piątek, 30 października 2020

„Stalowe niebo” – czyli o miłości w czasach bolszewickiej zarazy i o walcu historii miażdżącym ludzkie losy

 

Najnowsza powieść Marii Paszyńskiej, „Stalowe niebo”, to druga część serii „Wiatr ze Wschodu”, która opowiada losy burzliwej miłości Anastazji i Kazimierza na tle najprawdziwszej dziejowej wichury i zmiany istniejącego dotąd porządku. Ta nowa seria w pewnym stopniu przypomina mi inną, „Owoc granatu”, ponieważ po raz kolejny Autorka perfekcyjnie wkomponowuje losy swoich bohaterów w Wielką Historię i pokazuje jacy maluczcy i bezradni wobec niej jesteśmy. I znowu pokazuje taki wycinek historii, który dla wielu z nas jest prawdopodobnie mniej znany, co dla mnie jest dodatkowym ogromnym atutem książki.

 

Nie chcę zdradzać za wiele z treści, co przy recenzowaniu tomu drugiego jest nieco karkołomne, ale wierzę optymistycznie, że możliwe ;) . Liczę się z tym, że ktoś z Was może nie znać jeszcze tomu pierwszego. Zdradzę zatem tylko tyle, że wojenna zawierucha oraz zła wola jednego z bohaterów rozdzieliły dwoje kochanków i w tomie drugim Autorka pokazuje skutki tej separacji, a jednocześnie z rozmachem odmalowuje Rosję bolszewicką, która zawłaszczyła wszystko wypierając wszelkie resztki tej carskiej, znienawidzonej za wrogi ustrój. Zarówno Anastazja jak i Kazimierz zostają wciągnięci w trybiki Historii, i bez względu na to, czy dzieje się to z ich woli czy bez jej udziału, ma ona ogromny wpływ na ich losy. Jednocześnie czytelnik może też śledzić losy makiawelicznego i diabolicznego Borysa, który, niestety, nie znika z życia kochanków. Przeciwnie, wykorzystując zaufanie i łatwowierność Kazimierza, pociąga za sznurki czyniąc dwoje bohaterów marionetkami w swoich rękach. Czy jego podły plan się powiedzie? Czy losy dwojga ludzi, którzy nie mogli bez siebie żyć, znowu się zejdą, a jeśli tak, to czy miłość zwycięży panoszące się wokół zło? Tego Wam nie zdradzę, bo dzięki świetnemu pióru Marii Paszyńskiej losy Anastazji i Kazimierza śledzi się autentycznie z wypiekami na twarzy – i piszę to ja, która nie przepadam za historiami czysto miłosnymi i szukam zawsze czegoś więcej. I tutaj to dostałam, i to w jakiej znakomitej dawce!

 

Już po raz kolejny przekonuję się, że ta Autorka ma niezwykły dar przekuwania historii w fascynującą opowieść, która angażuje czytelnika i pokazuje mu w sposób przystępny zawikłane mechanizmy polityczne i historyczne. W tomie „Stalowe niebo” dostajemy fascynujący i jednocześnie przerażający obraz Rosji po rewolucji bolszewickiej. Rewolucja, niczym walec, zmiażdżyła wszystko po drodze, problem w tym, że niszcząc tkankę poprzedniego ustroju, sama nie stworzyła nic lepszego do zaoferowania. Rzeczywistość w bolszewickim Petersburgu wygląda tak, jakby ktoś dziury po zerwanych bogatych sztukateriach próbował zakrywać łachmanami. Zresztą, w rzeczywistości tak to wygląda. Anastazja i Kazimierz nie rozpoznają znanych miejsc. Na szczególną uwagę w tym tomie zasługuje postać doktora Kirsanowa, przełożonego oraz przyjaciela Anastazji z tomu pierwszego. Ten człowiek, obyty, kulturalny, mądry, z przerażeniem obserwuje swoistą degrengoladę, która odbywa się nawet w jego szpitalu. Odsuwa się od stanowisk profesorów i specjalistów wykształconych w Rosji carskiej jako wrogów ustroju, zaś na studia medyczne przyjmuje się niepiśmiennych chłopów, byle mogli wykazać się odpowiednim proletariackim pochodzeniem. Maria Paszyńska w dojmujący sposób pokazuje zderzenie tych dwóch światów. „Anastazja już dawniej, jeszcze w czasie rewolucji, podziwiała Kirsanowa: jego opanowanie, gotowość do poświęceń, znajomość medycyny i umiejętność znajdowania wyjścia z najtrudniejszych nawet sytuacji. Była też w nim jakaś wrodzona dystynkcja, doskonale widoczna w niewymuszonej wytworności manier, sposobie poruszania się, wysławiania. Już wcześniej dostrzegała to wszystko, lecz teraz (…) zauważyła, że zachowywanie tych wszystkich rytuałów, pielęgnowanie niegdysiejszych zwyczajów, rozmowy o filozofii, chusteczki nasączone wodą fiołkową, dbanie o szczegóły wystroju – wszystko to było swoistą barierą obronną, tarczą pozwalającą mu zachować dystans do tego, co działo się na zewnątrz, a z czym nie mógł się pogodzić”. ( str. 156 ) Tym samym pokazuje wielką tragedię ludzi takich jak doktor Kirsanow, którzy próbują, często nadaremno, odnaleźć się w nowej, brutalnej rzeczywistości.

