niedziela, 30 września 2018



„Owoc granatu. Kraina snów” Marii Paszyńskiej – recenzja PRZEDPREMIEROWA!!!

Stosunkowo niedawno, bo jakieś półtora miesiąca temu, recenzowałam pierwszy tom trylogii Marii Paszyńskiej „Owoc granatu” zatytułowany „Dziewczęta wygnane”. Tych, którzy przeoczyli tamtą recenzję, a chcieliby się z nią zapoznać przed przeczytaniem recenzji tomu drugiego, odsyłam tutaj: https://www.facebook.com/OgrodKwitnacychMysli/photos/a.838193519625755/1623692791075820/?type=3&theater&hc_location=ufi
Dla tych z Was, którzy śledzą moje wpisy nie jest żadną tajemnicą, że „Owoc granatu. Dziewczęta wygnane” mnie oczarował i urzekł, i z wielką niecierpliwością czekałam na tom drugi, którego premiera będzie miała miejsce dosłownie za trzy dni. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Książnica miałam okazję przeczytać część drugą, „Kraina snów”, jeszcze przed premierą, z czego ogromnie się cieszę. Lektura tomu pierwszego, oprócz tego, że mnie zachwyciła, nieźle mnie też znokautowała. A już dramatyczne zakończenie sprawiło, że zjadała mnie ciekawość jak Autorka rozwinie poszczególne wątki w kolejnych tomach. Oczywiście, nadal nie zdradzę Wam niczego istotnego dotyczącego zakończenia tomu pierwszego, liczę się z tym, że nie każdy jeszcze zdążył go przeczytać. A zapewniam, że warto!

Tom drugi nie od razu wyjaśnia jak zakończył się dramatyczny wątek zamykający „Dziewczęta wygnane”, co od pierwszych stron jeszcze bardziej podsyca czytelniczą ciekawość. Tym razem Maria Paszyńska zaprasza swoich czytelników do zatrzymania się na dłużej w Iranie, czyli starożytnej Persji, krainie, która pewnie niejednemu z nas będzie się kojarzyć z baśniowością i przepychem. Tymczasem powojenny Iran, do którego trafiło tak wielu cudownie ocalonych z wygnania na Sybir Polaków to przede wszystkim kraj w kryzysie, wykorzystywany bezlitośnie przez wielkie mocarstwa do ich własnych rozgrywek, eksploatowany ponad miarę, przez co Irańczycy zostali doprowadzeni na skraj nędzy. A mimo to okazali się ludźmi o wielkich sercach, gościnnymi i otwartymi na tych, którzy mieli jeszcze mniej od nich, bo wojenna pożoga zabrała im wszystko. Uważam, że świetnie się stało, że ktoś, i to ktoś bardzo dobrze przygotowany od strony merytorycznej ( Autorka jest absolwentką iranistyki ) poruszył takie tematy przybliżając je w sposób zrozumiały, czyniąc je bliskimi i aktualnymi.

„Kraina snów” jest opowieścią o ocalałych, którzy z prawdziwego piekła dostali się do kraju oczarowującego bogatą historią oraz wciąż widocznymi śladami piękna i przepychu. Tylko czy to wystarczy, żeby zapomnieć? Za motto posłużył Autorce cytat z „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” Mikołaja Grynberga: „Wszyscy myślą, że wyzwolenie to szczęście. Mają rację, ale wyzwolenie to też moment, kiedy się orientujesz, że jesteś sam i że nie ma już twojego świata. Nie ma nic i nikogo. Koniec. A ty żyjesz”. Właśnie to łączy ocalałych z Syberii bohaterów książki – dojmująca samotność ludzi pozbawionych świata, który kochali. Choć irańskie losy Stefanii i Halszki układają się bardzo różnie, choć ich charaktery są jak dzień i noc, przez co rozdarcie między bliźniaczkami wydaje się być nieodwracalne, łączą je te same wspomnienia i ta sama żałoba. Nie będę Wam zdradzała wątków dotyczących powojennych losów obu sióstr, bo one nawzajem z siebie wynikają i popsułabym Wam frajdę z lektury. Powiem tylko tyle, że nie braknie w „Krainie snów” baśniowości, piękna Iranu i jego bogatej kultury, oszałamiających zapachów i smaków irańskiej kuchni ( od których, nawiasem mówiąc, aż się kręci w głowie z głodu ;) ), pięknych legend ani koronkowej starożytnej architektury. Będzie i prawdziwy książę, i międzynarodowy high life, ale też zmiany społeczno – polityczne w tle. Przede wszystkim jednak Maria Paszyńska pokazuje swoich bohaterów na drodze wewnętrznej przemiany, która jest bardzo trudna, a czasem może nawet niemożliwa. Bo nie wystarczy człowieka przeoranego cierpieniem przenieść w miejsce, w którym dostanie jeść, pić, będzie miał dach nad głową, i może nawet piękne, bajkowe życie. To, co złe, kaleczy przede wszystkim duszę. Po doświadczeniach z Syberii Stefcia i Halszka są jak Kaj z baśni Andersena „Królowa Śniegu”. Chłopiec, któremu odłamki szatańskiego lustra wpadły do oka i do serca wykoślawiając jego widzenie i sprawiając, że wszystko, nawet to, co piękne, wydawało mu się karykaturalne. Choć to Halszka zapłaciła  o wiele wyższą cenę niż Stefcia, i to ona zmaga się z większymi demonami, żadna z bliźniaczek nie pozostała niedraśnięta przeszłością. Obie noszą w sobie, jak Kaj kawałki szkła, okruchy potwornych wspomnień, które ranią, jątrzą się i odbierają radość życia. W baśni Andersena ratunkiem dla Kaja była miłość Gerdy. W powieści Marii Paszyńskiej również nie braknie miłości – trudnej, bolesnej, wiernej, wytrwałej, tracącej nadzieję i ją odzyskującej. Ale czy ocali ona obie bohaterki przed ogarniającą je wewnętrzną ciemnością?

Przyznam szczerze, że jestem niezmiernie ciekawa jak Autorka poprowadzi wątek obu sióstr w tomie trzecim. Stefcia i Halszka są sobie tak bliskie i tak dalekie jednocześnie. Ich losy pozornie się rozchodzą, ale wciąż splatają. Okazuje się, że wojenne doświadczenia naznaczyły również narcystyczną Stefanię. Czy przepaść między siostrami da się jeszcze zasypać? Czytelnik zostaje z wieloma podobnymi pytaniami kończąc lekturę tomu drugiego. Znowu końcówka pozostawia wiele kwestii otwartych, niedopowiedzianych. Będę więc wyczekiwała na tom trzeci nie mniej niecierpliwie niż poprzednio na drugi!

Z całego serca polecam Wam „Krainę snów”! To świetna książka, mądra, wyważona, skłaniająca do wielu przemyśleń. Ujmująca wiarygodnością i mądrością. I, przede wszystkim, niezwykle wręcz aktualna! Myślę, że to dobry czas, żeby sobie przypomnieć te fragmenty historii, gdy to my byliśmy przybyszami i potrzebującymi w innych krajach. Tak jak wspominałam już w recenzji tomu pierwszego, w dobie rosnącego w siłę nacjonalizmu i ksenofobii warto sobie przypomnieć jakim złem są wojny i jak wiele sami zawdzięczamy gościnności innych narodów. Może to być bardzo trzeźwiącą lekcją. Serdecznie zachęcam do lektury obu tomów „Owocu granatu”, a sama …czekam na trzeci!

Za egzemplarz recenzyjny serdecznie dziękuję Wydawnictwu Książnica!

Wydawnictwo: Książnica
Data wydania: 3 października 2018
Liczba stron: 320

piątek, 28 września 2018

"MĄŻ NA NIBY", CZYLI OPOWIEŚĆ Z PAZUREM - RECENZJA

„Mąż na niby” to moje pierwsze spotkanie z książkami Niny Majewskiej – Brown, choć autorka ma już ugruntowaną pozycję na rynku i grono wiernych czytelników. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po jej najnowszą książkę wydaną przez Wydawnictwo Pascal. Premiera miała miejsce niespełna tydzień temu.

Najpierw przysłowiowe dwa słowa o treści, oczywiście bez spojlerowania i streszczania głównych wątków. Powieść została oparta na, zdawałoby się, zgranym schemacie: trzydziestoparoletnia Zosia, szczęśliwa żona Pawła i matka Poli nagle dowiaduje się, że jej dotychczasowe życie było tylko farsą, atrapą, bo pozornie szczęśliwy i kochający mąż nie tylko ją regularnie zdradzał, ale zdążył właśnie zapewnić sobie nowego potomka również ze związku z kochanką. Tę wiedzę bohaterka otrzymuje niejako w pakiecie, dwa w jednym. Taka swoista promocja na upokorzenia. Znany schemat? Znany. Jednak już w niejednej mojej recenzji przypominałam, że o sukcesie książki nie świadczy znalezienie unikatowego tematu czy oryginalnej formy. Tym, co przesądza o jakości książki jest sposób, w jaki pozornie taka sama jak dziesiątki innych historia została opowiedziana. I po lekturze jestem przekonana, że Nina Majewska-Brown znalazła swój klucz do opowiedzenia historii Zosi, klasycznego przypadku kobiety zdradzanej.

