wtorek, 20 października 2020

„Nasze niebo” – czyli o sztuce uważności po brzozówkowemu i o tym jak uniknąć życiowego zakalca ;) RECENZJA PRZEDPREMIEROWA, PATRONAT OGRODU KWITNĄCYCH MYŚLI!

Nawet jeśli śledzicie uważnie wpisy na moim blogu i wszystkie recenzje, to pewnie nie pamiętacie już tego, co pisałam w recenzji tomu pierwszego cyklu powiślańskiego Sylwii Kubik, czyli książki „Pod naszym niebem”. Nie martwcie się, ja sama nie pamiętam każdego zdania ;) , ale przypomniałam je sobie przygotowując się do napisania tej recenzji. A w pierwszych jej zdaniach wspomniałam, że „akcja Pod naszym niebem toczy się w małej wsi Brzozówka na Powiślu, podobnej do setek i tysięcy polskich wiosek na prowincji”. Chciałabym ten fragment mocno zaakcentować, bo to właśnie ta konkretna myśl będzie tkanką, na której chcę zbudować recenzję trzeciej części, czyli zamykającej cykl powiślański powieści „Nasze niebo”. Premiera została zaplanowana na 13 listopada tego roku, ale ja miałam zaszczyt i przyjemność znaleźć się w gronie blogerek patronujących wszystkim trzem tomom, a zatem również i ostatniemu.

 

Muszę się Wam przyznać, że pisanie recenzji trzeciego tomu cyklu przypomina w jakimś stopniu recenzencką gimnastykę artystyczną lub nawet recenzencką kaskaderkę ;) . Świadoma tego, ilu z Was czeka na część trzecią, ale również i tego, że moją recenzję może przeczytać ktoś, kto nie zna dwóch poprzednich części opowieści o Brzozówce, od wielu dni łamię sobie głowę jak uniknąć wpadek i zdradzenia nawet i znanych z „Pod naszym niebem” i „Miłości pod naszym niebem” wątków. Nawet dla recenzentki takiej jak ja, czyli unikającej zdradzania treści fabuły, jest to zadanie co najmniej karkołomne. Ale spróbuję mu sprostać, z myślą o Was, potencjalnych czytelnikach tej cudownej, kojącej duszę serii. Chcę, żebyście mieli przyjemność z samodzielnego odkrywania każdego wątku i każdej tajemnicy. A zapewniam Was, że i w tym ostatnim tomie niespodzianek nie brakuje!

 

Jedyna rzecz, którą mogę, tak myślę, bez wyrzutów sumienia zdradzić, to fakt, że Autorka w „Naszym niebie” rozpoczęła z przytupem od …złamania nogi Stefanowi ;) ! Nie odbiorę tą informacją nikomu radości z lektury, bo od tego wydarzenia zaczyna się książka. Po pięknym i obfitującym w wiele ważnych wydarzeń lecie w Brzozówce nastała jesień. Typowa polska jesień, a więc taka, która jednego dnia zaskoczy i zachwyci pięknem złotych i rudych liści, a drugiego chluśnie ulewą i zawyje wiatrem odbierając człowiekowi chęć do życia. Jednak mieszkańcy Brzozówki to twardzi zawodnicy, więc zmienne okoliczności przyrody im nie straszne. Tym razem znowu czytelnik ma okazję śledzić losy znanych już bohaterów, ale ośmieliłabym się powiedzieć, że punkt ciężkości przesuwa się w stronę krystalizującej się relacji Moniki z Maciejem oraz losów sołtyski Krystyny. Ze względu na wypadek zakończony spektakularnym złamaniem nogi jednym z głównych bohaterów tej części jest również Stefan. Ale, podobnie jak wcześniej w tomie drugim, i tym razem Sylwia Kubik wprowadza do fabuły nowych bohaterów. Jednak nic więcej nie zdradzę, poza tym, że jedna z tych osób ma powiązania z przeszłością, zaś druga rokuje na przyszłość ;) . Domyślicie się, o co mi chodziło, podczas lektury.

 

I tutaj Autorka porusza wiele ważnych tematów. Kwestię bolesnej przeszłości i przebaczenia, na które naprawdę nigdy nie jest za późno. Nigdy, póki się jeszcze żyje. Samotnej starości i związanych z nią, zupełnie przyziemnych i ludzkich problemów, takich jak choćby kwestia opieki w czasie choroby. Temat odpowiedzialności w związku z matką dziecka niepełnosprawnego oraz wszelkich konsekwencji, jakie taki związek za sobą pociąga. Ważne, a w naszym kraju wciąż nieuregulowane, albo raczej bardzo źle uregulowane kwestie adopcji i walki z biurokratyczną machiną, która czasem zamiast pomagać, miażdży ludzkie nadzieje. Za każdym razem, gdy czytam książki Sylwii Kubik, nieodmiennie widzę w niej społeczniczkę, ale taką w najlepszym znaczeniu tego słowa, która wychyla się zza pisarki. Ale w poruszanych przez nią wątkach nie ma nic z dydaktyzmu, przeciwnie, są one tak naturalnie wplecione w fabułę, że stają się jej częścią.

 

Na początku przypomniałam fragment mojej pierwszej recenzji i to zdanie, że Brzozówka jest podobna do setek i tysięcy polskich wiosek na prowincji. Choć Sylwia Kubik akcję swoich książek umieściła na Powiślu, jej bohaterowie i ich codzienne życie, radości i troski, przypominają mi świat, który sama znam, choć mieszkam dokładnie na przeciwległym końcu Polski. Gdy zastanawiałam się jak Wam przekazać wrażenia z lektury i co uwypuklić, pomyślałam, że to jest właśnie siła książek tej Autorki. PRAWDA. Gdy czytam opisy życia mieszkańców Brzozówki, mam przed oczami obrazy z własnego życia, zwłaszcza z lat spędzonych w dzieciństwie u Dziadków na wsi. I mam wiele wniosków identycznych jak choćby Małgosia: Mimo że z ciocią mieszkała dopiero od dwóch miesięcy, jej postrzeganie świata zupełnie się zmieniło. Kiedyś do głowy by jej nie przyszło, żeby zastanawiać się nad tym, co ugotować. Jadła to, co było w szkolnej stołówce albo coś na szybko. Tutaj na wsi jedzenie było rytuałem. Ciocia każdego dnia układała plan tego, co przygotuje. Gotowaniu poświęcała większość swojego czasu, dbając o to, by nic się nie zmarnowało i by jak najlepiej wykorzystać wszystko, co udało jej się wyhodować. Mięso jadła rzadko, swoją dietę opierając głównie na tym, co sama zebrała w ogrodzie i sadzie. Sama przygotowywała przetwory na zimę i kupowała tylko to, co absolutnie niezbędne. W jej domu mało było gotowych produktów w plastikowych opakowaniach, a na zakupy zawsze chodziła ze swoją płócienną siatką. Nie kupowała zbyt wielu kosmetyków, uważając, że i tak najlepsze jest szare mydło w kostce. Ubrania cerowała i naprawiała, bo uważała, że szkoda wyrzucać coś, co jest jeszcze dobre, a wszystkie stare sprzęty w jej domu były tak porządne, że posłużą jeszcze kolejne kilkadziesiąt lat. Margarethe pomyślała nawet, że ciocia mogłaby zorganizować warsztaty dla aktywistów ekologicznych o tym, jak żyć zgodnie z naturą i niczego nie marnować. To, czego młodzi ludzie w mieście musieli się uczyć od nowa jako czegoś niebywałego i odkrywczego, ciocia miała we krwi. ( str. 66-67 ). Wcale się nie dziwię, że Brzozówka stała się dla wielu z nas ulubionym miejscem na literackiej mapie. Siłą Sylwii Kubik jest absolutna prawdomówność w tym, co pisze, i wrażliwość na piękno życia i piękno świata. Czyli wszystko to, za czym w głębi serca każdy z nas tęskni.

 

„Nasze niebo” i cały cykl powiślański pokazują nam, że można cieszyć się życiem w każdym miejscu, w którym jesteśmy, wystarczy umieć patrzeć, słuchać, wyciągać wnioski. Bohaterowie książki nie mają więcej niż ktokolwiek z nas. Mało tego, mają takie same problemy, często poważne zmartwienia, dotykają ich choroby i nieszczęścia, spłacają kredyty, bywają zmęczeni i niewyspani, reagują przygnębieniem na złą pogodę. Ale umieją również nawiązywać przyjaźnie, znają smak i sens odpowiedzialnej miłości, bez wielkich słów umieją być solidarni. Sylwia Kubik swoimi książkami udowadnia nam, że mając dokładnie te same składniki można wyprodukować rarytas zamiast życiowego zakalca. I za to przesłanie pokochałam Brzozówkę i ustawię wszystkie trzy części na tej samej półce, na której stoją tomy Ani z Zielonego Wzgórza, „Mały Książę” czy wiersze księdza Twardowskiego. Za to umiłowanie zwykłego życia i przypomnienie mi, co jest w nim najważniejsze.

 

Od kilku lat wielką popularnością cieszą się wszelkie podręczniki o uważności. Trochę to smutne, że tak bardzo pogubiliśmy się w życiu, że teraz musimy się uczyć jak je smakować. Tymczasem opowieści o Brzozówce to jedna wielka lekcja o uważności, a profesorami są w niej mądra pani Helena czy wrażliwa i dobra Karolina. Zatem nie ma na co czekać ;) , warto zanurzyć się w opowieść o świecie prawdziwym, w którym pachnie świeżo upieczonym chlebem, a ludzkie ciepło i wrażliwość są najlepszym lekarstwem na zło. Gorąco Wam polecam „Nasze niebo”!

 

Za zaufanie i powierzenie mi patronatu nad tą wyjątkową książką dziękuję bardzo Autorce oraz Wydawnictwu eSPe!




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...