poniedziałek, 12 września 2022

„Rodzinne strony”, czyli o powrotach do przeszłości, bolesnych rozterkach, sekretach i kłamstwach oraz …recepcie na dobre życie. Powrót do miasteczka Anielin – RECENZJA PATRONACKA

 


Gdy los cię rzuci gdzieś w daleki świat
Gdy zgubisz szczęście swe i poznasz życia smak
Zatęsknisz do rodzinnych stron
I wrócisz tu, wrócisz, gdzie twój dom

 Irena Santor, „Powrócisz tu”, słowa Janusz Kondratowicz

 

Wiosną tego roku było nam dane poznać urokliwy Anielin i jego mieszkańców, a wszystko to dzięki powieści Iwony Mejzy „Przyjaciółka”, pierwszemu tomowi serii „Miasteczko Anielin”. Teraz, późnym latem, mamy szansę tam wrócić i dowiedzieć się, co przydarzyło się poszczególnym bohaterom. Z pewnością wielu z Was czekało na ten powrót bardzo niecierpliwie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę dramatyczne zakończenie pierwszej części, które Autorka zafundowała bezlitośnie swoim czytelnikom ;) .

 

„Rodzinne strony” nie zatraciły niczego z urokliwego klimatu opowieści o małym, spokojnym miasteczku, ale po lekturze mam wrażenie, że powieść Iwony Mejzy nabrała innego ciężaru gatunkowego. To nie przypadek, że na początku tej recenzji zacytowałam tekst piosenki Ireny Santor. Co prawda sam tekst ma szerszy wydźwięk, bo mówi o powrocie do rodzinnych stron rozumianych bardziej jako ojczyste strony. A jednak nie mogłam się opędzić od skojarzenia z tą piękną, nostalgiczną piosenką ponieważ bohaterowie powieści również muszą powrócić do swoich rodzinnych stron, dosłownie i w przenośni, aby móc skonfrontować się ze swoją przeszłością, niejednokrotnie bardzo powikłaną i bolesną. I z tego powodu pod sielskim tytułem kryje się głębia emocji i obserwacji dotyczących tego, jak radzimy ( albo nie radzimy ) sobie ze swoją przeszłością i tym bagażem, który często niechciany, ale jest nasz, i może być dla nas pomocą w dalszej podróży, a może być też kulą u nogi. Iwona Mejza w „Rodzinnych stronach” zmusza czytelnika do zadania sobie pytania o to na ile przeszłość determinuje nasze obecne wybory i na ile mamy wpływ na jej oswojenie lub rozbrojenie zadawnionych żalów i uraz.

 

Podobnie jak w tomie pierwszym, i w tym główną bohaterką jest Marta i to jej losy, oraz losy osób jej bliskich śledzimy. Młoda kobieta zmaga się nadal z żałobą po przeżytej traumie ( tutaj odsyłam tych z Was, którzy nie znają jeszcze części pierwszej, do jej lektury ), a jednocześnie robi wszystko, żeby stworzyć dobry, bezpieczny dom małej dla Poli. Mamy jednak również okazję poznać bliżej innych mieszkańców miasteczka i zagłębić się w ich historie. Bo jedni bohaterowie sami udają się w rodzinne strony lub sięgają daleko w przeszłość, a do innych ta przeszłość nagle puka, czasami wręcz niechciana, taka, z którą nie wiadomo, co zrobić. Nie brakuje w tej opowieści prawdziwych, bliskich życia wielu z nas problemów. Są zawiedzione nadzieje i miłości, są rodzinne tragedie i choroby, trudne relacje rodzinne, samotność, która kąsa, złe wspomnienia i złe wydarzenia. Myślę, że każdego z Was ujmie inna historia, a ja nie mam zamiaru zdradzać fabuły i ich streszczać. Mogę tylko zdradzić, że mnie, poza perypetiami głównych bohaterów, jakoś szczególnie ujęły historie braci Pruskich i Elizy, Felicji i Antoniego oraz zmagania z życiem Agaty, na którą problemy spadają jak dojrzałe jabłka z drzewa jesienią. Autorka mądrze i z wyczuciem pokazuje, że przeszłość bywa jak oswojone dzikie zwierzę – jeśli nie będziemy umieli się z nią obchodzić, może znienacka dotkliwie pokąsać. Jednocześnie jednak pokazuje nam, że nie jesteśmy wobec niej bezbronni. Przeciwnie, to od nas zależy czy ten bagaż dawnych doświadczeń stanie się kulą u nogi hamującą nasz rozwój czy schodkiem pozwalającym wspiąć się wyżej, pójść dalej.

 

Teraz przeszłość, teraźniejszość i przyszłość były zależne jedynie od niego. Przeszłości nie można było zmienić, ale to jego wspomnienia będą ją kształtowały. Teraźniejszość zależała już tylko od jego decyzji i od jego oceny sytuacji, a przyszłość ukształtuje to, co było, i to, co jest.

 

Jednocześnie w powieści Iwony Mejzy brak jest powierzchownego pocieszania czy zdawkowego klepania czytelnika po ramieniu z banalnym „będzie dobrze”. Autorka pokazuje złożoność życia i jego problemów. Uważam, że świetnie pokazuje również mechanizmy kolejnych etapów żałoby oraz związanej z nią nierzadko depresji. Marta, ta ostoja spokoju, zmaga się z przeżytą tragedią, a jej emocje to niekończąca się sinusoida: na chwilę wznosi się wyżej po to, żeby zaraz polecieć na łeb, na szyję w dół. Dzięki temu ta postać jest boleśnie prawdziwa i staje się jeszcze bliższa czytelnikowi. Tymczasem mała Pola nadal odgrywa rolę jasnego promyka w życiu Marty, jej babci i Marcina, ale i ten promyczek ma swoje chwile smutku i łez. Każdy z bohaterów z czymś się zmaga. Każdy ponosi konsekwencje dawnych wyborów i podjętych decyzji, dobrych czy złych. Ale dopóki jeszcze życie trwa, historia nie została zapisana do końca i można zmienić jej zakończenie. A prawdziwa siła tkwi w więzach rodzinnych, w miłości, w wiernej przyjaźni, w ludzkiej życzliwości. Tytuł tego tomu ma dla mnie, po lekturze książki, podwójne znaczenie: „Rodzinne strony” mogą oznaczać to, za czym tęsknimy i z czego czerpiemy siłę, ale również to, przed czym latami uciekamy i z czym boimy się skonfrontować. Tylko że ucieczka i kłamstwa nie rozwiązują problemów, co szczególnie wyraźnie pokazuje historia Elizy czy męża Agaty. Może więc ów powrót w tytułowe rodzinne strony, a więc do korzeni naszej historii, to jedyna szansa, żeby móc stawić czoła teraźniejszości i utkać lepszą przyszłość?

 

Powoli wszystko się poukłada i trybiki w machinie przeznaczenia zaskoczą. Oby tylko już nic więcej nie stanęło im na przeszkodzie. Gdy skończy się żałoba, która i tak w ich sercach będzie trwała dużo dłużej niż ta wymagana przez panujące obyczaje, to może uda im się poskładać wspólne życie.

 

Absolutnie nie wyczerpałam w tej recenzji całego bogactwa wątków i poruszanych w powieści tematów. Jestem głęboko przekonana, że każdy odnajdzie w niej jakąś cząstkę swojej własnej historii, albo historii kogoś mu bliskiego. Ale też nasyci się podczas lektury nadzieją i wiarą w to, że to nie przeszłość kształtuje nas, ale my kształtujemy naszą historię i mamy wpływ na jej bieg. Bo miasteczko Anielin, choć zebrało się nad nim mnóstwo czarnych chmur, to nadal oaza spokoju i dobra. Tyle tylko, że z życiem jest jak z pielęgnowaniem ogrodu, nic nie przychodzi za darmo. Jeśli pozwolimy się rozplenić chwastom, które zaduszą kwiaty, ogród zdziczeje. Ale jego umiejętna pielęgnacja, choć okupiona ogromnym wysiłkiem, sprawi, że ogród zachwyci swoim pięknem i oszołomi kolorami. Jestem bardzo ciekawa co jeszcze Iwona Mejza przygotowała dla swoich bohaterów i czekam teraz niecierpliwie na tom trzeci ;) .

 

Za możliwość objęcia książki patronatem i zaufanie dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu Dragon :) .



czwartek, 8 września 2022

„Gdzie jesteś, bracie?”, czyli o cudach i CUDACH, i o tym czy na pewno „cud (…)utrudnia wiarę”? – RECENZJA PATRONACKA


wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma

cud chce jak najlepiej

a utrudnia wiarę

 

ks. Jan Twardowski

Gdy umierał

 

Z powieściami, które biorę pod swoje patronackie skrzydła jest trochę tak jak z dziećmi, którymi człowiek obiecuje się zaopiekować. Czuje się radość i jednocześnie ciężar spoczywającej na barkach odpowiedzialności. Przynajmniej ja tak traktuję moje patronackie zadania – staram się zawsze, najlepiej jak umiem, pokazać Wam książkę, którą przyjęłam pod swoje skrzydła. Nie inaczej jest z moimi wrześniowymi patronatami, dlatego zrezygnowałam z wyścigu z czasem i zamieszczania recenzji przedpremierowych na rzecz jakości tego czasu, który obu powieściom mogę poświęcić. A pierwsza z nich, która miała swoją premierę w ubiegły piątek, 2 września, to kolejna wyjątkowa opowieść z serii „Opowieści z wiary” wydawanej przez Wydawnictwo eSPe. Serii, którą lubicie i cenicie, co mogę wnioskować z Waszych reakcji na moje kolejne recenzje wydawanych w niej tytułów.

 

Dzisiaj przychodzę do Was z powieścią, której lektura była moim pierwszym spotkaniem z Autorką, Magdaleną Mikutel. Mowa o książce „Gdzie jesteś, bracie?”, która jest kontynuacją debiutanckiej powieści Autorki „Mój syn”. Ale można śmiało pokusić się o lekturę części drugiej bez znajomości tej pierwszej, choć przyznam Wam się, że jeśli macie taką możliwość, szczerze radzę sięgnąć po obie książki – ja zamierzam nadrobić brak znajomości tomu pierwszego dla samej przyjemności lektury, z sympatii do bohaterów, z chęci poznania ich wcześniejszych losów, ale również z przekonania, że to lektura, na którą warto „tracić” czas.

 

Bohaterami „Gdzie jesteś, bracie?” jest czwórka przyjaciół, których los zetknął w poprzednim tomie, czyli Witek, Paweł, Aniela i Marta. Witek jest ojcem Jerzyka, chłopca z zespołem Downa, którego podrzuciła mu na wychowanie matka dziecka. Te wydarzenia zostały opisane w tomie pierwszym, dowiadujemy się o nich pośrednio. Poza tym to człowiek stawiający swoje pierwsze kroki na drodze wiary, raczkujący jeszcze na tej drodze. Witek przygotowuje się do chrztu, który ma przyjąć jednocześnie ze swoim synkiem. Jego przyjacielem i wsparciem na wyboistej drodze wiary są właśnie jego przyjaciele i dziewczyna. A szczególną rolę w życiu Witka odgrywa Paweł, człowiek, który sam swoją wiarą wywraca do góry nogami życie ludzi wokół. A może raczej należałoby powiedzieć, że to Bóg wywraca do góry nogami życie Pawła, a te zmiany pociągają za sobą zmiany w życiu otaczających go ludzi? Bo równorzędnym bohaterem w tej powieści jest …wiara. Ta niespotykana tajemnica, której jednym dane jest doświadczać z łatwością ( jak przypuszczam, w mniejszości ) zaś inni dostają ją w pakiecie z oceanem zwątpień, lęków, niepewności, bez gwarancji na uniknięcie błędów. Wiara we wszystkich jej odcieniach, od tych pastelowych, gdy Bóg przychodzi w lekkim powiewie, poprzez ogniste podmuch Ducha Świętego, aż po granatowe i czarne szalejące fale zwątpienia, lęku i goryczy, które tak często zalewają udręczone ludzkie serca…

 

