„- Wiosna – mruknął
niechętnie.
Często słyszał, jak
inni wibrującym tłumioną radością głosem od końca lutego co chwilę wymawiali to
słowo. On jednak nie lubił już tej pory roku. Od kilkunastu lat wydawała mu się
inna niż wcześniej. Nie była wiosną z tamtego lepszego świata, gdy piękno było
pięknem, a marzenia miały szansę się spełnić. Po ostatniej takiej wiośnie
przyszła wojna, straszliwsza od którejkolwiek z minionych, i starła w proch
wszystko: ukochane miasto, ludzi, drzewa, ptaki, a wraz z nimi jakby przygasiła
słońce, zmatowiła barwy, odebrała głębię smakom i intensywność zapachom. Nic
nie było już tak jak dawniej, wiosna także”. ( str. 15 )
„Dwa światła”, czyli najnowsza książka Marii Paszyńskiej,
oparta jest w pewnej mierze na historii światowej sławy żydowskiego wirtuoza,
Andrzeja Roberta Krauthammera Czajkowskiego, który jako dziecko został
wyprowadzony z getta i ocalony dzięki pomocy rodziny Walterów, u których się
ukrywał. Jednak, jak przyznaje sama Autorka, historia genialnego muzyka stała
się tylko inspiracją do napisania książki, która nie jest beletryzowaną
biografią, a raczej wariacją na temat życia tego wybitnego, tragicznie
doświadczonego przez wojnę artysty. To dlatego w opowieści snutej przez Marię
Paszyńską wybawcy Roberta noszą fikcyjne nazwisko Sokołowscy.
Profesor Edward Sokołowski i jego żona Wanda są sąsiadami
Celiny Sandler, zamożnej Żydówki, właścicielki szkoły kosmetycznej oraz małej
fabryki luksusowych kremów pielęgnacyjnych. Profesor uczy gry na pianinie jej
dzieci, a córka Celiny, Felicja, jest jego ulubienicą. Przeżywa duże
rozczarowanie gdy porzuca ona muzykę dla innych planów, ale niezmiennie, przez
lata, darzy ją ogromną sympatią. Gdy zatem w pewną grudniową noc, w żydowskie
Święto Chanuka, Święto Świateł, jego ulubiona wychowanka rodzi syna, Roberta,
wzruszony profesor odczytuje jego narodziny jako dobry znak. Małego Roberta,
którego imię pochodzi od słów sława
oraz jasny, bystry, i które tłumaczy
się jako „ten, który jest sławny” albo „ten, który oświeca noce” uznaje za cud
chanukowy, za narodziny światła. Tak pięknie, w Święto Świateł, na pograniczu dwóch światów,
żydowskiego i polskiego, zaczyna się historia małego chłopca o imieniu
oznaczającym jasność i światło, któremu przyjdzie doświadczyć najgorszego mroku
dwudziestego wieku, wojny i Holocaustu.
Nie po raz pierwszy Maria Paszyńska pisze o czasach Drugiej
Wojny Światowej. Wystarczy wspomnieć, również oparte na faktach, jej poprzednie
powieści – poruszającą „Willę pod Zwariowaną Gwiazdą” oraz „Instytut
piękności”. Mam jednak wrażenie, że „Dwa
światła” to nie tylko opowieść o losach konkretnych ludzi doświadczających
okrucieństw wojny, ale również metaforyczna przypowieść o walce Dobra ze Złem,
Światła z Mrokiem, Piękna z Brzydotą. O roli szeroko pojętego piękna w walce o
życie oraz w procesie duchowej rekonwalescencji po Zagładzie. Mały Robert,
cud chanukowy, nie zdąży nacieszyć się szczęśliwym dzieciństwem. Wybucha wojna,
a jego cała rodzina, jak tysiące innych Żydów, zostaje przeniesiona go getta. Wychuchany
i wychowany w cieplarnianych warunkach przez kochające matkę i babkę chłopczyk
trafia do świata, w którym nie ma miejsca na światło i piękno. Doświadcza
niepojętego zła. Profesorostwo Sokołowscy pewnego dnia dowiadują się o tym,
gdzie szukać ich dawnych sąsiadów i pomagają im w wydostaniu się z getta.