 

Pamiętam jak przed laty przygotowywałam się do egzaminu z historii Francji i przy tej okazji znalazłam zdanie Sołżenicyna mówiące o tym, że Francja powinna odciąć się od swojej rewolucji tak samo jak Rosja odcięła się od rewolucji bolszewickiej. Wiecie, dlaczego przypomniało mi się to zdanie? Kiedy czytałam przywołany na początku tej recenzji „Owoc granatu” tej samej Autorki, miałam okazję poznać jeszcze inny wycinek historii, ponieważ tam w jednym z tomów opisana została rewolucja w Iranie. I za każdym razem powtarza się ten sam schemat – każda rewolucja pociąga za sobą niewinne ofiary oraz pożera własne dzieci. Nieważne za jak szlachetnymi hasłami kryją się rewolucjoniści, tam, gdzie dochodzi do przelewu krwi, zawsze znajdą się i niewinne ofiary. Rewolucja miażdży ludzkie losy i historie. „Stalowe niebo” pokazuje to w szczególnie wstrząsający sposób. Jednocześnie Maria Paszyńska pokazuje w swojej powieści, że przy okazji każdej wojny i rewolucji na wierzch wypływają szumowiny. Gdy jednym odebrano życie, w lepszym wypadku „tylko” majątki i złamano kariery, inni, mimo nieproletariackiego pochodzenia, cieszą się względami nowej władzy i na nieszczęściu innych zbijają interesy. Podobał mi się bardzo sposób, w jaki Autorka pokazuje zmiany zachodzące w psychice Anastazji. Choć ideały bolszewizmu powinny być jej bliskie, stopniowo nawet ona zauważa jak dalece rozjeżdżają się one z rzeczywistością i jej przekonania zaczynają się co najmniej chwiać. Jednak natura nie znosi pustki, dlatego ta młoda idealistka znajduje sobie inne cele dając się wciągnąć w walkę o wolność Ukrainy – przy tej okazji poznajemy kolejnego nowego bohatera, który jeszcze bardziej ubarwi całą historię i przy okazji pokaże kolejne ważne wątki. Chciałabym też choć napomknąć o wątku z historii medycyny – Anastazja w zgrzebnym bolszewickim świecie walczy o wykorzystanie najnowszych odkryć medycyny, które pozwoliłyby ratować matki i ich przedwcześnie narodzone dzieci – fascynujący wątek!

 

Podsumowując, Maria Paszyńska po raz kolejny udowadnia swoją klasę, tworząc porywającą opowieść o miłości i nienawiści, o przyjaźni i zdradzie, o starciu tego, co szlachetne i dobre, z tym, co niskie, podłe, złe. Pokazuje też całą złożoność tamtego świata, który, wedle założeń rewolucji, miał być lepszy, a w rzeczywistości stał się żałosną karykaturą. „Stalowe niebo” to również kapitalne studium zmian społecznych zachodzących w czasach przełomu i choć Autorka przenosi czytelnika do bolszewickiej Rosji, jej obserwacje są uniwersalne i pasują do każdych czasów przełomu. Gorąco Wam polecam serię „Wiatr ze Wschodu”, bo to dużo więcej niż opowieść o tragicznej, miotanej wichrami Historii miłości dwojga ludzi. To przede wszystkim opowieść o starciu dwóch światów, które w ostateczności zawsze odziera ze złudzeń i pociąga za sobą niewinne ofiary.

 

Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Książnica.



czwartek, 29 października 2020

„Zapomniana piosenka” – opowieść o niezapomnianej melodii czułości i troski

 


Zgodnie z Waszym wyborem zaczynam od recenzji „Zapomnianej piosenki” Agaty Bizuk, opowieści świątecznej, która swoją premierę miała zaledwie dwa tygodnie temu. Byłam bardzo ciekawa tej książki, bo to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej Autorki. Wydawnictwo Dragon reklamuje „Zapomnianą piosenkę” jako „wzruszającą opowieść o cudach, które mogą się wydarzyć tylko w Boże Narodzenie”. Któż oparłby się takiej reklamie? W dodatku teraz, w dobie pandemii, lęku o zdrowie swoje i bliskich, gdy chyba każdy z nas potrzebuje cudów i wiary w nie, choćby miały się zdarzyć tylko na kartach książki?

 

Dwaj główni bohaterowie tej historii to Ksawery, starszy pan, wdowiec, którego jedyny syn wyemigrował z rodziną do Anglii skazując tym samym ojca na niechcianą samotność oraz Dominik, młody chłopak, który dopiero wkracza w życie, ale już na starcie dźwiga na barkach bagaż trudnych doświadczeń związanych z tym, że od czwartego roku życia wychowywał się w domu dziecka. Ci dwaj mężczyźni, jeden ponad osiemdziesięcioletni, a drugi zaledwie dwudziestoletni, wydają się pochodzić z dwóch tak różnych światów, że chyba trudno byłoby znaleźć punkty wspólne w ich historiach życia, a jednak coś ich łączy. Tym czymś jest dojmująca samotność i tęsknota za bliskością drugiego człowieka. Jednocześnie jednak obaj są dumni i honorowi i za nic nie przyznaliby się do swoich słabości. Pan Ksawery, po śmierci żony, Wandzi, wypracował sobie pewną kojącą rutynę, w której ważne miejsce zajmuje uprawa działki. Jedynie ona ratuje go od depresji po pogrzebie kobiety, z którą spędził życie. „Świat się dla niego skończył, nie było więc sensu brać w nim więcej udziału. Będzie musiał nauczyć się żyć bez niej, ale to nie będzie takie samo życie. Bo już przecież nigdy nie będzie tak samo…” ( str. 28 ) Z kolei Dominik oswaja swoje demony dzięki czworonożnemu przyjacielowi, Heńkowi – psu, którego uratował spod kół ciężarówki, oraz dzięki swojej dziewczynie, Ewie, której miłość jest dla niego szansą na znalezienie życiowej przystani. Zanim to jednak nastąpi, musi stawić czoła tęsknocie za matką, po której zostało mu tylko jedno zdjęcie, oraz rozwikłać zagadkę jej tajemniczego zniknięcia. „Pomyślał o mamie. Wszystko by dał, żeby teraz była obok niego i mu pomogła. Już ledwo ją pamiętał; wspomnienia, które tak w sobie pielęgnował, z każdym rokiem coraz bardziej się zacierały. Kiedy widział ją w myślach, miała zawsze dokładnie tę samą sukienkę, co na tym zdjęciu. I uśmiechała się dokładnie tak samo. To bardzo dziwne uczucie, kiedy tęskni się za kimś, kogo się prawie nie zna”. ( str. 109 – 110 ) Pewnego dnia jeden prozaiczny wypadek skrzyżuje ze sobą drogi samotnego starszego pana i zagubionego młodzieńca i zapoczątkuje szereg nieprzewidzianych zdarzeń, które zmuszą ich obu do stawienia czoła swoim demonom. Czy wyjdą zwycięsko z tej potyczki? O tym musicie przekonać się sami, sięgając po „Zapomnianą piosenkę”, bo ja, zgodnie ze swoimi zasadami, nie zdradzę Wam nic więcej z treści książki;).