Przede wszystkim, autorka operuje niesamowicie lekkim piórem, przez co opowieść Zosi angażuje czytelnika od pierwszych akapitów. Ale w przypadku tej historii nie powiedziałabym, że lekkość jest równoznaczna z beztroskim humorem. Nie bójcie się, to nie jest kolejna książka o tym jak zdrada okazuje się być trampoliną do szczęścia, w którym bohaterka zaczyna się pławić ledwo zamkną się drzwi za niewiernym mężem. Nie ma tu, tak ponoć modnego, świętowania przyszłego rozwodu w gronie przyjaciółek i opijania go szampanem. Za to dostajemy portret kobiety porzuconej z całym spektrum przeżywanych przez nią emocji. Od wściekłości po rozpacz, od miłości do chęć mordu. I tutaj chciałabym podkreślić drugą mocną stronę tej historii – to właśnie jej bohaterowie. Piszę w liczbie mnogiej, bo choć opowieść skupia się na Zosi i jej emocjach, nie brak też zapadających w pamięć bohaterów drugoplanowych, z matką głównej bohaterki na czele. Szczerze mówiąc, czytając książkę z niemałą frajdą wyobrażałam sobie jaka z niej byłaby wyśmienita komedia z szansą na kilka ról – perełek! Zastanawiałam się jak rolę matki Zosi zagrałaby choćby utalentowana Ewa Kasprzyk, która już niejednokrotnie udowodniła swój dryg komediowy. Ale to takie moje czytelnicze dywagacje – po prostu autorka tak udanie zrównoważyła ciężar gatunkowy tematyki ciętym humorem ze szczyptą złośliwości, że podczas lektury wyobraźnia czytelnika nieustannie pracuje.
I tu dochodzę do trzeciego mocnego punktu „Męża na niby”, czyli samej fabuły. Nie liczcie na nagłe szczęśliwe zbiegi okoliczności w życiu Zośki. Co to, to nie! Nie ma lekko, gdy mąż zdradza, a tymczasem rodzina, zamiast utulić i poprzeć skrzywdzoną żonę przystępuje do bezlitosnego szturmu. Przy czym rodzona matka okazuje się być stokroć gorsza od teściowej i, na nieszczęście, nieskończenie kreatywna w udzielaniu niechcianej pomocy. Jedynym wsparciem dla bohaterki jest jej przyjaciółka, Jola, oraz dorastająca córka. Ale nawet one niewiele mogą jej pomóc, bo sama musi się na nowo poskładać po ciosie, który zafundował jej mąż.

„Odsuwam się od lustra i uważnie przyglądam odbiciu. Patrzy na mnie smutna twarz kobiety, o której jakiś czas temu można by powiedzieć, że jest ładna. (…) Gdy pomyślę, że jeszcze nie tak dawno uważałam się za atrakcyjną, chce mi się śmiać. Jak lubiłam spojrzenia facetów i cieszyłam się, że nie jestem przezroczysta. Jak czułam, że kolejne lata niczego mi nie odbierają, a wręcz dodają. Co z tego, skoro dla Pawła to było za mało. I gdyby nie to, że przed światem muszę ukrywać swój ból i lęk, nie zajmowałabym się sobą zupełnie, nie malowałabym się i nie wkładała ulubionych zwiewnych sukienek. To teraz zupełnie nie ma znaczenia. Jest tak płytkie i bez sensu”. ( str. 30 )

I o tym właśnie jest ta książka. Pod płaszczykiem zabawnej historii kryje się opowieść o podnoszeniu się z kolan po upadku. Słodko – gorzka, nie obiecująca łatwego sukcesu i fajerwerków, raczej długą, uciążliwą rehabilitację i blizny na pamiątkę. Do bólu prawdziwa, ale nie wpędzająca czytelnika w depresję dzięki lekkiemu, miejscami cudownie złośliwemu poczuciu humoru. Rozbawiły mnie do łez „okłady przyrodzeniem”, ale ciekawych skąd to określenie odsyłam do książki. Jeszcze jednym jej plusem są kapitalne ilustracje Igora Mikody, które uwypuklają odmalowany przez autorkę stan emocjonalny głównej bohaterki. „Mąż na niby” to gwarantowana dobra rozrywka z ukrytym dużo cięższym gatunkowo przesłaniem o wewnętrznej sile kobiet. Gorąco polecam!

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję serdecznie Wydawnictwu Pascal!

Powrót do blogosfery!

Dzień dobry,

po zamknięciu platformy, na której założyłam kilka lat temu swój blog Ogród Kwitnących Myśli, długo nie umiałam znaleźć dla siebie nowego miejsca w sieci. W końcu jednak się udało i, mam taką nadzieję, wkrótce będziecie mogli regularnie śledzić moje posty z recenzjami, zapowiedziami książek czy cytatami również tutaj. To także ukłon w stronę tych wszystkich moich potencjalnych czytelników, którzy nie mają konta na facebooku ani w innych mediach społecznościowych i taka forma bloga bardziej im odpowiada. Zatem ponownie zapraszam Was bardzo serdecznie do mojego Ogrodu Kwitnących Myśli! Nie ma w nim chwastów, pokrzyw, pułapek i mam nadzieję, że każdy, kto kocha literaturę i jest wrażliwy na piękno znajdzie tutaj swoje miejsce i poczuje się mile widzianym gościem!

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...