Decyzje, które wtedy podejmą poszczególni członkowie rodziny Roberta naznaczą
go na całe życie. Zostawiany na całe dnie w mieszkaniu z profesorem Sokołowskim
mały chłopiec odkrywa świat muzyki. Wbrew szaleństwu toczącej się wojny,
dojrzały mężczyzna i kilkuletni chłopiec szukają ocalenia w dźwiękach…
„Po raz ostatni
rozejrzał się po niewielkim pokoju, w którym grał i nauczał muzyki, próbując
rozświetlić nieco okupacyjne ciemności. Jego myśli natychmiast poszybowały ku
chłopcu, którego kazano mu nazywać Andrzejem, choć jego matka wybrała dla niego
imię Robert. Niemal widział go pochylonego nad klawiaturą milczącego
instrumentu, w skupieniu wpatrującego się w klawisze, gdy Edward objaśniał
budowę poszczególnych form muzycznych. Gdy mówiąc o rozszerzaniu, skracaniu czy
powtarzaniu okresów, spoglądał czasem na chłopca, ten bardziej niż pilnego
ucznia przypominał mu zaklinacza węży usiłującego zmusić do posłuszeństwa
kobrę, z ilustracji z książki z baśniami Wschodu, którą niegdyś czytał swoim
córkom. Zdawało mu się, że pomiędzy chłopcem a instrumentem wytwarza się jakaś
niezwykła więź. Wiedział oczywiście, że jest to niemożliwe, lecz miał też
świadomość, że w życiu i w muzyce zdarza się czasem coś, co wykracza poza
granice ludzkiego poznania. Niektórzy nazywają te zjawiska cudami, inni
osobliwościami. On wolał ich nie definiować, nie podejmować próby ubrania w
słowa czegoś, czego nie sposób było ogarnąć umysłem”. ( str. 298 )
Wiecie, że nie mam zwyczaju zdradzać w swoich recenzjach
treści przeczytanych książek. Jej odkrywanie pozostawiam Wam. Zachęcam Was
zatem do sięgnięcia po niezwykłą opowieść Marii Paszyńskiej. To bardzo głęboka
książka, kryjąca w sobie dużo więcej niż zewnętrzną warstwę opowieści. A już
sama ta warstwa wystarczyłaby, żeby zachęcić do czytania, ze względu na
świetnie nakreślonych bohaterów oraz na poruszający obraz wojennej
rzeczywistości. Autorka w sposób wzruszający przedstawiła miłość Wandy i
Edwarda Sokołowskich a także niezwykłą więź między profesorem a Robertem.
Pięknie opisała żydowskie zwyczaje oraz niektóre potrawy kuchni żydowskiej.
Poza tym naszpikowała swoją opowieść, niczym dobre ciasto bakaliami, różnymi
ciekawostkami z przedwojennego świata ( mnie rozbawiły szczególnie anegdotki o
Ćwierczakiewiczowej ;) ). Odmalowała również starcie dwóch światów, stopniowe
zagarnianie przestrzeni przez zwolenników Hitlera oraz reakcje środowiska
artystycznego. Jednak dla mnie jednym z głównych bohaterów tej powieści jest
również muzyka. To właśnie świat dźwięków staje się baśniową krainą, do której
profesor i mały Robert uciekają przed bezwzględnością wojennej rzeczywistości.
Czy jednak muzyka może ocalić duszę? Czy w świecie, w którym na wagę złota jest
kromka suchego chleba pozostało jeszcze miejsce na piękno? Przy okazji taka
mała dygresja – podziwiam przygotowanie Autorki do tematu, bo widać, że
zgłębiła meandry świata muzyki. Po przeczytaniu książki z pewnością poszukam
dostępnych nagrań koncertów Czajkowskiego. Będę w nich szukać magii, którą
znajdowali w muzyce obaj bohaterowie książki…
Na koniec słówko o szacie graficznej „Dwóch świateł” –
Wydawnictwo Pascal znowu spisało się na medal dobierając piękną, w pewien
sposób oszczędną w wymowie, ale trafioną w punkt okładkę. Mnie akurat ta
okładka podoba się chyba najbardziej ze wszystkich trzech wybranych dla
powieści Marii Paszyńskiej z okresu Drugiej Wojny Światowej, choć poprzednie
też były piękne. Proszę, sięgnijcie po tę opowieść. To jedna z tych książek,
które naprawdę zapadają głęboko w serce, uczą otwartości na to, co inne, może
nieznane, rozbudzają apetyt na muzykę, na piękno. Warto!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz