zachowaniem i brakiem zdrowego rozsądku, zwłaszcza w relacjach damsko – męskich, mam jednak wrażenie, że portret odmalowany przez Autorkę jest bardzo prawdziwy. Dla mnie zestawienie obu bohaterek i ich czasów pokazuje też taką prawdę, że dobrobyt i poczucie bezpieczeństwa rozleniwiają i doprowadzają nas często do nieuświadamianego wniosku, że nam się to należy… Jestem bardzo ciekawa jak Wy odbierzecie Irkę i Magdę, bo dla mnie one obie świetnie reprezentują swoją epokę. I nie znaczy to, że Magda jest zła, to dziewczyna, która potrafi z ogromną czułością i życzliwością traktować starszą sąsiadkę, ale jej problemy są zupełnie innego kalibru niż jej młodszej koleżanki sprzed wojny. Jednak to przeplecenie trudnej historii wojennej epizodami współczesnymi, nierzadko zabawnymi, czyni akcję bardziej wartką i pozwala na złapanie oddechu.

 

Nie mogę jeszcze nie wspomnieć, że to pierwsza część cyklu „Kwiatowa 18”, który będzie mieć ciąg dalszy… A ja już się nie mogę doczekać, bo Autorka zakończyła opowieść w najbardziej newralgicznym momencie ;) …

 

Polecam Wam gorąco „Sekret starych fotografii”, a sama planuję koniecznie wrócić na Kwiatową 18!

 

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...