 

Zamiast tego chciałabym Wam opowiedzieć o swoich wrażeniach z lektury. Przede wszystkim, ta opowieść wciąga od pierwszych zdań. Natychmiast poczułam sympatię do bohaterów książki i zaczęłam im kibicować. Agata Bizuk ma dar wzbudzania czułości czytelnika wobec opisywanych bohaterów oraz natychmiastowego przenoszenia do ich świata. Dominik i pan Ksawery stali mi się już po kilku pierwszych stronach bardzo bliscy. Autorka z dużą wrażliwością porusza problem samotności i pokazuje różne jej oblicza. A także wspólny mianownik – samotność to chyba najbardziej demokratyczne z uczuć, bo dotyka każdego, starego i młodego, biednego i bogatego, zaradnego życiowo i pogubionego, człowieka posiadającego liczną rodzinę i sierotę. Jednocześnie jednak „Zapomniana piosenka” absolutnie nie przygnębia czytelnika, ponieważ Autorka, diagnozując chorobę, wskazuje też natychmiast antidotum na nią. Czyli więzi międzyludzkie, solidarność, choćby tą najprostszą, międzysąsiedzką, która sprawia, że starszy pan w sytuacji chwilowej niedyspozycji nie zostaje sam. Podobało mi się bardzo również to, w jaki sposób Agata Bizuk pokazała Dominika oraz Ewę. Ci młodzi ludzie, choć sami też borykają się z różnymi problemami, są wrażliwi, dobrzy , mądrzy. Jednocześnie z fabuły książki poznajemy historię życia pana Ksawerego oraz Dominika i tym samym dowiadujemy się, że bywa samotność niezawiniona oraz taka, na którą w pewien sposób możemy sobie zapracować. Nigdy jednak nie jest za późno, aby próbować coś zmienić.

 

Ważny jest również wątek Michała, syna Ksawerego, który pokazuje smutną konsekwencję emigracji jaką jest samotność pozostawionych w Polsce rodziców. Niestety, ta sytuacja dotyczy obecnie wielu rodzin w Polsce i tym samym, przynajmniej moim zdaniem, dobrze, że Autorka zwraca na niego uwagę. Oczywiście, w życiu nie ma łatwych rozwiązań, i to również zostało pokazane w „Zapomnianej piosence”, ale dobre relacje międzyludzkie mogą wiele zmienić. A przede wszystkim, niezwykłą moc uzdrawiającą mają dobre relacje międzypokoleniowe. I to kolejny pięknie pokazany wątek. Dzięki historii Dominika oraz pana Ksawerego czytelnik ma szansę przypomnieć sobie prawdę o tym, że choć starość bywa trudna, a młodość chmurna to jednocześnie starość to dojrzałość, mądrość i dystans pozwalający dobrze radzić w problemach, a młodość potrzebuje mentorów, potrzebuje czułego pokierowania czy wsparcia w decyzjach. Młodzi dopiero wydeptują swoje ścieżki, a starzy już je wydeptali i dzięki temu mogą im wskazać najbezpieczniejsze trasy oraz czyhające na nich pułapki. Relacja pana Ksawerego z Dominikiem nie jest relacją zależności, a wzajemnego uzupełniania się. I w pewnym momencie nie wiadomo tak naprawdę kto komu więcej dał.

 

Czy Dominik dowie się, co naprawdę zdarzyło się pewnego wieczoru, szesnaście lat wcześniej, gdy zniknęła jego czuła, dobra, kochająca mama? Czy też na zawsze jedynym wspomnieniem, jakie po niej zachował, będzie stara, piękna kołysanka, którą mu śpiewała? A pan Ksawery? Czy odbuduje relacje z synem i odnajdzie jeszcze sens życia, które zdawało się już tylko zmierzać ku końcowi? I jakie cuda wydarzą się w Boże Narodzenie? Tego, Wam, oczywiście, nie zdradzę ;) . Za to mogę Wam z całym przekonaniem potwierdzić, że warto sięgnąć po „Zapomnianą piosenkę”, bo to opowieść pełna dobra, ciepła, czułości i łagodności. Taka, jak piosenka, którą mama śpiewała Dominikowi. I, opowiedziana na tej czułej nucie, na pewno i Was chwyci za serce i wzruszy! Szczerze polecam!

