sobota, 26 października 2019

„Niedaleko pada trup od denata”, czyli co ma rasowy preppers do literata ;)



Wielokrotnie recenzowałam dla Was na moim blogu książki Iwony Banach, znakomitej tłumaczki oraz autorki powieści obyczajowych oraz komedii kryminalnych dlatego myślę, że to nazwisko jest Wam już znane. Jej najnowsza książka, „Niedaleko pada trup od denata”, ukazała się zaledwie kilka dni temu w Wydawnictwie Dragon, a ja, dzięki uprzejmości Pani Justyny z Wydawnictwa mogłam ją przeczytać właściwie premierowo. Choroba trochę opóźniła napisanie recenzji, ale wreszcie spieszę do Was z wrażeniami z lektury.

Najpierw jednak mała ściągawka z tego, czego możecie się spodziewać. Wszystko zaczyna się od pewnego, wydawać by się mogło niewinnego, spotkania autorskiego. Spotkania z autorem niezwykle poczytnych romansów, na które czytelniczki ( i, co nie bez znaczenia, jeden czytelnik ) czekają z wypiekami na twarzy. Jak wiadomo, wyobraźnia czytelnicza nie ma granic, zatem rozbuchała się ona i co do osoby uwielbianego pisarza. Tenże w końcu przybywa i… zonk!
„Nagle dało się słyszeć odgłos kilku pękających serc, gasnących z sykiem płomieni nadziei i pełnych zawodu westchnień.
O tym, że w sercach czytelniczek umarły romantyczne ideały i cudne wyobrażenia ( dwóch Gregorych Pecków, jeden George Clooney, sześciu Mattów Bomerów i Woody Allen – bo jakimś cudem jedna z pań uważała go za przystojnego romantyka, co niespecjalnie dobrze świadczyło o jej poczuciu własnej wartości), nie dowiedział się nikt, choć dotkliwie odczuła to każda z pań z osobna.
Bo jakże to tak? Niemożliwe!
To nie powinno być dozwolone!
A jednak!
Te piękne marzenia umarły dokładnie w momencie, w którym kobiety obecne w bibliotece, prócz oczywiście dyrektorki, zdały sobie sprawę, że wchodzący do sali mężczyzna – nijaki, łysawy pan z brzuszkiem – jest właśnie tym oczekiwanym autorem”. ( str. 6-7 )
Ten cytat zamieszczam tutaj z premedytacją, żeby dać Wam przedsmak poczucia humoru Autorki, bo samo spotkanie w bibliotece i pewien bulwersujący incydent, do którego na nim dochodzi to zaledwie preludium do właściwego wątku kryminalnego. A w ten ostatni zamieszani są główni bohaterowie powieści, czyli Emilia Gałązka, pierwszy i jedyny w okolicy preppers, jej siostrzenica, Magda, która uciekła do ciotki przed świeżo porzuconym facetem oraz własną matką wykazującą niezdrowe zapędy matrymonialne dotyczące córki, ów świeżo porzucony, czyli Paweł, maminsynkowaty szowinista oraz nie cofający się przed niczym dziennikarz. Uściślijmy, przed niczym poza rozjuszonym Rafaelem, czyli kundlem powstałym prawdopodobnie z mieszanki mopsa z hipopotamem, żywiącym nieograniczoną miłość do butów oraz mundurów. „Pies był wielki i silny. Chętnie ganiał za kurami sąsiadów oraz za listonoszem”. ( str. 17 )

