czwartek, 3 grudnia 2020

„Najważniejszy”, czyli opowieść zimowa z akcentem świątecznym o smaku wytrawnego grzańca ;)

 

Regularnie recenzuję książki Magdaleny Majcher dlatego z przyjemnością przyjęłam od Wydawnictwa Pascal propozycję zrecenzowania najnowszej, zatytułowanej „Najważniejszy”. Zwróciłam na nią uwagę jeszcze w zapowiedziach. Po pierwsze, ze względu na nazwisko Autorki. Po drugie, z powodu bardzo optymistycznej okładki ze słonecznożółtym akcentem na pięknym, zimowym tle. Bardzo lubię okładki przygotowane przez Wydawnictwo Pascal dla książek Magdaleny Majcher, a ze względu na kolorystykę kilku ostatnich żółty kolor będzie mi się chyba automatycznie kojarzyć właśnie z nią. Po trzecie, ciekawa byłam co tym razem zaserwuje nam lubiana pisarka w klimacie zimowo – świątecznym. Znając jej poprzednie książki byłam pewna, że nie będzie mowy o schematach ani mocno dosłodzonych i polukrowanych opowieściach. Czy miałam rację?

 

Bohaterką książki jest dwudziestotrzyletnia Martyna, mama czteroletniej Amelki. Trudno byłoby ją określić mianem samotnej matki, bo chociaż rozstała się z ojcem córeczki, mają dobre, niemal przyjacielskie relacje i dziecko wychowują wspólnie. Melka spędza regularnie czas z ojcem i dziadkami ze strony ojca, ma nawet w ich domu swój pokój. Niedoszli teściowie Martyny traktują ją przyzwoicie, z mamą byłego chłopaka ma bliską, niemal przyjacielską relację. Niech Was jednak nie zmyli ta pozorna sielanka. To nie w stylu Magdaleny Majcher. Tak naprawdę od pierwszych zdań książki poznajemy najwrażliwszą część Martyny, jej psychologiczne miękkie podbrzusze. Dziewczyna angażuje się w beznadziejne, przypadkowe związki oparte głównie na seksie. Nie robi tego, ponieważ jest rozwiązła czy nieodpowiedzialna, nic z tych rzeczy. Te wszystkie przygodne znajomości to bardziej efekt zagubienia i próba sprostania oczekiwaniom innych. Sama Martyna przyznaje przed sobą: Wydawało mi się, że seks jest tożsamy z miłością, że jeśli oddam się mężczyźnie cała, on to doceni i odpowie mi uczuciem. Postępowałam tak zupełnie podświadomie, bo przecież nie jestem głupia, już wtedy wiedziałam, jak funkcjonuje ten świat. ( str. 119 )

 

Właśnie portret psychologiczny głównej bohaterki utkany starannie przez Autorkę to jeden z wielkich atutów tej książki. Podejrzewam, że różni czytelnicy, zależnie od wieku, różnie odbiorą Martynę. Prawdopodobnie jej rówieśnicy łatwiej zrozumieją rys nagle przerwanej młodości i macierzyństwa, które przyszło zbyt wcześnie. Magdalena Majcher świetnie pokazuje dzięki swojej bohaterce niby znaną, ale chyba często lekceważoną prawdę, że to kobieta w dużo większym stopniu ponosi konsekwencje poczęcia i urodzenia dziecka. To Martyna, wtedy zaledwie dziewiętnastoletnia, po urodzeniu Amelki stała się dla znajomych swoich i swojego chłopaka, jak sama mówi, transparentna. On nadal mógł czasem wyrwać się gdzieś ze znajomymi, ona nagle jakby zniknęła z grafiku ich wspólnych spotkań. Z kolei starsi czytelnicy pewnie będą w Martynie widzieć zagubione dziecko, które samo robi wszystko, żeby być dobrą matką dla swojej córeczki. Ten dualizm bohaterki, z jednej strony wdającej się w bezsensowne, krótkotrwałe związki, z drugiej czule kochającej swoje dziecko, odpowiedzialnej i zdeterminowanej, chwyta za serce i rozbraja.

 

Ale tak naprawdę to dopiero początek historii. Stopniowo, rozdział po rozdziale, Magdalena Majcher odsłania nam kolejne rodzinne tajemnice i pozwala zrozumieć skąd bierze się obecne zagubienie bohaterki. I, podobnie jak w innych książkach tej Autorki, wszystko ma solidne umocowanie w rzeczywistości, zarówno psychologiczne sylwetki bohaterów jak i sekwencja kolejnych zdarzeń. W „Najważniejszym” Autorka serwuje nam nostalgiczny, ale również bolesny powrót do przeszłości. Ba, znajdzie się tutaj nawet poruszający wątek romansowy, i celowo używam tutaj określenia „romansowy”, a nie romantyczny. Zapewniam Was, że nie rozczaruje on ani wielbicieli powieści obyczajowych, ani miłosnych, ale nawet w tym wypadku Magdalena Majcher nie traci tak charakterystycznego dla jej powieści pazura. Za to ją cenię, za to kochają ją czytelnicy. Za nieretuszowaną prawdę o życiu. I chociaż ta konkretna powieść ma w sobie dużo specyficznej miękkości i czułości, urzeka wątkiem pewnej/-ych miłości, a także bajkowymi krajobrazami związanymi z miejscem, w którym toczy się duża część akcji, to nie jest to bajka dla dorosłych. Nawiązując do klimatów świąteczno – zimowych powiedziałabym, że Autorka serwuje nam nie tyle słodki, lukrowany pierniczek, a porządnego grzańca z przyprawami;)! Zapewniam Was, smak tej opowieści Was nie rozczaruje! Wiernych czytelników zaskoczy być może nostalgiczną nutą, ale z pewnością nie zasłodzi! Tak jak wspomniałam – to raczej porządny grzaniec pity w górskiej chacie przy kominku niż słodki pierniczek, bo którym może lekko zemdlić. I niech mi wybaczą miłośnicy pierników, bo ja też je lubię;)!

 

Gorąco Wam polecam najnowszą powieść Magdaleny Majcher, zapewniam, że będziecie tą lekturą usatysfakcjonowani!

 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję bardzo Wydawnictwu Pascal.



środa, 2 grudnia 2020

„Powiem tylko raz” – wciągający thriller na trzy ( kobiece ) głosy


 

„Powiem tylko raz”, czyli najnowszy thriller Lisy Gardner, który ukazał się w połowie października w Wydawnictwie Albatros to nie moje pierwsze spotkanie z powieściami tej popularnej Autorki. Znam ją od lat, czytałam wiele jej poprzednich książek i wiem, że to nazwisko to marka sama w sobie i gwarancja świetnej, wciągającej lektury. Wciągającej do tego stopnia, że znam nawet przypadek spalenia przez pewną zagorzałą czytelniczkę obiadu ( autentyczne ;) ). Dlatego ucieszyła mnie bardzo możliwość przeczytania i zrecenzowania najnowszego thrillera.

 

Już sam opis z okładki budzi ciekawość i sprawia, że chcielibyśmy poznać rozwiązanie zagadki. Bohaterkami „Powiem tylko raz” są trzy kobiety, a każda z nich wydaje się stać po innej stronie barykady. Najpierw podejrzana, czyli Evelyn Carter, Evie. Policja, wezwana przez sąsiadów, którzy usłyszeli serię wystrzałów, zastała ją z bronią w ręku, a w jednym z pomieszczeń znalazła ciało jej męża, Cartera, zastrzelonego z tej samej broni. Wszystko wydaje się jednoznacznie wskazywać na winę Evie już na przysłowiowy pierwszy rzut oka. Śledztwo w tej sprawie prowadzi detektyw D.D. Warren. Nie musiałaby tego robić, ale czuje się osobiście zainteresowana gdy tylko poznaje nazwisko podejrzanej. Szesnaście lat wcześniej, jako początkująca policjantka, prowadziła już sprawę z tą samą osobą w roli podejrzanej. Wtedy młodziutka Evie, jak sama wyznała, śmiertelnie postrzeliła ojca w nieszczęśliwym wypadku z bronią. Detektyw D.D. Warren zastanawia się teraz (…) ile śmiertelnych postrzeleń może obciążać jedną kobietę?. Już sam psychologiczny pojedynek między tymi bohaterkami zapowiada się pasjonująco, ale to jeszcze nie koniec. Pojawia się bowiem trzecia bohaterka, Flora Dane. Postać gdzieś ze strefy cienia. Flora przed kilkoma laty przeżyła prawdziwy koszmar. Uprowadzona, więziona, gwałcona i torturowana przez kilkaset dni przez seryjnego porywacza i mordercę, cudem ocalała, nie umie odbudować swojego życia. Chwyta się rozpaczliwie pewnej rutyny, współpracuje czasem nieoficjalnie z policją, ale zachowuje się wciąż jak ścigana zwierzyna, która nie wie, gdzie może spotkać kolejnego drapieżnika. Flora już nie wierzy w świat przyjazny i bezpieczny. Ta wiara umarła w niej bezpowrotnie w momencie, gdy została porwana i przekonała się, że źli bywają sprytniejsi od dobrych i nic nie gwarantuje człowiekowi bezpieczeństwa i dobrego życia. Teraz jednak wychodzi ze swojej skorupy i kontaktuje się z detektyw D.D. Warren wstrząśnięta niespodziewanym odkryciem – zna twarz zastrzelonego mężczyzny. Spotkała go będąc w szponach swojego oprawcy. Wydawali się dobrze znać i dokonywać jakiejś transakcji. Kim zatem był tak naprawdę zastrzelony mąż Evie?

 

Już sama fabuła i zagadka kryminalna w „Powiem tylko raz” to gotowy materiał na fascynujący, pełen zwrotów akcji film. To, co Wam zdradziłam, to właściwie tyle samo, co w notce Wydawcy, zaledwie kilka – kilkanaście pierwszych stron powieści. Z książkami Lisy Gardner bywa tak jak z przepisem na film Mistrza Hitchcocka: Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. Lisa Gardner stosuje chyba ten sam przepis, zaczyna bowiem od sceny zbrodni, niedopowiedzianej, niewyjaśnionej, a potem zagadki się tylko nawarstwiają i kumulują. Evie twierdzi, że jest niewinna i jedyne, co rozstrzelała w szoku, to laptop męża. D.D. Warren jej nie wierzy, nagle dopatruje się przeoczeń i niedopowiedzeń w śledztwie sprzed szesnastu lat. Czy ma do czynienia z pechową ofiarą niesprzyjających okoliczności czy z wyrafinowaną psychopatką, która już raz bezkarnie zabiła i jest przekonana, że wszystko ujdzie jej na sucho? A Flora? Czy można wierzyć wspomnieniom tak bardzo straumatyzowanej osoby? Jakby tego było mało, w trakcie śledztwa co rusz wychodzą na jaw nowe, niejasne okoliczności obu zbrodni. Czy łączy je coś poza osobą Evie? Czy to tylko rzeczywiście fatalny przypadek, a wracanie do starej sprawy gmatwa tylko obraz nowego śledztwa? Lisa Gardner pogrywa sobie z czytelnikiem, mnoży nowe tropy, myli je, zaskakuje nagłymi zwrotami akcji. Pod kątem pomysłowości fabuły to świetnie skonstruowana książka.

 

Dla mnie jednak najmocniejszą stroną thrillerów Lisy Gardner jest sposób, w jaki buduje ona postacie, zwłaszcza główne bohaterki. Potrafią one wzbudzić niemal natychmiastową empatię w czytelniku i sprawić, że nie sposób przejść obojętnie wobec tego, co je spotyka. W przypadku „Powiem tylko raz” trio Evie – D.D. – Flora angażuje czytelnika w swoje życie. Czujemy rosnące zagubienie, wręcz zapętlenie się Evie, która odkrywa nieznane fakty dotyczące wydarzeń sprzed lat oraz swoich rodziców. Irytację, niedowierzanie, podejrzliwość detektyw D.D.. Przede wszystkim jednak nie sposób nie zaangażować się całym sercem po stronie Flory. Autorka w sposób bardzo poruszający przybliża czytelnikowi emocje towarzyszące ocalałym ofiarom psychopatów, takim jak ona. Flora przetrwała piekło. Piekło niewypowiedziane. Do tego stopnia, że zgodziła się opowiedzieć to, co przeżyła, tylko jednej osobie i tylko jeden raz. Stąd tytuł powieści. Dla postronnych obserwatorów taka dziewczyna jak ona symbolizuje szczęśliwe zakończenie. Przeżyła. Nie została kolejną zakopaną gdzieś na bezdrożach ofiarą, o której losach nikt się nigdy nie dowie. Przeciwnie, była nieludzko twarda i sprytna tak bardzo, że przechytrzyła psychopatę i mordercę. Przed nią zamordował nieznaną liczbę kobiet, a ona przetrwała. Tymczasem sposób, w jaki Lisa Gardner opisuje Florę przypomniał mi doskonały, ale i wstrząsający film „Pokój” z oscarową rolą Brie Larson. Postać Flory to prawdziwy majstersztyk i choćby dla niej warto sięgnąć po „Powiem tylko raz”. A przecież nie zawiedzie Was również fabuła, pełna dramatycznych zwrotów akcji i prowadząca do bardzo efektownego zakończenia. Powiem szczerze, uważam, że ta powieść to znakomity materiał na film, a rola Flory interpretowana przez dobrą aktorkę mogłaby ją zawieść prosto po Oscara.

 

Gorąco polecam wszystkim miłośnikom dobrych kryminałów i thrillerów, a sama liczę na to, że postać Flory pojawi się jeszcze w kolejnych książkach Lisy Gardner. Polubiłam tę zadziorę!

 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję bardzo Wydawnictwu Albatros.

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...