A więc nie liczy się, ile się nacierpiałaś, ale ile kochałaś.
Jak bardzo chciałam się z Wami podzielić wrażeniami z tej lektury! Kiedy dostałam od Wydawnictwa eSPe propozycję objęcia jej patronatem, już wiedziałam, że będzie to dla mnie patronat wyjątkowy. Tak jak wyjątkowa jest ta świąteczna – nieświąteczna powieść. Świąteczna, bo klamrą spinają ją dwa kolejne Boże Narodzenia, na początku i na końcu książki. Nieświąteczna, bo problematyka w niej poruszana jest całoroczna i uniwersalna. Ba, powiedziałabym nawet, że bardzo …polska. Ale do rzeczy!
Po ludzku patrząc, Teresa z najnowszej powieści Małgorzaty Lis ma wszystko: wiernego, kochającego męża z anielską cierpliwością znoszącego jej wymagania i humory, czwórkę kochających dzieci, którym, obiektywnie patrząc, powiodło się w życiu, udane wnuki. Sama jest stateczną panią pod siedemdziesiątkę. Gdyby chcieć użyć języka biblijnego, można byłoby powiedzieć, że Bóg jej pobłogosławił. Szkopuł w tym, że Teresa jest zupełnie ślepa na to błogosławieństwo i wszystkie Boże dary widzi w krzywym zwierciadle. Fabuła rozpoczyna się od przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia, które w dzieciach i wnukach Teresy wywołują bynajmniej nie urojony ból zębów na samą myśl. Bo co z tego, że Wigilia w domu Teresy będzie doprowadzona do perfekcji, obrus bez jednego zagięcia, sztućce rozłożone w odstępach co do milimetra, potrawy godne królewskiej uczty ( bo Teresa jest znakomitą kucharką ) jeśli pani domu nie omieszka w każdym zdaniu wypowiedzianym do bliskich umieścić łyżkę dziegciu, coś wytknąć, coś zarzucić, o coś się obrazić. Żadne z czwórki rodzeństwa nie odwiedza matki z przyjemnością. Robią to, bo są przyzwoitymi ludźmi, bo ją kochają, ale za nic nie są w stanie jej polubić. Tymczasem Teresa jest przekonana o własnej nieomylności, ba, jako wzorowa katoliczka poczuwa się usprawiedliwiona w tym wiecznym utyskiwaniu na świat i bliźnich.
W kościele ukradkiem się rozglądała, kto z parafian mimo deszczu i Wigilii pojawił się w kościele. Niewielu jednak wytrwałych odważyło się dzisiaj wyjść z domu. Pomyślała, że jest dobrą katoliczką, bo mimo wieku i chorób była na wszystkich roratach. Dzieci, które chodziły i zbierały karteczki, dziś, gdy nie dawano nagrody i nie trzeba wstać do szkoły, wybrały wygodne łóżka. Poczuła się lepsza i jeszcze żarliwiej odmawiała modlitwy i śpiewała pieśni.
Dzieci Teresy ogarnia istna desperacja na samą myśl o kolejnej wspólnej Wigilii, tymczasem w jeszcze gorszej sytuacji są ich mężowie, żony czy narzeczone. Dla nich Teresa nie ma już żadnej litości, choć ona sama uważa, że zasługuje na szacunek i miłość za swoją niezłomną postawę moralną. Ta ostatnia usprawiedliwia każdą słowną chłostę wobec najbliższych…
Teresa kochała swoje dzieci, ale wolałaby umrzeć, niż złamać zasady. One były dla niej święte, stanowiły fundament jej decyzji i działań, dawały oparcie i służyły za drogowskazy..
Nietrudno się zatem domyślić, że ta otwierająca powieść Wigilia jest prawdziwą katastrofą. I jednocześnie, niestety, mam takie wrażenie, jest boleśnie prawdziwym portretem wielu polskich Wigilii gdzie zmęczone do granic panie domu zamiast celebrować przyjście na świat Księcia Pokoju kąsają bez litości każdego, kto się nawinie pod rękę. Ale za to potraw jest dwanaście, ciast tyle, że po świętach trzeba będzie wyrzucać, a od dekoracji cały dom świeci się jak choinka… Brak tylko tego, co symbolizuje tego wieczoru ten kruchy, biały opłatek… Teresa również obraża każdego, kogo tylko się da, po czym przekonana o własnej słuszności zamyka się w urojonym poczuciu krzywdy…
I tutaj Autorka serwuje swojej niepoprawnej bohaterce pewną życiową woltę zmuszając ją do spojrzenia na siebie w lustrze, ale nie takim jak dotychczas, które zniekształcało prawdę filtrując ją przez jej wyobrażenia, ale w takim, które obnaża do szpiku kości… Teresa ma szansę, której nie każdemu dane jest doświadczyć, zobaczyć jasno i bez upiększeń swoje postępowanie i to, co jest jej największym brakiem, a jest nim …brak wdzięczności i miłości… Nagle okazuje się, że to, co brała dotąd za dobre, spełnione życie, wcale nim nie jest.
Uświadomiła sobie, że nie dlatego nie chce zakończyć swojego życia, by dalej pielęgnować ogród i gotować dla swoich bliskich, ale dlatego, że poczuła się nie w porządku wobec swojej rodziny. Nie była ani dobrą matką, ani żoną, a już na pewno uważała się za fatalną teściową.