Emilia jest co prawda przygotowana na każdy możliwy scenariusz końca świata, ale na denata we własnej kuchni już nie, a takowego, z nożem w plecach, zastygłego nad herbatą i serniczkiem, znajduje pewnego pięknego dnia. Reaguje nader żywiołowo i prawidłowo, wzywając policję, a wśród przybyłych na miejsce policjantów znajduje się kolejny ważny bohater opowieści, czyli starszy aspirant Mikołaj Wasowski. Pojawienie się w tym samym czasie u Emilii jej siostrzenicy oraz Pawła wywołuje całą lawinę komicznych wydarzeń, które, jak na porządną komedię kryminalną przystało, bawią czytelnika, ale również prowadzą go stopniowo do rozwiązania zagadki kim jest morderca. I dlaczego zagiął parol na pisarzy, bo szybko okazuje się, że denat parał się tym właśnie zajęciem…

Nie mam w zwyczaju zdradzać fabuły recenzowanych książek i również tym razem nie opowiem Wam nic więcej na temat treści. Pozostawiam Wam przyjemność poznania Emilii Gałązki oraz pozostałych bohaterów oraz ich perypetii. Jednak mogę Wam powiedzieć dlaczego warto sięgnąć po „Niedaleko pada trup od denata”, a zapewniam, że warto! Ta książka bawi do łez/czkawki/zadławień/opluć klawiatury tudzież innych ważkich przedmiotów znajdujących się w zasięgu plującego* ( niepotrzebne skreślić;) ) ze względu na świetne, miejscami na granicy absurdu, poczucie humoru Autorki. Ci z Was, którzy mieli okazję zajrzeć kiedykolwiek na blog prowadzony przez Iwonę Banach, Zastroniec, i czytać jej wpisy, będą mieli wyobrażenie o jakiego typu poczucie humoru chodzi. Jest w nim niesamowity zmysł obserwacji zachowań ludzkich oraz otaczającej nas rzeczywistości, przenikliwość, mądrość, gorzka wiedza o ludzkiej, często nader żenującej, kondycji, ale też umiejętność nabrania dystansu do tej rzeczywistości oraz wolość od jadu bezlitosnego potępienia. Iwona Banach celnie wytyka ludzkie przywary oraz pewne zjawiska, w tej konkretnej książce dostaje się, między innymi, środowisku czytelniczo-pisarskiemu, małomiasteczkowej ciasnocie umysłu, męskim szowinistom wszelkiej maści świetnie uosabianym przez Pawełka, nietolerancji dla wszystkiego, co choć trochę odbiega od normy, ale też, wyolbrzymiając te wszystkie cechy i zachowania do granic absurdu, rozbraja je za pomocą śmiechu jak saper bombę. Wiele razy w swoich recenzjach przypominam o oczyszczającej roli śmiechu w literaturze. Pamiętacie ściśle strzeżoną tajemnicę ze znakomitej powieści „Imię róży” Umberto Eco? Tajemnicę, którą przypłacili życiem kolejni mnisi? Jeśli nie, to radzę sięgnąć po książkę i przypomnieć sobie co jest takim niebezpiecznym, a jednocześnie zbawiennym narzędziem;), wbrew obawom średniowiecznych mnichów, bynajmniej nie szatańskim;)…

Chociaż komedie kryminalne uchodzą często ( niesłusznie! ) za gatunek lekki, łatwy i przyjemny, tak naprawdę to gatunek bardzo wymagający. O wiele łatwiej jest czytelnika doprowadzić do łez niż rozbawić. Tymczasem Iwona Banach posiadła rzadką sztukę bawienia czytelnika. Jednocześnie jednak pod płaszczykiem śmiechu przemyca tematy ważkie, wymagające głębszej refleksji. Podziwiam ten jej talent z książki na książkę i na każdą kolejną czekam z większą niecierpliwością.

Jeszcze słówko na temat szaty graficznej książki – Wydawnictwo Dragon spisało się na medal dobierając wyjątkowo trafną i dopracowaną w każdym szczególe okładkę, brawo! Cieszę się bardzo, bo okładka jest niesztampowa, zabawna, nowoczesna – jak styl i poczucie humoru Autorki! Polecam Wam gorąco tę znakomitą komedię kryminalną! Relaks i duża dawka oczyszczającego śmiechu gwarantowane!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...