poniedziałek, 29 kwietnia 2019

"Pewnej zimy nad morzem", czyli o egzorcyzmowaniu rzeczywistości śmiechem ;) !



Lubicie komedie kryminalne? Podejrzewam, że co najmniej duża część z Was odpowiedziałaby, że tak, bo to gatunek bardzo popularny. Trudno się temu dziwić jeśli wziąć pod uwagę fakt, że łączy on w sobie to, co czytelnicy lubią najbardziej, czyli zagadkę kryminalną do rozwiązania oraz dużą dawkę humoru. Porządny trup i porcja śmiechu gwarantują relaks i swoiste SPA dla zmęczonego codziennością ducha. Nie będę ukrywała, że i ja kocham komedie kryminalne i sięgam po nie zawsze z przyjemnością. A gdy w dodatku chodzi o książkę kogoś z moich ulubionych, sprawdzonych autorów, przyjemność jest podwójna. I taką właśnie przyjemność zafundowałam sobie w ostatnich dniach sięgając po najnowszą książkę Iwony Banach, „Pewnej zimy nad morzem”. Obiecałam Wam jej recenzję jeszcze kilka dni temu, przepraszam za opóźnienie, ale nie zawsze da się wszystko zaplanować. Myślę jednak, że początek majówki, zwłaszcza takiej deszczowej majówki, sprzyja poleceniu porządnej komedii kryminalnej.

Tak jak już wspomniałam, bardzo lubię książki Iwony Banach i bawiłam się przednio również przy lekturze jej poprzednich komedii, ale „Pewnej zimy nad morzem” rozbawiło mnie wyjątkowo. Podoba mi się bardzo humor Autorki, który w tej konkretnej książce jest miejscami porządnie doprawiony ironią i sarkazmem, oparty na bystrej obserwacji świata i ludzi, wydobywający na światło dzienne absurdy ludzkich zachowań. Czytelnik zwija się ze śmiechu, ale gdzieś w głębi ducha zdaje sobie sprawę z tego, że opisane sytuacje, choć odpowiednio podkoloryzowane, są z życia wzięte. Ale do rzeczy! 

Senne miasteczko nad morzem, poza sezonem letnim właściwie wymarłe, ożywia nieoczekiwanie przyjazd do pensjonatu Magiczna Latarnia grupy blogerek zaproszonych przez aspirującą do miana pisarki Satanię, autorkę jednej książki o wymownym tytule „Demoniczny kochanek”. W tym samym czasie, dodajmy, że przed Bożym Narodzeniem, do niejakiej Genowefy Dziuby, zwanej potocznie Dziubową, czyli uroczo - upiornej staruszki cierpiącej na wszelkiego rodzaju fobie i wierzącej wszelkiej maści szarlatanom przyjeżdża niespodziewany i niechciany gość, spokrewniona z nią Julita. Do tego grona należy jeszcze doliczyć kwartet nieznośnych pań, których wiek metrykalny rozmija się niebezpiecznie z tym odczuwanym w sercu, przez co sieją zgorszenie w małomiasteczkowej społeczności, pewnego pana Stasia, którego wszyscy, ale to absolutnie wszyscy, chcą zabić, planując zamachy przy pomocy najbardziej nieprawdopodobnych narzędzi, z garnkiem bigosu na czele oraz stado kotów, do którego, między innymi, zaliczają się kot pornograficzny oraz koty antykoncepcyjne. Nie słyszeliście o takich gatunkach ;) ?! Zapewniam, że dużo tracicie! 

Zapomniałabym – gdzieś w tle plącze się jeszcze, last but not least*, niejaki umarnik. Umarnik jest pojedynczy, ale okaże się być postacią znacząco wpływającą na losy miasteczka. Taka mieszanka charakterów i temperamentów w jednym małym miasteczku musi okazać się zabójcza. I rzeczywiście, nie trzeba długo czekać, a pojawia się pierwszy, makabryczny trup, a ustaleniem jego tożsamości oraz szukaniem mordercy zajmuje się sympatyczny policjant Marek. Prywatnie syn Kazi, należącej do niesławnego żeńskiego kwartetu, który zamiast klepać bezmyślnie zdrowaśki urządza zbereźne, zakrapiane(!) imprezy, na których pojawiają się demony! Markowi pomaga w śledztwie Majka, córka właścicielki pensjonatu Magiczna Latarnia, w którym zatrzymało się stadko demonicznych blogerek. Trupy się mnożą i dublują, tropy mylą, ale czy to może kogokolwiek dziwić w miasteczku, którym zawładnął umarnik z grupą demoniątek? Bo te pojawiające się demony są takie lekko niedorobione, niewyrośnięte, bardziej właśnie demoniątka. Za to demoniczne blogerki nadrabiają za nie dziesięciokrotnie. Śledztwo wydaje się być od pierwszych chwil na straconej pozycji…

Mam nadzieję, że mój opis pozwolił Wam choć trochę wyobrazić sobie klimat książki, bo to on jest tutaj najważniejszy. Wspominałam na początku tej recenzji, że Iwona Banach jest kapitalnym obserwatorem rzeczywistości. I w swojej książce robi coś podobnego, co robił w kultowych dziś komediach Bareja – przekuwa zupełnie nieśmieszną, zgrzebną, irytującą rzeczywistość w kapitalną komedię. Skoro nie możemy nic poradzić na pewne zjawiska, egzorcyzujmy je śmiechem! Podejrzewam, że każdy z nas miał kiedyś lub, nie daj Boże, ma takiego sąsiada jak wspomniany pan Stanisław. Kogoś, komu nawet wiosenny świergot ptaków przeszkadza i jest zamachem na jego dobro osobiste. Albo taką znajomą jak Dziubowa, która wierzy w kosmitów, zatrute szczepionki i uzdrawiające piramidy. Znamy też, niestety, wirtualne ( i nie tylko ) towarzystwa wzajemnej adoracji, które w rzeczywistości są oparte na manipulacji przez silniejsze osobowości i lęku przed byciem wyrzuconym z grupy. Albo na zupełnie przyziemnych, czysto biznesowych zależnościach – ty mi coś, to i ja tobie coś w zamian. Autorka obnaża bezwzględnie takie mechanizmy. Robi to jednak przy pomocy humoru, dzięki czemu książka nie przygnębia czytelnika, ale go od początku do końca bawi do łez! Już dawno tak się nie uśmiałam podczas czytania! Szczęka i przepona mnie bolała! Chciałam Wam nawet wspomnieć o ulubionych scenach, ale było ich tyle, że mam problem z wyborem. Na pewno jednak na czele wysuwa się ta, w której Marek czyta, w celach instruktażowych, „Demonicznego kochanka”! Oraz scena z kotami antykoncepcyjnymi – popłakałam się ze śmiechu!

Podsumowując, powiem tylko tyle – jeśli potrzebujecie poprawy humoru i gwarantowanej dobrej zabawy podczas lektury, KONIECZNIE sięgnijcie po książkę „Pewnej zimy nad morzem” Iwony Banach. Nie tylko będziecie się świetnie bawić. Jestem przekonana, że docenicie również zmysł obserwacyjny Autorki. Bo choć jej książka to komedia kryminalna, świat w niej przedstawiony, po starciu z niego grubej warstwy humoru, jawi się czytelnikowi jako podejrzanie znajomy ;) ! Gorąco, gorąco polecam! A sama chyba będę wracała do tej książki za każdym razem, gdy będę potrzebowała dawki uzdrawiającego śmiechu!

Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Autorce!

* ostatni, ale nie mniej ważny

Wydawnictwo: Lucky
Liczba stron: 320
Data wydania: 10 kwietnia 2019

2 komentarze:

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...