W jednej chwili zobaczyła, jak mało w jej życiu było prawdziwej miłości i jak bardzo chciała urządzić świat według swoich zapatrywań. Miała dla wszystkich wspaniały plan, nawet sądziła, że zgodny z wolą Bożą, nie rozumiała więc, dlaczego jej dzieci nie chcą go realizować. Teraz zrozumiała, ile czasu straciła na uszczęśliwianiu innych wbrew ich woli. Ile na malkontenctwo, doszukiwanie się dziury w całym. Jak wiele dobra nie zauważyła, ile miłości nie doświadczyła i nie ofiarowała. Ale przecież cały czas robiła coś dla innych.
Czyż nie brzmi to dla wielu z nas znajomo? Czy nie jest tak, że często ulegamy pokusie zobaczenia siebie jako tych, którzy się ciągle poświęcają i oddają wszystko bliźnim? A być może ci bliźni przechodzą na drugą stronę ulicy na nasz widok, przerażeni jak dzieci Teresy w zetknięciu z jej wymaganiami…
Czy Teresa wykorzysta daną jej szansę? Jak podpowiada tytuł powieści, wydaje się, że wybiera życie. A dokładniej życie w obfitości, w miłości, bo słusznie w powieści pada to piękne, ważne zdanie: A więc nie liczy się, ile się nacierpiałaś, ale ile kochałaś.
Znacie moje zasady, więc wiecie, że nie zdradzę Wam żadnych elementów fabuły. Tym bardziej, że w tej powieści każdy z nich jest jak starannie dobrany puzel, który uzupełnia obraz, żeby na końcu pokazać go w całej okazałości. Ale zachęcam Was gorąco do sięgnięcia po powieść Małgorzaty Lis, bo to duuuużo więcej niż tylko mądra powieść świąteczna. I nie jest ona bynajmniej lukrowana jak świąteczny pierniczek, oj nie! Powiedziałabym nawet, że lukru w niej brak, ale za to znajdziecie tutaj dużą dawkę prawdy złagodzonej nadzieją, miłością i miłosierdziem.
Mnie osobiście rozczuliły nawiązania do świętych oraz do duchowości Karmelu, jako że przecież patronką bohaterki jest święta Tereska od Dzieciątka Jezus. Przewija się ta postać w pewnym wyjątkowo pięknym i ujmującym wątku, podobnie jak duchowość karmelitańska, łącznie z pięknym zdaniem świętego Jana od Krzyża o tym, że pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości… Nie z liczby upieczonych placków, idealnie wymytych okiem i dzieci ustawionych na baczność, ale z nieskończonej liczby niedoskonałych, ale dobrych, czułych gestów. Poza tym zapewniam Was, że pokochacie rodzinę Teresy, a także piękne postacie drugoplanowe, jak choćby pełna ciepła i życiowej mądrości pani Leokadia, którą jedna z córek Teresy odwiedza w domu opieki, a która już zrozumiała, co jest w życiu naprawdę ważne…
– Płaczę ze wzruszenia, moja kochana – powiedziała po chwili staruszka i pociągnęła dyskretnie nosem. – Nie z żalu. Można powiedzieć, że te lata w samotności pozwoliły mi wszystko przemyśleć na nowo i pomogły przebaczyć. Bo przebaczenie jest kluczem do miłości i szczęścia. Kiedyś znajomy ksiądz powiedział mi, że Bóg przebacza i dlatego jest miłością. Gdyby się na nas dąsał, a powodów ma bez liku, nie byłby kochającym ojcem i choć to brzmi jak herezja, nie byłby też szczęśliwy.
Już kilka razy zdarzało się, że kolejne książki Małgorzaty Lis detronizowały moje poprzednie ulubione powieści tejże Autorki wskakując na podium. Teraz każdą z nich zdetronizowała opowieść o Teresie. Za niesamowitą prawdę życiową. Porażającą, ale też …uzdrawiającą. Jak napisałam w jednej z notek na blogu, ta książka może dla wielu czytelników stać się lustrem służącym do tego, aby ...przejrzeć. Właśnie tak, nie przejrzeć SIĘ, ale przejrzeć.
Za Słownikiem języka polskiego PWN:
przejrzeć
I, przeglądnąć — przeglądać
1.
«zaznajomić się z czymś dość pobieżnie»
2.
«obejrzeć coś dokładnie, jedno po drugim, sprawdzając jakość i stan tego»
3.
«obejrzeć jakieś miejsce dokładnie, szukając czegoś»
4.
«stać się częściowo widocznym»
5.
«przeniknąć coś wzrokiem»
6. «odzyskać wzrok»
7. «dostrzec swą dotychczasową niewiedzę, pomyłkę,
swój błąd itp.»
8. «rozpoznać czyjeś prawdziwe zamiary»
Powiedziałabym po lekturze, że najbardziej pasuje mi do tej powieści definicja „odzyskać wzrok” ;) . To świetna lektura do podsunięcia dla wszystkich tych z nas, którzy w pogoni za perfekcjonizmem gdzieś roztrwonili miłość i czułość. Ja też się w tej lekturze przejrzałam i dzięki niej przejrzałam. Polecam z całego serca!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz