wtorek, 22 lutego 2022

„Życie pasterza. Opowieść z Krainy Jezior” Jamesa Rebanksa - pochwała życia i prostoty doprawiona mocno prawdą i mądrością ;) . RECENZJA WZNOWIENIA

Chcę Wam dzisiaj opowiedzieć o bardzo szczególnej książce, która z pewnością różni się znacznie od innych książek dostępnych na rynku. Chodzi o „Życie pasterza. Opowieść z Krainy Jezior” Jamesa Rebanksa, którego wznowienie ukaże się już jutro w Wydawnictwie Znak Literanova. Miałam okazję czytać przedpremierowo pierwsze wydanie tej nietuzinkowej książki i bardzo chcę Was zachęcić do sięgnięcia po nią przy okazji jej wznowienia, bo to jedna z takich opowieści, które zapadają w serce i zostają z nami na całe życie.

 

Naprawdę długo zastanawiałam się jak o niej napisać, żeby Wam wiarygodnie naszkicować o czym jest ta książka i dlaczego warto po nią sięgnąć. Najpierw kilka słów o autorze oraz o wymienionej w podtytule Krainie Jezior. James Rebanks pochodzi z rodziny pasterzy, którzy z dziada pradziada zajmowali się właśnie tradycyjną hodowlą owiec. Razem z innymi rodzinami zamieszkującymi mniej więcej ten sam skrawek Krainy Jezior tworzyli oni, i nadal tworzą, pewną zamkniętą, lokalną społeczność, w której wszyscy się ze sobą znają, kolejne pokolenia uważnie się obserwują, a ludzie często zawierają ze sobą ważne interesy tylko na „słowo honoru”, wierząc w sprawdzoną od pokoleń uczciwość danej rodziny. Jak sam autor pisze w książce: „Każdego nowego przybysza obserwuje się w społeczności gospodarzy uważnie, żeby sprawdzić, czy wykaże się uczciwością i czy będzie przestrzegał zasad. Mówi się, że dopiero ten, którego rodzina mieszka tu od trzech pokoleń, zasługuje na miano miejscowego (…)”. ( str. 49 )

 

Tereny, które owa społeczność pasterzy zamieszkuje to jedne z najpiękniejszych terenów nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale w ogóle na świecie. Kraina Jezior, czyli Lake District, leżąca w północno-zachodniej części kraju, to jedno z najbardziej malowniczych i najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych, którego piękno rozsławili tak zwani „angielscy poeci jezior”, William Wordsworth, Samuel Taylor Coleridge oraz Robert Southey, jak również pejzażysta John Constable. Nie bez znaczenia jest fakt, że to właśnie tutaj, jak wspomina na początku swojej opowieści James Rebanks, „(…) sformułowano postulat, że każdy z nas może czuć się „współwłaścicielem” ( niezależnie od tego, do kogo należą prawa własności ) niektórych miejsc lub rzeczy tylko dlatego, że te obiekty są piękne, inspirujące lub po prostu w jakiś sposób wyjątkowe. (…) Tutaj określono zasady, którymi obecnie kierują się instytucje zajmujące się ochroną przyrody na całym świecie. Każdy chroniony krajobraz, każdy pomnik przyrody, każdy park narodowy i każdy obiekt na Liście światowego dziedzictwa UNESCO ma w swoim DNA zapisane fragmenty (…) informacji”, ( str. 18 ) sformułowanej w 1810 roku przez Wiliama Wordswortha, angielskiego romantyka, że powinno istnieć „coś na podobieństwo narodowego mienia, do którego każdy człowiek ma prawo i w którym posiada udział, ażeby mógł do woli nacieszyć nim swoje oczy i serce”. Jak widać, Kraina Jezior to miejsce szczególne nie tylko ze względu na piękne pejzaże, ale i na swoiste światowe dziedzictwo, w którym wszyscy mamy udział dzięki zalążkowi myśli, które przed laty tam właśnie wyartykułowano.

 

Ale książka Jamesa Rebanksa nie jest tak wyjątkowa tylko ze względu na to szczególne opisane w niej miejsce na ziemi i zamieszkującą je społeczność pasterzy. Powiedziałabym, że jest to wartość dodana tej opowieści. Owszem, ważna, bo pozwalająca lepiej zrozumieć myśl autora, ale nie najważniejsza. Najważniejsza jest pochwała życia i prostoty, w którą układa się ta historia. Żyjemy w czasach, w których właściwie niemal wszyscy daliśmy się przekonać, że sensem naszego życia są sukces, zysk, wspinanie się po szczeblach kariery, nieustające dążenie do tego, żeby mieć więcej, szybciej lepiej. W tej chwili już dzieci zaprzęga się do bezlitosnego wyścigu szczurów, dzięki któremu będą mieć w przyszłości lepsze możliwości rozwoju, dobrych studiów i kariery. Gdyby tak zrobić test wśród rodziców dzisiejszych uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych to okazałoby się, że niemal wszyscy rodzice bez wyjątku marzą dla nich o karierach dyrektorów, kierowników , menadżerów wyższego szczebla. I oto w ten świat wkracza James Rebanks ze swoją opowieścią pasterza i mówi nam, że można być szczęśliwym nie chcąc ciągle więcej i lepiej, można spełniać się w zwyczajnym, pełnym diabelnie ciężkiej pracy życiu, szanując innych ludzi, przyrodę, i żyjąc od pokoleń w tym samym miejscu… "Czasami wydaje mi się, że lubimy myśleć i robić pewne rzeczy po swojemu, ponieważ widzieliśmy kawałek szerokiego świata i przekonaliśmy się, jak bardzo sobie cenimy swoją tradycję i niezależność. Mój dziadek wybrał się pewnego razu na targi rolne aż do Paryża. Wiedział, co mają do zaoferowania duże miasta, ale wyczuwał też, że zamieszkanie w jednym z nich oznacza wykorzenienie, anonimowość, rzucenie się w wir świata, który robi z nami, co chce, i wcale nie oferuje wolności ani poczucia kontroli nad własnym życiem. Majątek, do którego być może by się doszło, znaczył niewiele albo nawet nic w porównaniu z poczuciem przynależności i sensu życia, które mieliśmy na swojej ziemi”. ( str. 76 )

 

To, o czym pisze w swojej książce James Rebanks może się wydawać bardzo niepopularne w dobie kosmopolityzmu i mody na szukanie siebie na drugim krańcu świata. Pokazuje on czytelnikowi wyraźnie, że życie w małej społeczności, na tym samym kawałku ziemi, na którym mieszkali nasi przodkowie, nie jest w niczym mniej wartościowe od życia kosmopolity. A pisze o tym człowiek, który jest stuprocentowym pasterzem, ale ma jednocześnie dyplom Oxfordu i lata po całym świecie jako niezależny konsultant Centrum Światowego Dziedzictwa UNESCO w Paryżu, by, jak sam pisze, pomagać „(…) dopilnować, żeby lokalne społeczności czerpały korzyści z turystyki na swoich terenach”. ( str. 230 ) Nie bójcie się, proszę, że to kolejna cukierkowa opowieść o powrocie do korzeni. Nic podobnego! To opowieść, w której nie brak brudu, śluzu i krwi, bo życie pasterza polega, między innymi, na opiece nad chorymi owieczkami, podawaniu im leków, czyszczeniu ich z brudu, odrobaczaniu, odbieraniu porodów kotnych owieczek. Ale w tym wszystkim ujmuje ogromny, prawdziwy szacunek pasterzy do przyrody i troska o powierzone ich opiece zwierzęta. Pomimo tego, że niektóre z tych zwierząt są hodowane na mięso, w ich postawie wobec nich jest pełnia troski i odpowiedzialności. Jest w tym prawda o życiu, w którym zwierzęta zabija się i zjada z prawdziwej potrzeby wyżywienia i utrzymania rodziny, a nie wyłącznie dla czystego zysku. James Rebanks przedstawia prawdziwy świat, nie idealizuje, ale jego szacunek do życia i przyrody jest uderzający.

 

To znakomita książka i mogłabym o niej pisać jeszcze bardzo długo, ale przecież nie o to chodzi. Zachęcam Was gorąco – sięgnijcie po ten tytuł. Nie bójcie się powierzchowności, bo w opowieści Jamesa Rebanksa jej nie znajdziecie. To nie jest kolejna słodka opowiastka nie mająca wiele wspólnego z prawdziwym życiem. Tak, jak parę zdań wcześniej wspomniałam, to historia, która zmusza czytelnika do utaplania się w błocie, ubrudzenia, asystowania przy porodzie owiec czy przy ich strzyżeniu, ale jednocześnie pokazuje prawdziwe, nie wyretuszowane w photoshopie życie. Jestem pewna, że będę do tej książki wracała, bo jest ona niewyczerpanym źródłem prawdziwej mądrości. Gorąco polecam!





 

niedziela, 6 lutego 2022

„Dajmy sobie nową szansę” – opowieść o tym, czym różni się złoto od tombaku i czy cuda się zdarzają… RECEZJA PATRONACKA!

 



Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność człowieka przechodzi przez nią. Dlatego odnajduje się w wymiarach Boga, bo tylko On jest wiecznością.

 

Karol Wojtyła, „Przed sklepem jubilera”

 

Moje koleżanki blogerki oraz zaprzyjaźnione książkoholiczki już od dawna zachęcały mnie do lektury powieści Beaty Agopsowicz. Dlatego odpowiedziałam pozytywnie na propozycję Wydawcy, Wydawnictwa eSPe, aby objąć patronatem najnowszą książkę tej Autorki „Dajmy sobie nową szansę”. Pomyślałam, że będzie to świetna okazja, aby wyrobić sobie, choć wstępnie, własne zdanie. Poza tym wiem już z doświadczenia, że w serii „Opowieści z wiary” pojawiają się dobre, ciekawe powieści.

 

Na samym początku Beata Agopsowicz daje nam pewne skrawki opowieści, które pozwalają poznać głównych bohaterów. Trochę tak, jakbyście dostawali kolejne kawałki potrzebne do zszycia patchworkowej kołdry. Są różnej wielkości, kształtu i kolorów, i na początku trudno je dopasować i wyobrazić sobie jaki efekt da zszycie ich razem. Dopiero z czasem, przy każdej kolejnej przewracanej stronie, przy każdym dokładanym do kołdry kawałku, wyłania się pełniejszy obraz, żeby na końcu pokazać spójny, wielobarwny wzór.

 

Najpierw czytelnik poznaje Antoniego, starszego, samotnego człowieka, który niechętnie po niedzielnej mszy opuszcza przyjazną przystań, jaką jest dla niego parafialny kościół. Potem Konrada, samotnego ojca trójki dzieci, choć początkowo dokładne przyczyny jego samotnego ojcostwa są przed czytelnikiem zakryte. W następnych scenach pojawia się Iwona, typ perfekcyjnej pani domu i perfekcyjnej bizneswoman, która właśnie wypływa na zdradliwe wody fascynacji mężczyzną innym niż jej mąż i zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że niebezpieczne wiry mogą ją wciągnąć na samo dno… Po niej, jakby dla kontrastu, pojawia się Ryszard, typ wiecznego lekkoducha na utrzymaniu żony, który co prawda kocha bezgranicznie swoją rodzinę, ale nie jest w stanie zakotwiczyć na dłużej w żadnej pracy, dzięki której mógłby partycypować w jej utrzymaniu. I wreszcie Agata, tragicznie poturbowana przez życie, u kresu wytrzymałości. Co ich łączy?...

 

Wszyscy chcą kochać
Choć nie przyznają się
Tak pięknie jak w kinie
Jak we śnie
Wszyscy chcą kochać
Do utraty tchu
Zmysły postradać bezpowrotnie
Choćby raz, jeden jedyny raz

 

( Wszyscy chcą kochać, wyk: Maryla Rodowicz, tekst: Katarzyna Nosowska )

 

Życiowe ścieżki tych wszystkich bohaterów w pewnym momencie zaczną się ze sobą przecinać wywołując efekt podobny do potrąconej pierwszej kostki domina w misternie ułożonej konstrukcji. Siłą rozpędu i prawami fizyki ta pierwsza, upadając, wywraca kolejną, a ta następną, i tak aż do wywrócenia całej, czasem bardzo skomplikowanej konstrukcji… W przypadku „Dajmy sobie nową szansę” osobą, która potrąca pierwszą kostkę domina będzie …Antoni. Niczego więcej jednak nie zdradzę. Z fabułą powieści najlepiej zapoznajcie się sami, a gwarantuję Wam, że wciąga od pierwszej aż do ostatniej strony i nie pozwala odłożyć książki na bok. Poza głównymi bohaterami powieści poznajemy również ich rodziny: mężów, żony, dzieci, zagłębiamy się w ich świat wewnętrzny, ich radości i problemy, poznajemy skrywane frustracje i spychane głęboko do podświadomości marzenia.

 

Beata Agopsowicz w swojej najnowszej powieści porusza temat miłości, zwłaszcza tej małżeńskiej, sakramentalnej, ale również związanej z nią nierozerwalną pępowiną miłości rodzicielskiej. Każdy z bohaterów stanowi część pewnej małej rodzinnej wspólnoty, a jego wybory, zarówno dobre jak i złe, wpływają na wszystkich pozostałych. Trochę jak w teatrze lalek, w którym aktorom poplątały się sznurki poszczególnych postaci i w serii chaotycznych ruchów jedne jeszcze bardziej splątują, inne zrywają, a jeszcze innymi uszkadzają lalki. Miłość w „Dajmy sobie nową szansę” to taka miłość jak ta w „Pod sklepem jubilera” Karola Wojtyły, o ściśle określonych wadze oraz ciężarze gatunkowym. To nie bezwartościowy tombak, którego zgubienie nie zaboli ani nie obejdzie tego, kto go utraci. Przeciwnie, to złoty pierścionek, drogocenna perła, której utrata może doprowadzić do życiowej ruiny. Jednak, w przeciwieństwie do teatru lalek, w świecie pokazanym przez Autorkę, losami sponiewieranych pacynek nie żądzą mało poradni aktorzy ani chaos, ale Wielki Reżyser. Spogląda cierpliwie i miłosiernie zza kurtyny i jest w stanie jednym ruchem rozsupłać nawet najgorzej zasupłane węzełki. Wystarczy tylko poprosić o pomoc. W fabule pojawiają się dwa takie miejsca, w których bohaterowie, te pokiereszowane postacie z nieudanego teatru lalek, odkrywają, że istnieje Ktoś, kto może im pomóc. To pewien kościół w Wałczu oraz sanktuarium Matki Bożej Miłości Zranionej w Skrzatuszu.

 

Usiadł i ponownie się rozejrzał. Dostrzegł żebrowe sklepienie pomalowane na niebiesko. Wiedział, że ma zapewne przypominać niebo, w którym kiedyś wszyscy mamy się znaleźć. Potem oglądał malowidła na ścianach, przedstawiające różnorodne sceny z Biblii i życia świętych. Na końcu jego wzrok zatrzymał się na dużym krzyżu stojącym blisko ołtarza. Figura Jezusa, również pokaźnych rozmiarów, miała głowę skierowaną na kościół, jakby Jezus obserwował tych, którzy siedzą w ławkach. Na niego Jezus też patrzył… Konradowi wydawało się, że prześwietla jego myśli. Sam nie wiedział, skąd przyszło takie poczucie. Przecież nigdy nie był szczególnie pobożny, mógł co najwyżej powiedzieć o sobie, że był wierzący. A jednak w tym momencie wydawało mu się, że Jezus wpatruje się w niego, tak jakby czegoś od niego oczekiwał.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał półgłosem.

 

Czy bohaterom „Dajmy sobie nową szansę” uda się poskładać to wszystko, co się powywracało, popsuło i przestało działać? Czy uda się porozplątywać mocno poplątane nitki ich losów? Czy cuda się zdarzają? Tego Wam nie powiem, sami musicie sięgnąć po najnowszą książkę Beaty Agopsowicz. Mogę Was jedynie zapewnić, że to powieść warta poświęconego na lekturę czasu. Głęboka, prawdziwa, z bohaterami, którzy borykają się z bardzo współczesnymi problemami. Na szczególną uwagę zasługuje, między innymi, poruszony wątek uzależnienia nastolatków od gier i zdobyczy współczesnej techniki, które staje się czymś w rodzaju współczesnej plagi egipskiej. Nie rozczaruje Was ta powieść, bo sięga do najgłębszych tęsknot i pragnień ludzkiego serca. Ale nie serwuje łatwych odpowiedzi. Bo to, co ważne, wymaga też zwykle pracy i prawdziwego wysiłku. Złoto ma inną wartość niż tombak…

 

Gorąco polecam! Pierwsze spotkanie z prozą tej Autorki uznaję za bardzo udane!

 

Za zaufanie i możliwość objęcia powieści patronatem dziękuję Wydawnictwu eSPe.



PRZEDŚWIĄTECZNA NIESPODZIANKA - WYWIAD Z TERESĄ MONIKĄ RUDZKĄ, AUTORKĄ "CZASU EMILA"

  1)        Skąd pomysł na taką konstrukcję powieści, czyli powieść szkatułkową?   Sama bardzo lubię twórczość niekonwencjonalną, czyli ...