Nie wiem, jak powinnam Wam opowiedzieć o tej książce, żeby jej nie spłycić, tylko oddać całe jej bogactwo i dobro. I od razu uprzedzam – niech ci z Was, którzy boją się etykietek przylepianych książkom i zjeżyli się odruchowo na dźwięk słowa „wiara” nie boją się sięgnąć po powieść Magdaleny Mikutel, bo jest ona tak wielowymiarowa, że znajdą w niej również coś dla siebie. Bo to, w pierwszej warstwie, przepiękna, przesycona dobrem, ciepłem, wiarą w uleczającą moc dobrych relacji, opowieść o prawdziwej miłości i prawdziwej przyjaźni. Nie takich, które odlicza się liczbą przeżytych wspólnie imprez, wypitych piw czy zaliczonych w górach szlaków, choć i w tym nie ma nic zdrożnego. Ale o takiej, którą odmierza się prawdziwą troską o bliskiego człowieka, cierpliwością wobec jego ograniczeń, czułością wobec jego zranień, wrażliwością na przeszłość, często poharataną i pełną gnijących ran. Taką, która nie boi się prawdy, nie boi się ani jej wypowiedzieć, ani usłyszeć, choćby była gorzka jak piołun. Która się nie poddaje, gotowa jest się bić, i to nie tylko w przenośni, ale i dosłownie, o swojego przyjaciela czy ukochanego. Jakże dalekiej od dzisiejszej mody na wyrzucanie tego, co się zepsuło i zastępowanie tego natychmiast nowym egzemplarzem. Pięknie pokazuje to wątek kryzysu, który przeżywają Paweł i Marta, ale również trudne chwile między chłopakami. Bo, jak w pewnym momencie powie mama Pawła, nie jest łatwo dostać się za czyjeś zasieki. Zwłaszcza, gdy budował je w sobie latami.

 

To również wzruszająca, momentami bolesna, ale w ostatecznym rozrachunku dająca nadzieję, opowieść o potężnej sile rodzinnych więzi i rodzinnych traum. Jedne mogą dać fundament na całe życie, inne mogą to życie złamać. Zderzenie rodzin Pawła i Witka uwypukla miłość i więzi w tej pierwszej i ogrom błędów i zranień w tej drugiej. Ale żadna historia, dopóki wciąż trwa, nie jest skazana na gorzki finał.

 

I wreszcie, pod tą wierzchnią warstwą, ukryta jest ta druga, a wraz z nią ta bohaterka powieści, o której już wcześniej wspomniałam – wiara. Paweł jest już zaawansowany na drodze wiary, ale Witek jest ciągle na etapie ucznia. A jednak ten tandem ma odegrać ważną rolę w planach Boga. Magdalena Mikutel zderza w swojej powieści naszą bezpieczną, cieplutką, oswojoną religijność, choćby i najszczerszą, z wiarą i gorliwością rodem z Dziejów Apostolskich. Poprzez doświadczenia, jakie Paweł i Witek przeżywają we wspólnocie modlitewnej, do której należą, Autorka zmusza czytelnika do odpowiedzenie sobie na wiele pytań o jego wiarę. Bo to Boże szaleństwo, które staje się udziałem całej czwórki przyjaciół, tak naprawdę powinno być Bożą rutyną, która nikogo wierzącego nie dziwi i nie zaskakuje. I tutaj przypomina mi się jeden z ulubionych wierszy mojego tak kochanego księdza Twardowskiego, pozwolę go sobie przytoczyć, bo jest niedługi:

 

Gdy umierał na krzyżu

cud sie nie zdarzył

żaden anioł nie pomógł

deszcz nie obmył głowy

piorun się zagapił gdzie indziej uderzył

zaradna Matka Boska

z cudem nie zdążyła

wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma

cud chce jak najlepiej

a utrudnia wiarę

 

Jakże prawdziwe okazały się słowa księdza Jana od Biedronki wobec doświadczeń, które spotykają czwórkę przyjaciół. Ale sami przeczytajcie, o jakie doświadczenia chodzi, nie zdradzę Wam jakie cuda dzieją się w tej powieści ;) . Powiem tylko tyle, że z pewnością zaskoczy Was jej bogactwo. Każdy może z niego wybrać tyle, ile jest w stanie na ten moment udźwignąć. Bo nie ma w tej książce ani grama dydaktyzmu, jest raczej zachwyt i pokora człowieka oszołomionego potęgą i nieprzewidywalnością Boga. Jest w niej czułość, dobroć, zachwyt pięknem świata i głębią ludzkich serc. Pokochacie Pawła, Witka, Martę i Anielę, poczujecie się członkami ich rodzin. Odnajdziecie się w ich rozterkach i radościach. A może, jeśli zechcecie i jeśli będziecie umieli otworzyć swoje serca, i Wy doświadczycie cudów ;) …

 

Gorąco polecam, a Wydawnictwu eSPe dziękuję za zaufanie i obdarowanie mnie tym niezwykłym patronatem :).

 


„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...