Stali
bywalcy mojego bloga wiedzą już dobrze, że jestem zagorzałą fanką serii „Owoc
granatu” Marii Paszyńskiej i że czekam niecierpliwie na każdy kolejny tom.
Przyznam jednak, że tym razem moja niecierpliwość mieszała się trochę z lękiem,
bo dwie pierwsze części są na tak wysokim poziomie, że zastanawiałam się jak
Autorka poradzi sobie z tak postawioną poprzeczką. Jednocześnie niecierpliwie
czekałam na ciąg dalszy losów Halszki i Stefci, do których się zdążyłam
przywiązać.
Dzięki
uprzejmości Wydawnictwa Książnica dostałam wyczekiwany tom trzeci, „Świat w
płomieniach”, jeszcze przed Świętami Wielkanocnymi, dzięki czemu mogłam zatopić
się w lekturze przed oficjalną premierą. Słowo „zatopić” jest w tym wypadku jak
najbardziej adekwatne, bo opowieść Marii Paszyńskiej znowu mnie pochłonęła bez
reszty i sprawiła, że nie potrafiłam się od niej oderwać. Jest rok 1963, w
Iranie zachodzą ciągłe zmiany i początkowo wszystko wskazuje na to, że są to
zmiany na lepsze. Czterdziestoletnie Halszka i Stefania wiodą uporządkowane
życie u boku swoich mężów. Wydawać by się mogło, że wojna odeszła w zapomnienie
i wszystko wróciło do normy. Takie złudzenie dają też początkowe rozdziały
opowieści: Halszka robi karierę w branży farmaceutycznej, wyjeżdża w liczne
podróże, ale wraca z nich zawsze do swojego azylu, domu, który stworzyła
wspólnie z Mehrdadem. Dla kogoś patrzącego z boku stanowią oni małżeństwo
idealne, oparte na głębokiej, prawdziwej przyjaźni. Z kolei Stefania, która
osiągnęła cel wychodząc za Jędrzeja jest podziwianą przez sąsiadów, piękną
panią doktorową. Kobietą fascynującą i godną pożądania, kimś w rodzaju
zmysłowej Maleny ze znakomitego filmu Giuseppe Tornatore. Różni się od
bohaterki filmu jedynie typem urody, ale epatuje podobną zmysłowością i urzeka
otaczającą ją tajemnicą. Wszyscy zazdroszczą doktorowi tak pięknej żony… Kiedy
jednak Autorka pozwala czytelnikowi zajrzeć głębiej w życie obu sióstr, wejść
niepostrzeżenie za próg ich domów, do ich kuchni i do sypialni, poznać ich
myśli, okazuje się, że te sielskie obrazki mają niewiele wspólnego z
rzeczywistością. „Czas nie leczy ran,
ale daje dystans, który sprawia, że można oswoić się z bólem, co zmniejsza
cierpienie”. ( str. 18 )
No
właśnie! W recenzji tomu drugiego ( patrz tutaj: https://www.facebook.com/OgrodKwitnacychMysli/photos/a.838193519625755/1688765111235254/?type=3&theater
) pisałam już, że obie bohaterki serii Marii Paszyńskiej są jak Kaj z
baśni o Królowej Śniegu. Wojna wypaczyła im widzenie świata, pokazała go w
krzywym zwierciadle. Doświadczenie ludzkiej podłości, niesprawiedliwości oraz
niewyobrażalnego wręcz zła sprawiły, że noszą w sobie, niczym Kaj odłamki
diabelskiego lustra, okruchy potwornych, raniących wspomnień. Okruchy, które
kaleczą, a skaleczenia się jątrzą, bolą, i choć dobrze zakryte przed ludźmi,
nie pozwalają normalnie funkcjonować. Chylę czoła przed Autorką za to, w jaki
sposób pokazała zmagania z traumą ludzi, którym dane było doświadczyć
bezwzględności wojny. Wydawać by się mogło, że tyle lat po niej nie ma już na
ten temat nic więcej do powiedzenia. Ale Maria Paszyńska pokazuje w swojej
książce ludzi dobrych, szlachetnych, wrażliwych, pełnych marzeń i ideałów,
których doświadczenia wojenne zmroziły i sprawiły, że duchowo skarłowacieli.
Co
ważne, tym razem dane jest nam dostrzec pęknięcia w duszy Halszki, która
pozornie najlepiej poradziła sobie z traumą syberyjskiego piekła. Wstrząsające
jest też odkrycie cierpień Stefanii oraz …Jędrzeja. Portret dwojga poranionych
ludzi krzywdzących się nawzajem, prześladowanych przez demony najgorszych
wspomnień, jest wprost wstrząsający. Po lekturze tomu pierwszego nie cierpiałam
Stefanii. Jej postępowanie i wybory z części drugiej też nie nastawiły mnie
pozytywnie do tej bohaterki. Tymczasem Autorka zagrała swoim czytelnikom wręcz
koncertowo na nosie odsłaniając w tomie trzecim wewnętrzne życie Stefanii, jej
dylematy oraz pokazując skąd wzięły się pewne jej zachowania. I tym samym
przypominając, że każdy z nas jest nieodkrytym lądem, pełnym ciemnych
zakamarków, niebezpiecznych urwisk, studni bez dna, i że nikt nie rodzi się zły
czy zepsuty, ale obrasta z czasem w doświadczenia, które go takim czynią.