 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Dragon.



wtorek, 20 października 2020

„Nasze niebo” – czyli o sztuce uważności po brzozówkowemu i o tym jak uniknąć życiowego zakalca ;) RECENZJA PRZEDPREMIEROWA, PATRONAT OGRODU KWITNĄCYCH MYŚLI!

Nawet jeśli śledzicie uważnie wpisy na moim blogu i wszystkie recenzje, to pewnie nie pamiętacie już tego, co pisałam w recenzji tomu pierwszego cyklu powiślańskiego Sylwii Kubik, czyli książki „Pod naszym niebem”. Nie martwcie się, ja sama nie pamiętam każdego zdania ;) , ale przypomniałam je sobie przygotowując się do napisania tej recenzji. A w pierwszych jej zdaniach wspomniałam, że „akcja Pod naszym niebem toczy się w małej wsi Brzozówka na Powiślu, podobnej do setek i tysięcy polskich wiosek na prowincji”. Chciałabym ten fragment mocno zaakcentować, bo to właśnie ta konkretna myśl będzie tkanką, na której chcę zbudować recenzję trzeciej części, czyli zamykającej cykl powiślański powieści „Nasze niebo”. Premiera została zaplanowana na 13 listopada tego roku, ale ja miałam zaszczyt i przyjemność znaleźć się w gronie blogerek patronujących wszystkim trzem tomom, a zatem również i ostatniemu.

 

Muszę się Wam przyznać, że pisanie recenzji trzeciego tomu cyklu przypomina w jakimś stopniu recenzencką gimnastykę artystyczną lub nawet recenzencką kaskaderkę ;) . Świadoma tego, ilu z Was czeka na część trzecią, ale również i tego, że moją recenzję może przeczytać ktoś, kto nie zna dwóch poprzednich części opowieści o Brzozówce, od wielu dni łamię sobie głowę jak uniknąć wpadek i zdradzenia nawet i znanych z „Pod naszym niebem” i „Miłości pod naszym niebem” wątków. Nawet dla recenzentki takiej jak ja, czyli unikającej zdradzania treści fabuły, jest to zadanie co najmniej karkołomne. Ale spróbuję mu sprostać, z myślą o Was, potencjalnych czytelnikach tej cudownej, kojącej duszę serii. Chcę, żebyście mieli przyjemność z samodzielnego odkrywania każdego wątku i każdej tajemnicy. A zapewniam Was, że i w tym ostatnim tomie niespodzianek nie brakuje!

 

Jedyna rzecz, którą mogę, tak myślę, bez wyrzutów sumienia zdradzić, to fakt, że Autorka w „Naszym niebie” rozpoczęła z przytupem od …złamania nogi Stefanowi ;) ! Nie odbiorę tą informacją nikomu radości z lektury, bo od tego wydarzenia zaczyna się książka. Po pięknym i obfitującym w wiele ważnych wydarzeń lecie w Brzozówce nastała jesień. Typowa polska jesień, a więc taka, która jednego dnia zaskoczy i zachwyci pięknem złotych i rudych liści, a drugiego chluśnie ulewą i zawyje wiatrem odbierając człowiekowi chęć do życia. Jednak mieszkańcy Brzozówki to twardzi zawodnicy, więc zmienne okoliczności przyrody im nie straszne. Tym razem znowu czytelnik ma okazję śledzić losy znanych już bohaterów, ale ośmieliłabym się powiedzieć, że punkt ciężkości przesuwa się w stronę krystalizującej się relacji Moniki z Maciejem oraz losów sołtyski Krystyny. Ze względu na wypadek zakończony spektakularnym złamaniem nogi jednym z głównych bohaterów tej części jest również Stefan. Ale, podobnie jak wcześniej w tomie drugim, i tym razem Sylwia Kubik wprowadza do fabuły nowych bohaterów. Jednak nic więcej nie zdradzę, poza tym, że jedna z tych osób ma powiązania z przeszłością, zaś druga rokuje na przyszłość ;) . Domyślicie się, o co mi chodziło, podczas lektury.

 

I tutaj Autorka porusza wiele ważnych tematów. Kwestię bolesnej przeszłości i przebaczenia, na które naprawdę nigdy nie jest za późno. Nigdy, póki się jeszcze żyje. Samotnej starości i związanych z nią, zupełnie przyziemnych i ludzkich problemów, takich jak choćby kwestia opieki w czasie choroby. Temat odpowiedzialności w związku z matką dziecka niepełnosprawnego oraz wszelkich konsekwencji, jakie taki związek za sobą pociąga. Ważne, a w naszym kraju wciąż nieuregulowane, albo raczej bardzo źle uregulowane kwestie adopcji i walki z biurokratyczną machiną, która czasem zamiast pomagać, miażdży ludzkie nadzieje. Za każdym razem, gdy czytam książki Sylwii Kubik, nieodmiennie widzę w niej społeczniczkę, ale taką w najlepszym znaczeniu tego słowa, która wychyla się zza pisarki. Ale w poruszanych przez nią wątkach nie ma nic z dydaktyzmu, przeciwnie, są one tak naturalnie wplecione w fabułę, że stają się jej częścią.

 

Na początku przypomniałam fragment mojej pierwszej recenzji i to zdanie, że Brzozówka jest podobna do setek i tysięcy polskich wiosek na prowincji. Choć Sylwia Kubik akcję swoich książek umieściła na Powiślu, jej bohaterowie i ich codzienne życie, radości i troski, przypominają mi świat, który sama znam, choć mieszkam dokładnie na przeciwległym końcu Polski. Gdy zastanawiałam się jak Wam przekazać wrażenia z lektury i co uwypuklić, pomyślałam, że to jest właśnie siła książek tej Autorki. PRAWDA. Gdy czytam opisy życia mieszkańców Brzozówki, mam przed oczami obrazy z własnego życia, zwłaszcza z lat spędzonych w dzieciństwie u Dziadków na wsi. I mam wiele wniosków identycznych jak choćby Małgosia: Mimo że z ciocią mieszkała dopiero od dwóch miesięcy, jej postrzeganie świata zupełnie się zmieniło. Kiedyś do głowy by jej nie przyszło, żeby zastanawiać się nad tym, co ugotować. Jadła to, co było w szkolnej stołówce albo coś na szybko. Tutaj na wsi jedzenie było rytuałem. Ciocia każdego dnia układała plan tego, co przygotuje. Gotowaniu poświęcała większość swojego czasu, dbając o to, by nic się nie zmarnowało i by jak najlepiej wykorzystać wszystko, co udało jej się wyhodować. Mięso jadła rzadko, swoją dietę opierając głównie na tym, co sama zebrała w ogrodzie i sadzie. Sama przygotowywała przetwory na zimę i kupowała tylko to, co absolutnie niezbędne. W jej domu mało było gotowych produktów w plastikowych opakowaniach, a na zakupy zawsze chodziła ze swoją płócienną siatką. Nie kupowała zbyt wielu kosmetyków, uważając, że i tak najlepsze jest szare mydło w kostce. Ubrania cerowała i naprawiała, bo uważała, że szkoda wyrzucać coś, co jest jeszcze dobre, a wszystkie stare sprzęty w jej domu były tak porządne, że posłużą jeszcze kolejne kilkadziesiąt lat. Margarethe pomyślała nawet, że ciocia mogłaby zorganizować warsztaty dla aktywistów ekologicznych o tym, jak żyć zgodnie z naturą i niczego nie marnować. To, czego młodzi ludzie w mieście musieli się uczyć od nowa jako czegoś niebywałego i odkrywczego, ciocia miała we krwi. ( str. 66-67 ). Wcale się nie dziwię, że Brzozówka stała się dla wielu z nas ulubionym miejscem na literackiej mapie. Siłą Sylwii Kubik jest absolutna prawdomówność w tym, co pisze, i wrażliwość na piękno życia i piękno świata. Czyli wszystko to, za czym w głębi serca każdy z nas tęskni.

 

„Nasze niebo” i cały cykl powiślański pokazują nam, że można cieszyć się życiem w każdym miejscu, w którym jesteśmy, wystarczy umieć patrzeć, słuchać, wyciągać wnioski. Bohaterowie książki nie mają więcej niż ktokolwiek z nas. Mało tego, mają takie same problemy, często poważne zmartwienia, dotykają ich choroby i nieszczęścia, spłacają kredyty, bywają zmęczeni i niewyspani, reagują przygnębieniem na złą pogodę. Ale umieją również nawiązywać przyjaźnie, znają smak i sens odpowiedzialnej miłości, bez wielkich słów umieją być solidarni. Sylwia Kubik swoimi książkami udowadnia nam, że mając dokładnie te same składniki można wyprodukować rarytas zamiast życiowego zakalca. I za to przesłanie pokochałam Brzozówkę i ustawię wszystkie trzy części na tej samej półce, na której stoją tomy Ani z Zielonego Wzgórza, „Mały Książę” czy wiersze księdza Twardowskiego. Za to umiłowanie zwykłego życia i przypomnienie mi, co jest w nim najważniejsze.

 

Od kilku lat wielką popularnością cieszą się wszelkie podręczniki o uważności. Trochę to smutne, że tak bardzo pogubiliśmy się w życiu, że teraz musimy się uczyć jak je smakować. Tymczasem opowieści o Brzozówce to jedna wielka lekcja o uważności, a profesorami są w niej mądra pani Helena czy wrażliwa i dobra Karolina. Zatem nie ma na co czekać ;) , warto zanurzyć się w opowieść o świecie prawdziwym, w którym pachnie świeżo upieczonym chlebem, a ludzkie ciepło i wrażliwość są najlepszym lekarstwem na zło. Gorąco Wam polecam „Nasze niebo”!

 

Za zaufanie i powierzenie mi patronatu nad tą wyjątkową książką dziękuję bardzo Autorce oraz Wydawnictwu eSPe!




 

sobota, 10 października 2020

„Czas grzechu”, czyli opowieść o prawdziwej cenie buntu i wolności z pełnym tajemnic Gdańskiem w tle


 

„(…) była przekonana, że każdy bunt wymaga odwagi, by znieść jego konsekwencje, które bywają bardzo bolesne. Doskonale to wiedziała”.

 

Lubicie sagi? Ja uwielbiam, do czego przyznaję się otwarcie i bez bicia ;) . I dlatego zapowiedź „Jaśminowej sagi” Anny Sakowicz przywitałam z wielką radością. Radością podwójną, ponieważ losy rodziny Jaśmińskich toczą się w Gdańsku, czyli w mieście, które mnie fascynuje, ale o którym tak naprawdę wciąż wiem bardzo mało. Tymczasem Gdańsk jest równorzędnym bohaterem „Czasu grzechu”, czyli pierwszego tomu sagi. Ale nie uprzedzajmy faktów.

 

Powieść rozpoczyna się sceną pogrzebu Pawła Antoniego Jaśmińskiego, czyli najstarszego z rodzeństwa Jaśmińskich. Pierworodnego syna, który miał przejąć zakład introligatorski prowadzony przez ojca, Antoniego Jaśmińskiego. Niestety, bezsensowny wypadek, w którym młody mężczyzna stracił życie zniweczył plany i marzenia rodziców. Autorka już od pierwszych zdań niejako wprowadza nas do dotkniętej żałobą rodziny pozwalając poznać jej członków. Śmierć Pawła spowodowała całą sieć drobnych pęknięć w rodzinnych relacjach. Podobnie, jak silne wstrząsy mogą spowodować powiększające się pęknięcia w budynku, które z czasem mogą doprowadzić nawet do osłabienia fundamentów i zawalenia się ścian, tak samo to jedno tragiczne wydarzenie rozsadza od środka całą rodzinę. Rodzinę, w której zostały jeszcze trzy córki oraz najmłodszy syn. Córki, Katarzyna, Stasia i Julka różnią się od siebie wiekiem, charakterem, temperamentem. Najstarsza i najodważniejsza jest Kasia. Dzięki pomocy ciotki mogła się uczyć na pensji w Warszawie i marzy o niezależności, chce pracować i pisać do gazet. Czytuje potajemnie Nałkowską i, w przeciwieństwie do swoich rodziców i sióstr, nie godzi się z myślą, że jedynym powołaniem kobiety jest zamążpójście i macierzyństwo. Z kolei Stasia, średnia córka, to typ córki idealnej. Skoncentrowana na odgadywaniu i zaspokajaniu pragnień innych, zwłaszcza rodziców, nie ma nawet czasu zastanowić się nad tym, czego sama pragnie. Julka, najmłodsza z sióstr, odstaje od nich urodą i temperamentem. Dwie starsze to wybitne piękności, które odziedziczyły urodę po matce, zubożałej arystokratce. Julka nie odziedziczyła perfekcyjnej urody, za to emanuje wdziękiem i nieuświadamianą sensualnością. Jest też bezpośrednia i odważna.

 

I to właśnie te trzy siostry są głównymi bohaterkami powieści, a to, co Wam zdradziłam powyżej to informacje z pierwszych stron książki. Nie martwcie się, nie odbiorę Wam radości z samodzielnego odkrywania losów rodziny Jaśmińskich. Za to mogę Was zapewnić, że Anna Sakowicz zapewnia swoim czytelnikom przednią rozrywkę malując z rozmachem i wyczuciem świat z początku ubiegłego wieku – tak bliski, a jednocześnie tak daleki. Akcja pierwszego tomu zaczyna się w roku 1916. Polski nie ma na mapie Europy, w której toczy się wyjątkowo krwawa i okrutna wojna. Antoni z zapałem śledzi wieści z frontu marząc o tym, że z konfliktu między państwami, które rozdzieliły jego kraj między siebie ten ostatni odrodzi się jak feniks z popiołów. Na świecie panuje epidemia hiszpanki, jakby natura chciała dopełnić hekatomby, którą zgotował sobie sam człowiek. Równolegle z walką o niepodległość toczy się walka kobiet o ich prawa. Autorka odmalowuje Gdańsk i Warszawę z początku dwudziestego wieku z wielkim pietyzmem i wrażliwością, przez co czytelnik może pojąć gorzki sens powiedzenia „Obyś żył w ciekawych czasach!”. Losy rodziny Jaśmińskich zostają wciągnięte w trybiki Wielkiej Historii, podobnie jak losy wszystkich im współczesnych, bez pytania ich o zgodę. Czytelnik poznaje kolejne wycinki historii śledząc burzliwe koleje losów trzech sióstr. To mocna, mądra i bardzo feministyczna powieść. Pokazuje cenę, jaką w tamtych czasach kobieta musiała zapłacić za niezależność i chęć decydowania o sobie, ale również dramatyzm losów tych, które godziły się ze swoim przeznaczeniem i próbowały je udźwignąć. Ale, przede wszystkim, Anna Sakowicz pokazuje siłę i determinację kobiet, które nie dają się złamać ani konwenansom, ani ciosom Historii. Każda z trzech sióstr Jaśmińskich wybiera inną drogę, podejmuje inne decyzje, łączy je jednak determinacja, odwaga i poszukiwanie szczęścia. A dla kobiet tamtych czasów nie było to łatwe, bez względu na to, którą ścieżkę obrały. „Elżbieta nie odpowiedziała córce. Trwała zaklęta w kamień. Wiadomo było, co czeka dziewczynę. Będzie zajmować się domem, rodzić dzieci i żyć według tego, co zaplanowali dla niej mężczyźni. Przy odrobinie szczęścia jej dzieci nie będą umierać, a ona znajdzie miłość w małżeństwie. Szczęście jednak było reglamentowane i nie zjawiało się na niczyje życzenie, za to rodzinne grzechy z hojnością były przekazywane z pokolenia na pokolenie, o czym Jaśmińska córka miała się wkrótce przekonać”. ( str. 156 )

 

Tak jak wcześniej wspomniałam, w tej sadze równorzędnym bohaterem opowieści jest Gdańsk, z jego jakże skomplikowaną historią, pełną skarbów i tajemnic architekturą, narodowościową mieszanką buzującą na wolnym ogniu wzajemnych uprzedzeń czy źle skrywanych konfliktów. „Miała wrażenie, że Gdańsk to szkatułka kryjąca wewnątrz mnóstwo innych szkatułek. Kiedy otworzyło się jedną, znajdowało się drugą, a potem następną i następną, jak w matrioszce, którą kiedyś ojciec kupił jej na Dominiku”. ( str. 176 ) Anna Sakowicz pokazuje w swojej książce skomplikowaną duszę tego miasta, w którym tygiel różnych narodowości, religii, kultur oraz przekonań politycznych bulgotał cały czas, ale nie cichym bulgotem potrawy duszącej się w garnku, a raczej niebezpiecznym sykiem wulkanicznej lawy tuż przed erupcją wulkanu. A przynajmniej tak się działo w tym mieście z pierwszej połowy dwudziestego wieku, i Autorka perfekcyjnie to pokazuje jako ilustrację wykorzystując losy bohaterów. Dzięki temu czytelnik ma okazję znaleźć się w krwiobiegu miasta i jego historii i lepiej zrozumieć jej zawiłości. Widać, że było to poprzedzone rzetelnym przygotowaniem historycznym, ale dzięki spleceniu historii miasta z historią Jaśmińskich Anna Sakowicz wskrzesza ją dla nas i sprawia, że mimowolnie przyswajamy wiedzę.

 

Podsumowując, z prawdziwą przyjemnością stwierdzam, że przeczucia mnie nie pomyliły – „Czas grzechu” to początek znakomitej sagi, od której bardzo trudno się oderwać. To opowieść buzująca od emocji, przemyślana, angażująca czytelnika od pierwszej aż do ostatniej strony! Doskonały materiał na kolejną ulubioną sagę Polaków, a moim zdaniem również na świetny serial z pięknym i niebezpiecznym Gdańskiem jako dekoracją i bohaterem jednocześnie. Nie wiem jak Wy, ale ja taki serial obejrzałabym z przyjemnością ;) . Ale zanim to nastąpi, będę bardzo niecierpliwie wyczekiwać kolejnego tomu zatytułowanego „Czas gniewu”. Gorąco polecam!

 

I nie mogę choć nie napomknąć, że urzeka mnie piękna, bardzo pasująca klimatem do opowieści okładka oraz pomysł Wydawcy z pocztówkami ze starego Gdańska dołączanymi do egzemplarzy dla recenzentów, kocham tak przemyślaną oprawę graficzną!

 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję bardzo Wydawnictwu Poradnia K!



wtorek, 6 października 2020

„Taniec pszczół i inne opowiadania o czasach wojny” - wstrząsająca opowieść rozpisana na wiele głosów

 


Czy Wam również zdarza się zobaczyć gdzieś po raz pierwszy okładkę i zapowiedź nowej książki i zapragnąć jej dosłownie od pierwszego wejrzenia? Podejrzewam, że tak, to chyba przypadłość znana wielu książkoholikom. Mnie dotknęła ona gdy zobaczyłam pierwszą zapowiedź wydanego przez Wydawnictwo Książnica zbioru opowiadań „Taniec pszczół i inne opowiadania o czasach wojny”. Wystarczyło, że spojrzałam na okładkę, a potem na zaiste imponującą listę autorów, których znam ze świetnych książek o tematyce wojennej, i nie tylko. Poza tym bardzo lubię opowiadania. To forma wymagająca precyzji i bardzo dobrego warsztatu. Byłam ciekawa jak sprawdzili się w niej cenieni przeze mnie autorzy.

 

Kiedy kurier z paczką dotarł do mnie i zaczęłam lekturę, pierwsze pytanie mojej Mamy, która zobaczyła, co czytam, brzmiało: „A dlaczego Taniec pszczół”? No właśnie, dlaczego? Odpowiedź daje Wydawca na okładce książki, gdzie w streszczeniu zdradza: „Bohaterka jednego z opowiadań mówi o pszczołach. Pszczoły tańczą, by przeżyć i ocalić cały rój”. To wspomniane tytułowe opowiadanie zostało napisane przez Magdę Knedler i zamyka cały zbiór. A motyw tańca pszczół, które sygnalizują nim zagrożenie, rzeczywiście spina klamrą wszystkie jedenaście opowiadań. Spina je metaforycznie, ponieważ każda z tych opowieści to historia o końcu świata, jakim dla dotkniętych nią ludzi stała się wojna i o owym swoistym tańcu ostrzegawczym, do którego zostają zaproszeni wbrew ich woli. „Taniec pszczół” to nie jest taki zbiór opowiadań, który można przeczytać w jeden wieczór. Po pierwsze, ze względu na wojenną, a zatem trudną tematykę. Po drugie, ze względu na poziom tych opowiadań. Rzadko zdarza się, aby był on tak bardzo wyrównany. Wszystkie są bardzo dobre, a to, które czytelnik uzna ewentualnie za najlepsze czy najciekawsze to wyłącznie kwestia jego subiektywnego odbioru oraz wrażliwości.

 

Zgodnie z moim zwyczajem, nie chcę zdradzać w recenzji treści opowiadań. Dlatego przekażę Wam tylko garść refleksji i subiektywnych wrażeń. Ten tom łączy jedna wspólna cecha – każda z historii opowiada o tym jak okrutna, destrukcyjna i podła jest wojenna rzeczywistość oraz w jak nierównej walce staje zmuszony do konfrontacji z nią człowiek. Tutaj nie ma miejsca na zasady fair play. Wszystkie chwyty dozwolone. Wygrywa silniejszy. Często jednak tym silniejszym okazuje się ktoś, na kogo przed wojną nikt nie postawiłby złamanego grosza. Z kolei ideały sięgają bruku. Tak, jak wcześniej wspominałam, opowiadania są na wysokim, wyrównanym poziomie i na ich odbiór wpływa przede wszystkim indywidualna wrażliwość każdego czytelnika. Mnie szczególnie dotknęły cztery z nich.

 

 „Wydmuszka” Marii Paszyńskiej, która oszczędnym językiem, bez krztyny patosu, pokazuje człowieczeństwo zmiażdżone przez system w zderzeniu z człowieczeństwem triumfującym wbrew nadziei. Rzadko w opowieści o kacie i ofierze obie strony budzą podobne współczucie. To opowiadanie pokazujące jedną z najbrutalniejszych stron nazizmu, uderzającą w najbardziej bezbronnych. Ale pokazujące również cynizm, z jakim ten nieludzki system traktował własnych obywateli. Zaręczam, że zmusi Was ono do wielu przemyśleń, również niewygodnych. Z kolei „Buty małej Renate” Zofii Mąkosy przeorały mnie emocjonalnie do tego stopnia, że musiałam przerwać lekturę i wrócić do niej dopiero po kilku godzinach, z ogromnym lękiem, bo już przeczuwałam ciąg dalszy. Podobnie jak Maria Paszyńska, również ta autorka, znana z doskonałej trylogii „Wendyjska winnica”, operuje bardzo oszczędnym językiem. I z chirurgiczną precyzją słowa pokazuje koszmarne owoce nienawiści, ale również leczącą rolę pamięci. To, co jeszcze bardziej rozbiło mnie emocjonalnie, to świadomość, że opowiadanie zostało oparte na faktach. Myślę, że nigdy go nie zapomnę. A buciki małej Renate już na zawsze zostaną dla mnie symbolem bezsensu odwetu i braku przebaczenia. Ostrzegam jednak, to opowiadanie dla ludzi o mocnych nerwach, bo wojenna rzeczywistość jest gorsza niż najbardziej wymyślne horrory. Trzecim z opowiadań, które szczególnie mnie dotknęły było „Człowiek jest silny” Agnieszki Olejnik. Zarówno historia Hanny, doświadczonej okrutnie przez los, początkowo bez związku z wojenną rzeczywistością, jak i losy Layki, które w pewnym momencie splatają się z jej losami, jak dwa ściegi w jednym hafcie, zapadają mocno w serce, wstrząsają, wywołują wewnętrzny protest. Kluczowa scena z opowiadania chyba zostanie mi na zawsze przed oczami. To opowieść o odwadze i lęku, miłości i nienawiści, wierności i zdradzie i o tym, jak różnie można je interpretować w wojennej rzeczywistości. I wreszcie czwarte z opowiadań, które mną szczególnie wstrząsnęły, czyli tytułowy „Taniec pszczół” Magdy Knedler. Opowieść o pięknie świata zmiażdżonym przez wojnę, o wielkości ducha i jego słabości, o sile piękna, które, choć wobec wojny i śmierci wydaje się być niepotrzebne, ratuje życie. To również jedna z najpiękniejszych opowieści, jakie czytałam, o miłości córki do ojca i ojca do córki, ale również o uzdrawiającej sile czułości, dobra i miłości. Dobrze, że to ono spina klamrą wszystkie pozostałe historie.

 

Jednak, tak jak wspomniałam, absolutnie wszystkie opowiadania z tego tomu zasługują na uwagę i ten mój wybór jest wyłącznie subiektywny. Ale już pisząc o nich, miałam przed oczyma również pozostałe. Wstrząsającą historię miłosnego trójkąta, miłości i nienawiści oraz prawdy, która niekoniecznie wyzwala z „Albumu” Macieja Siembiedy. Bliskie klimatowi z „Papuszy” opowiadanie „Porajmos” Sabiny Waszut pokazujące mniej znaną z historii okrutną politykę nazistów wobec Romów. To opowieść o pięknie zdeptanym przez zło, o kwintesencji życia w zderzeniu ze śmiercią, o świecie radości, wolności, kolorów pochłoniętym przez nienawiść. Wstrząsająca. Opowieść o skomplikowanych losach jednej rodziny wciągniętych w wiry wielkiej Historii z „Tamtego dnia” Agnieszki Janiszewskiej. To opowiadanie pokazuje prawdę o tym, że wojna nie wymazywała rodzinnych animozji, przeciwnie, ludzie wchodzili ze swoimi małymi dramatami w wielki dramat historii co doprowadzało niejednokrotnie do jeszcze większych nieszczęść. „Nie żałuję” Magdaleny Wali pokazujące skomplikowaną wojenną rzeczywistość mieszkańców Śląska. „Alicję” Mirosławy Kalety przypominającą losy członków plutonu Szarych Szeregów „Alicja”, ale również pokazującą okrutną przewrotność losu oraz prawdę, że w wojennej rzeczywistości zmienia się kwalifikacja czynów i czyn zły może się okazać dobrym, a dobry złym… „Tajemnicę Ingrid Langer” Joanny Jax pokazującą z kolei wycinek rzeczywistości Polaków skazanych na roboty w Rzeszy i „Niepewność” Jolanty Marii Kalety, zainspirowaną prawdziwymi wydarzeniami i pokazującą znaną z wiersza naszej Nobliski prawdę, że „znamy siebie na tyle, na ile nas sprawdzono”.

 

Myślę, że „Taniec pszczół” jest jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym tomem opowiadań wydanym w tym roku. Tylko dlatego nie piszę kategorycznie, że najlepszym, że rok jeszcze się nie skończył i rzetelność recenzencka wymaga ode mnie wzięcia pod uwagę tych, które jeszcze mogą się ukazać. Z pewnością jednak zasługuje na Waszą uwagę. To prawdziwa perełka, opowieść rozpisana na wiele głosów o wielkiej próbie, jaką dla człowieczeństwa jest wojna, o tych, którzy przegrali, ale i o tych, którzy przetrwali. O bezsensie zemsty, nienawiści, śmierci, ale też o triumfie ludzkiego ducha, który jak te pszczoły z tytułowego opowiadania, niestrudzenie tańczy, aby ostrzec przed złem, walczyć, wygrywać, przetrwać. Gorąco polecam! Te opowiadania to lektura obowiązkowa!

 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję bardzo Wydawnictwu Książnica.



„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...