Miłość to nie jest przygoda. Ma smak
całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być
chwilą. Wieczność człowieka przechodzi przez nią. Dlatego odnajduje się w
wymiarach Boga, bo tylko On jest wiecznością.
Karol Wojtyła
„Przed sklepem jubilera”
Kiedy
przygotowywałam się do napisania tej, jakże zaległej, recenzji patronackiej, od
razu przypomniał mi się powyższy cytat. Zachwycił mnie jako młodą dziewczynę,
właściwie nastolatkę, a z biegiem lat chyba dopiero zaczynam rozumieć jego
głębię. I dlatego uważam, że przepięknie wpisuje się w treść i przesłanie
„Herbacianych róż” Beaty Agopsowicz, powieści, którą z prawdziwą przyjemnością
objęłam patronatem. A ponieważ nieustająco i niezmiennie wierzę, że dobra
książka to nie jogurt, ani inny towar o krótkiej przydatności do spożycia, to
mam nadzieję, że tych z Was, którzy przegapili tę kolejną perełkę z wydawanej
przez Wydawnictwo eSPe serii „Opowieści z Wiary” zachęcę do lektury,
A to lektura
wielopokoleniowa, bo mamy tak naprawdę dwie pary bohaterów. Katarzynę i
Krzysztofa, małżeństwo w wieku 50+, z trzydziestoletnim stażem, oraz Polę, ich
ukochaną córkę i jej kolegę Patryka, oboje w wieku 20+. Nieoczekiwane zakręty
losu sprawią, że skrzyżują się drogi tej czwórki, niektórzy wypadną z dobrze
znanych torów, a inni z kolei będą chcieli z nich uciec…
Ale nie
uprzedzajmy faktów, ani nie zdradzajmy zbyt wiele z fabuły. Małżeństwo
Katarzyny i Krzysztofa mogłoby się wydawać jedną z tych constans w życiu.
Pewnym punktem odniesienia dla wszystkich wokół, bo gdy tyle się zmienia, oni
trwają niezmiennie przy sobie. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z emocji
buzujących pod powierzchnią jak zdradliwie ulatniający się gaz. Tymczasem
małżonkowie gdzieś w swoich sercach doszli do ściany, zapętlili się i stali się
więźniami rutyny i przyzwyczajeń…
Nie mieli ze sobą
właściwie nic wspólnego. Mimo przeżytych razem prawie trzydziestu lat więcej
ich dzieliło, niż łączyło. Tak było właściwie od początku i tak zostało.
Przez jakiś czas miała nadzieję, że gorąca miłość przyjdzie z czasem. Tak
się jednak nie stało. Musiała pogodzić się z tym, że jej małżeństwo oparte
jest na przyzwyczajeniu i zdrowym rozsądku.
Tym, a dokładniej KIMŚ, kto dotąd z sukcesem cementuje ich związek jest ich córka jedynaczka, Pola. Ale tutaj też szybko uważny czytelnik może się dopatrzeć pęknięć na kolorowym obrazku. Polę coraz bardziej krępuje nadopiekuńczość rodziców, zwłaszcza ojca.
Pola miała szczerze
dosyć. Nie wiedziała, jak może uwolnić się od swojej rodziny. Jak uciec, choć
na chwilę, spod ich nadmiernie ochraniających skrzydeł? Czasem czuła się
jak ptak w klatce, który przez to swoje zamknięcie oduczył się już latać.
Dlatego
dziewczyna z radością wykorzystuje okazję do spędzenia kilku dni poza rodzinnym
Rybnikiem, w towarzystwie rówieśników, tak, jak młoda osoba powinna spędzać
wolny czas. Jednak pewne nieoczekiwane,
dramatyczne wydarzenia sprawią, że świat tej aż do znudzenia przewidywalnej i
poukładanej rodziny dosłownie zadrży w posadach, a latami kontrolowane emocje
wybuchną i wypłyną z nich niczym ropa z rany dotkniętej zaawansowaną gangreną.
Ujrzą światło starannie skrywane tajemnice, a każdy z bohaterów będzie zmuszony
odnaleźć się w zupełnie nowym porządku świata. Czy jednak takie wstrząsy nie
spowodują szkód nie do naprawienia? Dotychczasowa błogosławiona rutyna będzie
niczym wierzchnia warstwa długo stojącej wody – to, co zobaczymy po jej
poruszeniu nie zawsze zachwyca, a nierzadko wręcz cuchnie…
Nasi bohaterowie
spotkają jednak również na swojej drodze ciche anioły, a jednym z nich będzie
pewien ksiądz Seweryn z rzadkim darem przychodzenia w porę i nie w porę ;) …
Również poznany przez Polę Patryk, skonfrontowany z historią jej rodziny,
będzie musiał stawić czoła swoim własnym demonom i poruszyć stojącą wodę w
głębi własnego zranionego serca.
Beata Agopsowicz porusza w swojej
powieści bardzo ważne tematy, a tytułowe herbaciane róże, wbrew pastelowym
skojarzeniom większości z nas, kryją w sobie wiele nieoczekiwanych znaczeń i
skojarzeń, ale przede wszystkim symbolizują związek Katarzyny i Krzysztofa:
Położyła kwiaty
na tylnym siedzeniu i przez chwilę się w nie zapatrzyła. Bukiet
zrobiony został z herbacianych róż – takich samych, jakie kiedyś
otrzymała od Krzysztofa. Przypomniały jej się wydarzenia sprzed prawie
trzydziestu lat. Zawsze na przełomie czerwca i lipca wspominała ten
moment, który zaważył na całym jej życiu. Czy gdyby wtedy podjęła inna
decyzję, byłaby szczęśliwsza?
Po tylu latach
wiedziała, że nie życie w samotności jest najgorsze. Najgorsze jest bycie
z kimś, kogo się nie potrafi pokochać. Samotność we dwoje.
Czy jest jeszcze szansa da ludzi,
których wydaje się łączyć tylko przyzwyczajenie? A co z sakramentem, który
kiedyś zawarli? Myślę, że w historii rodziców Poli odnajdzie się niejedna para
z długim stażem, w której związku rutyna wydaje się być jak przykurzone albo
wręcz zasuszone, martwe herbaciane róże i na zdrowy rozum ożywić się już ich
nie da… Ale jeśli w grę, oprócz rozumu, wchodzą serce i …wiara? Czy naprawdę wszystko jest już
stracone?
Autorka stawia
też pytania o relację między rodzicami a dziećmi i granice nawet najlepiej
pojmowanej troski i opiekuńczości. W końcu z miłości można nawet zagłaskać na
śmierć… Czy Pola uzyska upragnioną przestrzeń w rodzinnym domu? I co z
tajemnicami, które zachwiały jednością całej rodziny? Co z gangreną, która
niepostrzeżenie latami toczyła ich serca?
Powiem Wam tak
– to jest lektura dla odważnych, bo
myślę, że wiele osób, zwłaszcza takich z dłuższym stażem małżeńskim i
rodzicielskim, dostrzeże wiele niepokojących podobieństw między swoim życiem, a
życiem głównych bohaterów. Jednak na pocieszenie mogę Wam powiedzieć, że
znajdziecie też w „Herbacianych różach” instrukcję oczyszczania ran i balsam na
ich zaleczenie. I zachęcam Was gorąco do stawienia czoła tej historii. A i
niejedna łza przy okazji popłynie, a jak wiecie, łzy mają moc oczyszczającą…
Gorąco polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz