sobota, 20 lipca 2019

"Lista obecności", czyli chirurgiczna precyzja obserwacji



Skończyłam dzisiaj czytać "Listę obecności" Agaty Kołakowskiej. Wstałam specjalnie o siódmej rano, żeby w spokoju i z wypoczętą głową delektować się lekturą, bo w trakcie tygodnia pracy byłam wieczorami zbyt zmęczona, a aż mnie korciło, żeby się dowiedzieć co spotkało Igę w Kunicach. No tak, ale Wy jeszcze nie wiecie kim jest Iga Stelmach. To główna bohaterka najnowszej powieści Agaty Kołakowskiej, czterdziestoletnia rzeźbiarka, która zdążyła zaistnieć na rynku sztuki jako wschodząca gwiazda zanim spotkały ją pewne życiowe doświadczenia burzące jej uporządkowany świat. To one sprawiły, że pewnego dnia uległa pokusie ucieczki od życia w mieście i przeprowadzki do sielskiej, przyjaznej artystom miejscowości Kunice. Mieszkańcy Kunic urzekli ją serdecznością podczas spotkania, na które została zaproszona. Zdecydowała się zatem, dość spontanicznie, na zakup i remont starego domu, w którym urządziła sobie, między innymi, przestronną, jasną pracownię. Jednak niedługo po przeprowadzce w życiu Igi zaczynają się dziać rzeczy niepokojące. Ktoś się pojawia w pobliżu jej domu, ostrzega ją, aby nikomu nie ufała, a ludzie, których dotąd uważała za przyjaznych i życzliwych okazują się posiadać zupełnie przyziemne wady i przywary. Atmosfera wokół Igi gęstnieje z dnia na dzień. A gdy jeszcze rzeźbiarka zaczyna drążyć temat otrzymanego ostrzeżenia i jego przyczyn, otwiera drzwi do przeszłości, które niełatwo będzie zamknąć. Zaklinują je bowiem całe kłęby emocji towarzyszących ludziom, którzy za wszelką cenę chcą ukryć swoje prawdziwe intencje.

Po raz kolejny Agata Kołakowska udowadnia, że jest jedną z najlepszych polskich pisarek powieści obyczajowych. A jej cechą charakterystyczną jest wręcz chirurgiczna precyzja, a nawet wirtuozeria z jaką obnaża przed czytelnikiem emocje swoich bohaterów, również te, które skrywają sami przed sobą. Zachwyciła mnie tym już w „Wyroku na miłość” czy „Pokrewnych duszach”, a „Listą obecności” tylko potwierdziła swój mistrzowski poziom. Bohaterowie jej najnowszej książki są złożeni, trudni, nierzadko chropowaci w codziennym obyciu, noszą w sobie traumy i niezagojone rany, ale jednocześnie budzą sympatię, podziw, szacunek czy współczucie. Tutaj nie znajdziecie ludzi radykalnie dobrych ani radykalnie złych, świetliście jasnych czy czarnych jak noc podczas całkowitego zaćmienia księżyca. Przeciwnie, sama Iga, jej przyjaciółka Anita, poznana w Kunicach malarka Mira, kompozytor Norbert, poeta Łukasz, sołtys Krzysztof, miejscowy odludek Janusz – ci wszyscy ludzie są namalowani przy pomocy całej palety barw, z wykorzystaniem wszelkich półcieni, rozmytych szarości czy łączonych ze sobą kontrastowych kolorów. Agata Kołakowska pokazuje złożoność ludzkiej natury oraz poszczególne warstwy emocji w swoich bohaterach niczym chirurg, który podczas operacji jest w stanie wyizolować najmniejsze naczynie, żeby dokonać na nim potrzebnego zabiegu. A dzięki temu „Listę obecności” czyta się jak rasowy thriller nie tylko ze względu na zawarty w niej element tajemnicy, ale przede wszystkim ze względu na bohaterów. Każdy z nich jest tajemnicą, a Autorka jest tą osobą, która daje czytelnikowi kody do jej rozszyfrowania. Wiem, że się powtarzam, ale właśnie ta warstwa charakterologiczna to bardzo mocny wyróżnik stylu Agaty Kołakowskiej, za który kocham jej książki i wyczekuję każdej niecierpliwie. Mało kto ma aż tak wielki dar obserwacji i znajomość ludzkiej natury!

Poza tym chylę czoła za wspaniałe przybliżenie czytelnikowi procesu rzeźbienia w glinie. Jestem zafascynowana sposobem, w jaki Autorka pokazała na kartach książki proces twórczy, zarówno to, co dzieje się w głowie artysty jak i czysto fizyczne etapy powstawania rzeźby. Nie wiem jak poważny research trzeba było zrobić, żeby tak wiernie przedstawić tę dziedzinę tworzenia, ale przyznaję, że te opisy wciągnęły mnie równie mocno jak warstwa dotycząca tajemnic, niemal kryminalna. Wielkie brawa!

Polecam Wam gorąco „Listę obecności” Agaty Kołakowskiej. Jeśli szukacie literatury obyczajowej łączącej świetny warsztat, wnikliwość spojrzenia na świat i ludzi oraz dużą dozę bardzo dobrej rozrywki, na pewno się nie zawiedziecie! A jeśli nie znacie innych książek tej Autorki, koniecznie po nie sięgnijcie – będę powtarzała aż do znudzenia: to jedna z najlepszych polskich pisarek! A każdą kolejną powieścią tylko to udowadnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„How do you trup?”, czyli smakowita komedia kryminalna z drugim dnem! RECENZJA PATRONACKA!

Komedie kryminalne Iwony Banach niezmiennie mnie bawią i poprawiają mi humor, dlatego z przyjemnością przyjęłam propozycję patronowania najn...