wtorek, 24 czerwca 2025

„Larimer Street” – czyli opowieść o sercu i …Sercu pod jasnym słońcem Denver, z nutką dekadencji i transcendencji w tle ;) RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

 


 Moją przedpremierową recenzję najnowszej powieści Katarzyny Targosz „Larimer Street” chcę zacząć od pewnego cytatu, ale jego źródło zdradzę Wam dopiero w dalszej jej części. A oto i on: „…często używa się symbolu serca. Niektórzy zastanawiają się, czy dziś ma on jeszcze znaczenie. Jednak, gdy jesteśmy kuszeni, by poruszać się po powierzchni, by żyć w pośpiechu, nie wiedząc do końca dlaczego, aby stać się nienasyconymi konsumpcjonistami i niewolnikami mechanizmów rynku, który nie interesuje się sensem naszego istnienia, to potrzebujemy przywrócić znaczenie sercu”…

 

Książka została wydana przez Wydawnictwo Clara Iter, a ja z radością przyjęłam propozycję jej zrecenzowania, bo to nie jest pierwsza powieść tej Autorki, którą recenzuję, wiedziałam już zatem czego mogę się spodziewać. A do tego nie ukrywam, że ujęła mnie bardzo zapowiedź tej opowieści, obietnica zabrania do opromienionego słońcem przez ponad 300 dni w roku Denver, bo dzięki książkom cudownie zwiedza się najdalsze nawet zakątki świata siedząc w przytulnym fotelu albo we własnym ogrodzie ;) … Bohaterka książki, trzydziestoletnia Karen, to trochę wersja współczesnej księżniczki, której zamkiem stała się ulica Larimer Street, zwłaszcza jej najpiękniejsza, historyczna część. Celowo używam określenia księżniczka, ale najnowsza powieść Katarzyny Targosz to nie tyle rodzaj baśni ile …baśniowej przypowieści.

 

Pierwsza, ta najbardziej zewnętrzna warstwa fabuły skojarzyła mi się z delikatną, chrupiącą, wydającą przyjemny trzask podczas rozgryzania warstwą francuskiego makaronika. To pełna słońca, malowana słownymi akwarelami opowieść o Denver i jego najpiękniejszych zakątkach, tak ujmująca, że najchętniej spakowałoby się walizki, żeby tam polecieć na urlop.  I to jest ogromna zaleta, bo już sama ta pierwsza warstwa opowieści czyni ją lekturą idealną na lato. Ale to jest zaledwie wierzchnia warstwa, ta powierzchnia.

 

Skoro jest księżniczka, to nie może również obyć się bez księcia, a jest nim w tej opowieści Tomek, Polak, który zamiast na białym rumaku przyleciał do Ameryki samolotem, bo ma objąć posadę nauczyciela w parafii Świętego Józefa. Spotkanie tych dwojga należy zaliczyć do przypadków, o których ksiądz Twardowski zwykł był mawiać, że „przypadek to podpis Pana Boga, który chciał wystąpić incognito”. Poznawanie się dwojga młodych bohaterów następuje w dekoracjach kolejnych urokliwych zakątków „Larimer Street”, a w tle przewija się korowód bardzo malowniczych postaci drugoplanowych. I tutaj muszę wspomnieć, że moimi absolutnymi ulubienicami są zawadiackie starsze panie, Lisa i Emma, które ucinają sobie regularne pogawędki z Karem w drodze po …ulubioną czekoladę. Intrygująca jest też grupa przyjaciół dziewczyny, z którą tworzą samozwańczy „Kwartet z Larimer Street”, czyli niespełniony pisarz Wally, tajemniczy Aleksiej oraz zdystansowana Rita. Ich trącące dekadencją i paryskimi klimatami rozmowy, z przewijającą się w tle muzyką Cohena mogą uderzyć do głowy jak bąbelki musującego wina. Tak jak pisałam, klimat powieści jest bardzo relaksujący, wakacyjny, odprężający, ale niech Was nie zmyli jego łagodność. Pod powierzchnią kryje się bowiem właściwy strumień, a może nawet …Źródło.

 

Stosownie do swoich zasad, nie będę Wam streszczać fabuły książki, nawet w jej maleńkiej części. Chcę tylko podzielić się z Wami tym, co mnie szczególnie w „Larimer Street” uderzyło, stało się bliskie. Znajdziecie tu mnóstwo ważnych wątków podanych w sposób lekki, naturalny, niewymuszony. Ta powieść dotyka choćby jakby ważnej roli literatury i sztuki, które powinny nieść piękno i dobro i pociągać ku nim odbiorcę. Jakże aktualny temat w dobie umiłowania i promowania szpetoty i okrucieństwa. Czasem mam wrażenie, że współczesna sztuka, w oderwaniu od najgłębszych wartości, zmienia się w karykaturę samej siebie. Ale przecież nie brak też nadal takich twórców, którzy chcą prowadzić odbiorcę ich twórczości ku Pięknu. „Z obfitości serca mówią usta”. Czym się karmisz, to wcześniej czy później z Ciebie wypłynie…

 

Pojawia się również w tej książce motyw witraży, a ten jest mi osobiście bardzo bliski. Ma on również duże znaczenie dla fabuły, jest czymś w rodzaju prorockiej zapowiedzi… Mnie zawsze ujmował pewien cytat, którego autora, niestety, nie znam, a który mówił, że powinniśmy być przeźroczyści jak witraż, pozwalając światłu Boga przenikać przez nas tworząc barwne refleksy w życiu innych. Te witraże są bardzo ważnym symbolem i w tej powieści.

 

Wspomniałam wcześniej o muzyce Cohena, artysty, który umiał przepięknie opowiadać o miłości, choć wydaje się, że najgłębszą za nią tęsknotę rozmienił gdzieś na życiowych ścieżkach. A jednak jego muzyka przewijająca się w tle jest świetną ilustracją pewnych wątków. I dowodem na to, że gdzieś w naszych najgłębszych pokładach człowieczeństwa i wrażliwości mamy wdrukowaną tęsknotę za Głębią i Pięknem. I „Larimer Street” o tym przypomina, na wiele sposobów.

 

Podoba mi się również bardzo pokazanie przez Autorkę Polaków mieszkających w Ameryce i pielęgnujących swoje podwójne obywatelstwo, podwójną tożsamość, a także wyniesioną z kraju wiarę. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to dotyczy części Polonii amerykańskiej, nie całości, ale uważam, że trzeba przypominać o tych ludziach, którzy nas, mieszkających w kraju, mogą niejednokrotnie swoją miłością do Ojczyzny i polskiej kultury zawstydzić…

 

Zaczęłam od Larimer Street i dążąc ku końcówce swojej recenzji znów wrócę do owej tytułowej uliczki. Zamku, w którym okopała się Karen. Myślę, że każdy z nas ma własną Larimer Street. Pewnie często zupełnie komfortową. Do tego stopnia, że zaczynamy zapominać, że nie jest tylko naszym wyborem, ale poniekąd …więzieniem. Kajdanami, które nie pozwalają iść dalej. Katarzyna Targosz pokazuje w swojej książce, że podążając za Dobrem i Pięknem można niepostrzeżenie dla samego siebie opuścić zdradliwą strefę komfortu… Świat czeka!

 

I na koniec spełniam obietnicę i odsłaniam przez Wami pochodzenie cytatu z początku tej recenzji. A pochodzi on z …encykliki „Dilexit nos” Ojca Świętego Franciszka, „O miłości ludzkiej i Bożej Serca Jezusa Chrystusa”, a początek zdania, który przedtem celowo „urwałam” brzmi: „Aby wyrazić miłość Jezusa Chrystusa, często używa się symbolu serca”… Karen nosi na szyi medalik z Najświętszym Sercem Jezusa, pamiątkę po ukochanej Babci. A premiera książki jest zaplanowana na 27 czerwca tego roku, czyli …w Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Skąd ten wątek, i co dokładnie kryje się pod powierzchnią „Larimer Street”, przekonajcie się sami. Ja powiem tylko, że naprawdę warto, a idąc za Dobrem i Pięknem nie sposób się pomylić…





czwartek, 19 czerwca 2025

„Niepochowani”, opowieść o niewidzialnym polu bitwy i śledztwie z wątkiem metafizycznym…


Kiedy dwa lata temu recenzowałam debiutancką powieść Marka Żaromskiego „Cenevole” to zdałam sobie sprawę, że będę tęsknić za światem wykreowanym na jej kartach i dałam temu wyraz w wywiadzie przeprowadzonym z Autorem niedługo potem. Wtedy też dowiedziałam się, że bohaterowie, do których tak się przywiązałam, oraz szczególny klimat powieści, który tak mnie ujął, wrócą na kartach kolejnej książki. To „Niepochowani”, kryminał mistyczny, bo tak na okładce został nazwany przez Autora i Wydawcę, Wydawnictwo AA.

 

I tutaj pozwolę sobie na małą, ale ważną dla tej recenzji dygresję. W wywiadzie, który z nim przeprowadziłam, Autor przyznał, że lubił kryminały Agathy Christie. Ja również bardzo je lubię, mam do nich niegasnący sentyment. I gdy nosiłam w sobie refleksje po lekturze „Niepochowanych” przypomniały mi się pewne znaczące sceny z ekranizacji powieści Christie z serii z detektywem Herculesem Poirot, zwłaszcza tych, w których rolę pozornie śmiesznego, a w rzeczywistości błyskotliwego detektywa, odtwarzał niepodrabialny David Suchet. Otóż w kilku z nich Poirot pojawia się w decydujących momentach po odkryciu mordercy …z różańcem w ręce… Jestem przekonana, że w nowszych ekranizacjach cenzura dyktowana przez poprawność polityczną prędzej by się udławiła niż przepuściła takie „obraźliwe” sceny. Tymczasem one miały głęboki sens, bo pokazując troskę Poirota nawet o tych, którzy zbłądzili, pogubili się tak bardzo, że aż posunęli się do morderstwa, jego współczucie dla nich i żal nad złamanym życiem, nadawały opowieściom Christie rys głęboko duchowy, naznaczały je ponadczasowym humanizmem. Chodziło o dużo więcej niż czysta rozrywka, Agatha Christie pod płaszczykiem genialnie skonstruowanych zagadek kryminalnych snuła uniwersalną opowieść o walce Dobra ze Złem, o nieustającym zmaganiu, jakie toczy się w duszy każdego człowieka. Jestem przekonana, że to dlatego jej kryminały weszły do klasyki i nigdy się nie zestarzeją.

 

I teraz czas na powrót do kryminału mistycznego „Niepochowani”. Ci, którzy czytali debiutancką powieść Marka Żaromskiego „Cenevole” odnajdą się w „Niepochowanych” jak na spotkaniu z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Jednak ci, dla których to będzie pierwsze spotkanie z prozą Autora też nie poczują się z pewnością zagubieni i szybko wejdą w klimat lat sześćdziesiątych i PRL-u w pełnym rozkwicie. Kiedy w Krzyżowcu-Zdroju zostaje zamordowana emerytowana pielęgniarka, panna Wiesia Dobrzyńska, śledztwo zostaje przydzielone porucznikowi Krzysztofowi Polowi. Ten ostatni, spokrewniony z mieszkającym w uzdrowisku Stanisławem Gorszewskim, przez współczesne im władze zakwalifikowanym jako „bandyta” ze względu na swoją patriotyczną, źle widzianą przez komunistyczny reżim przeszłość, właśnie ze względu na wuja przez miniony rok unikał tego miejsca. Jednak przywiodły go w nie przykre obowiązki. Ofiara to starsza kobieta, powszechnie lubiana i szanowana, nie posiadająca żadnych wrogów, nie wchodząca w zatargi. Jej śmierć wydaje się bezsensowna i przypadkowa. Śledztwo prowadzone w małej społeczności, gdzie każdy zna każdego, a plotki mnożą się jak grzyby po deszczu, staje się coraz bardziej skomplikowane. Mnożą się wątki, pojawiają podejrzani, ale czy na pewno wszystkie tropy są właściwe?

 

Fabuła „Niepochowanych” różni się od klasycznego kryminału tym, że równolegle ze śledztwem prowadzonym przez porucznika Pola, zgodnym z wszelkimi regułami, swoje własne śledztwo, sięgające jednak bardziej sfery ducha niż tylko czysto przyziemnych motywacji, toczy pan Stanisław Gorszewski. Człowiek, o którym w kontekście tej opowieści nie zawahałabym się powiedzieć „ostatni romantyk”. Nieprzystający do zgrzebno-sprośnej PRL-owskiej rzeczywistości. Jednym z najmocniejszych punktów „Niepochowanych” jest precyzyjne odmalowanie przez Autora absurdu czasów PRL-u. To byłaby świetna lektura dla młodych, bo uświadamia ograniczenia, jakie dotykały zwykłego człowieka w reżimie komunistycznym. Reżimie, który wikłał ludzi w niewidzialne sieci strachu, zależności, żeby łatwiej nimi sterować, czynić z nich bezwolne marionetki. Jednocześnie jasnymi punktami wśród tej ogólnej ciemności są bohaterowie tacy jak wspomniany już pan Gorszewski czy jego przyjaciel Teofil Kras. Ludzie jakby żywcem wyjęci z przedwojennych fotografii, niepasujący do otaczającej ich miernoty i szarości. Autorowi udało się bardzo udanie zderzyć w „Niepochowanych” te dwa światy: świat prawdziwego patriotyzmu, wiary, kultury, szlachetności ze światem podłości, korupcji, służalczości, jedynie słusznego sposobu myślenia zgodnego z linią partii.

 

Kolejnym walorem powieści jest dobrze zarysowane tło historyczne, z ujęciem szczególnie trudnych i drastycznych wątków, jak choćby rzeź na Wołyniu, przez lata przemilczana. Ten wątek pojawia się w związku z jedną z bohaterek i stanowi w jakimś stopniu również wyjaśnienie tytułu, bo „Niepochowani” to między innymi ci, którzy nie mają grobów, bo ich historie zostały przemilczane, zapomniane, zepchnięte w niepamięć. Jak aktualny jest ten tytuł nawet w naszych czasach niech świadczy fakt, że dopiero od niedawna zaczęły się choć wybiórcze i cząstkowe ekshumacje tych, którzy zginęli w rzezi wołyńskiej. Podobnie ma się sprawa z żołnierzami wyklętymi, grobów niektórych z nich, mimo wieloletnich poszukiwań, do dziś nie udało się znaleźć. I wołają nieustannie o sprawiedliwość…

 

Nie myślcie jednak, że z powodu tych wszystkich ważkich wątków ten kryminał ciężko się czyta. Jest wręcz przeciwnie, opowieść wciąga, wciąga śledztwo biegnące dwutorowo, bo prowadzone przez porucznika Pola, ale i przez pana Stanisława. Jednocześnie cały czas równolegle z tym, co zewnętrzne, powierzchowne, toczy się wewnętrzna, intymna historia bohaterów. I jest w niej miejsce również na obraz Matki Bożej Krasnobrodzkiej, i na piękną litanię do Niej, jak i na brewiarzowe czytania. Bo jak napisałam w jednej z notatek o książce na blogu, Autor nie pozwala w tej historii zapomnieć czytelnikowi, że gra toczy się zawsze o coś więcej, bo przecież „z Jego światłem we włosach każdy życie zaczyna”, ale często coś gasi w ludziach ten wewnętrzny pierwotny blask i ostatecznie zapada ciemność…

 

Polecam Wam gorąco „Niepochowanych”, kryminał mistyczny, który wraca do źródeł, do klasyki, do niezmiennej wiecznej prawdy, że za każdą zbrodnią kryje się walka Dobra ze Złem, a polem bitwy jesteśmy my sami. I obok obrazu Poirota z różańcem w ręku wrył mi się jeszcze w wyobraźni obraz pana Gorszewskiego z brewiarzem i obrazem Matki Bożej Krasnobrodzkiej. Pozwólcie i Wy oczarować się tej opowieści!





 

„Larimer Street” – czyli opowieść o sercu i …Sercu pod jasnym słońcem Denver, z nutką dekadencji i transcendencji w tle ;) RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

    Moją przedpremierową recenzję najnowszej powieści Katarzyny Targosz „Larimer Street” chcę zacząć od pewnego cytatu, ale jego źródło zdra...