Jednocześnie tom trzeci odbrązowił też w pewien sposób Halszkę. Nie mogłam tak
do końca pogodzić się z niektórymi jej wyborami. Choć wydawało się, że to ona
jest najsilniejsza z trójki bohaterów, została również naznaczona
okrucieństwami doznanymi na Syberii, i to uczyniło z niej w pewnym aspekcie
życia kalekę krzywdzącą przy tym człowieka, który ją kochał. Jestem pełna
podziwu dla sposobu, w jaki Autorka obnaża wnętrze swoich bohaterów i pokazuje
jak długotrwałe oddziaływanie na życie ludzkie miały doświadczenia wojenne.
Przypominam, akcja tomu trzeciego zaczyna się w roku 1963, a więc niemal
dwadzieścia lat po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej!
Ale
te świetnie, z wyczuciem i przenikliwością, nakreślone portrety bohaterów to
nie jest jedyny walor „Świata w płomieniach”, choć już dla niego warto sięgnąć
po książkę. Autorka opisuje bowiem przy okazji również przemiany zachodzące w
tamtym czasie w społeczeństwie irańskim. Pokazuje jak reformy, które początkowo
wydawały się zbliżać Iran w stronę zachodnioeuropejskich demokracji i czynić
krajem otwartym przyczyniły się w pewnym momencie do załamania sytuacji i
odbicia w przeciwnym kierunku – w stronę religijnego fundamentalizmu,
zamknięcia i represji. Stało się tak nie bez winy Wielkiej Brytanii oraz Stanów
Zjednoczonych, które wzięły odwet na rządzie Mosaddegha za nacjonalizację
irańskiej ropy. „Mosaddegh stworzył Chomeiniego, bo pozwolił Irańczykom
uwierzyć we własną moc sprawczą. W to, że Iran nie jest krajem Trzeciego Świata
i nie potrzebuje pomocy Zachodu, jak wmawiano nam przez dziesięciolecia, by
wielkie mocarstwa mogły zaspokajać tu swoje potrzeby i osiągać własne cele
naszym kosztem”. – mówi Mehrdad do Elżbiety ( str. 292 ). To, co byłoby niezrozumiałe jako suchy,
historyczny wykład, widziane oczami bohaterów, żyjących w Iranie, kochających
go i ze zgrozą obserwujących zachodzące zmiany, stało się jasne, logiczne i
…przerażająco aktualne. Już kolejny raz czytając książki Marii Paszyńskiej mam
mrożące krew w żyłach poczucie aktualności poruszanej tematyki. Zmiany
zachodzące w Iranie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wzięły się z
wykluczenia pewnych warstw społecznych, z krótkowzroczności jednych polityków i
cynizmu pozostałych. Obserwując to wszystko, co dzieje się we współczesnej
Europie mam wrażenie, że zachodzą tutaj podobne mechanizmy. Tym bardziej „Świat
w płomieniach” zyskuje na aktualności.
Pozostaje
wątek jednej z drugoplanowych, ale ważnych bohaterek, który mnie zbulwersował i
kompletnie rozbił psychicznie, a stało się tak ze względu na jego bolesne wręcz
prawdopodobieństwo. Kolejny raz Autorka pokazuje, że w życiu nie zawsze
istnieją tylko dobre rozwiązania, że czasem pozostaje wybór mniejszego zła, nie
dlatego, żeby kogoś usprawiedliwić, ale żeby kogoś innego nie skrzywdzić
jeszcze bardziej. Wybór, którego musi dokonać w pewnym momencie Halszka,
przeraża i chwyta za gardło, a przede wszystkim wyrzuca czytelnika daleko poza
strefę psychicznego komfortu. Sprawia, że czuje się poobijany, zły, a przede
wszystkim obnażony, bo dostrzega całą złożoność sytuacji, w której znalazła się
bohaterka i uwikłanie, z którego nie sposób się wyplątać. Nadal nie mogę się
otrząsnąć po lekturze, a ten konkretny wątek tkwi we mnie jak zadra.
Polecam
Wam gorąco „Świat w płomieniach”! Maria Paszyńska po raz kolejny udowodniła, że
jest w stanie sprostać wysoko postawionej już w poprzednich tomach poprzeczce, zachwycić
czytelnika, urzec, ale też wstrząsnąć nim i porządnie go poobijać wewnętrznie.
Lubię lektury, które we mnie zostają, uczą mnie czegoś nowego, zmuszają do
głębokich refleksji. Książki Marii Paszyńskiej, oprócz tego, że zapewniają
znakomitą rozrywkę wciągając czytelnika od pierwszych stron, równocześnie go
edukują, uwrażliwiają i zmuszają do myślenia. Absolutnie ich nie przegapcie!!!
Za
egzemplarz recenzyjny dziękuję bardzo Wydawnictwu Książnica!
Wydawnictwo:
Książnica
Data
wydania: 24 kwietnia 2019
Liczba
stron: 320
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz