Ale pogadanki
na rekolekcjach to jedno, a prawdziwe życie to drugie.
Kilka miesięcy temu recenzowałam dla Was debiutancką powieść Małgorzaty Lis „Kocham cię mimo wszystko”. Już za dziesięć dni ukaże się ciąg dalszy opowieści o losach bohaterów poznanych na jej kartach. Tom drugi nosi tytuł „Przebaczam ci”, a akcja zaczyna się tuż po powrocie z podróży poślubnej Ani i Marcina. Czyli, odwrotnie do bajek, które kończą się ślubem i zdaniem „i żyli długo i szczęśliwie”, tutaj mamy okazję dowiedzieć się, co kryje się pod tym „długo i szczęśliwie”.
Jeśli czytaliście debiutancką powieść Małgorzaty Lis to zapewne, podobnie jak ja, kibicowaliście miłości dwójki głównych bohaterów i wiecie, że ich losy ich miłości były tak burzliwe, że teraz naturalne wydaje się, że sakrament, który ich wreszcie połączył, gwarantuje im miłość, która
cierpliwa jest,
łaskawa jest.
(… ) nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z
niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma. ( 1 Kor 13, 4-7 )
Czy aby na pewno? Ale nie uprzedzajmy faktów. Małgorzata Lis w „Przebaczam ci”, równolegle do losów świeżo poślubionych Ani i Marcina, pokazuje nam zmagania i rozterki bliskich im Patrycji i Mikołaja, czyli narzeczonych przygotowujących się dopiero do zawarcia małżeństwa. Data zaplanowanego ślubu jest dość odległa, a młodzi, zakochani i spragnieni siebie, muszą stawić czoła wielu wątpliwościom dotyczącym wiary, moralności chrześcijańskiej, wyznawanego systemu wartości. Stęsknieni siebie, co naturalne, spędzają razem coraz więcej czasu i stawiają sobie takie same pytania jak wielu innych młodych ludzi. Oboje marzyli o tym, by znowu być razem tylko we dwoje. Z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że pomieszkując ze sobą, nie robią nic złego. Mikołajowi przez głowę przemknęła nawet myśl, że skoro ślub tak blisko, Patrycja mogłaby już wprowadzić się do niego na stałe. Po co ponosić dodatkowe koszty wynajmu? Przyznajcie sami, czy te argumenty nie brzmią znajomo?
Jednocześnie jednak Autorka wprowadza do fabuły nowych bohaterów i zapewniam Was, że ich pojawienie się będzie nie lada wyzwaniem w życiu młodych małżonków i młodych narzeczonych. Po raz kolejny okaże się, że przeszłość rzuca długie cienie, a konsekwencje dawnych błędów mogą odbić się czkawką nawet po wielu latach. Jednak celowo nie chcę Wam zdradzać nic z fabuły, bo w tym wypadku nawet wydarzenia z pierwszych stron książki mają wpływ na rozwój akcji niemal do ostatnich kartek, a ja nie lubię psuć Wam radości z lektury. Uwierzcie mi jednak na słowo, że opowieść snuta przez Małgorzatę Lis wciąga od pierwszych zdań, angażuje emocjonalnie czytelnika i sprawia, że żal odłożyć lekturę choćby na moment. Przyznaję, że sama zarwałam dwie noce na czytanie, Autorka ma bowiem świetne, lekkie pióro. Poza tym ma dar tworzenia autentycznych do bólu bohaterów, którzy momentami nawet irytują, doprowadzają swoim zachowaniem do rozpaczy, ale tym samym całkowicie angażują uwagę czytającego.
Wiem już z recenzji przedpremierowych moich koleżanek blogerek, że tematem, który szczególnie zwraca uwagę jest dla wszystkich przebaczenie i jego niebagatelna rola w życiu. I rzeczywiście, już nawet sam tytuł nakierowuje na ten trop, a doświadczenia, które dotykają wszystkich bohaterów wymagają od nich nieustannego przebaczania – bliźnim, ale również samym sobie, co bywa czasem o wiele trudniejsze. „Przebaczam ci” to książka o miłości, a przecież nie ma prawdziwej miłości bez przebaczenia. Gwarantuję, że przeżyjecie wiele wzruszających momentów podczas lektury.
Ale moją uwagę zwróciło coś innego. Coś, co czyni z tej powieści pozycję wyjątkowo wartościową. Małgorzata Lis w sposób fenomenalny pokazuje w „Przebaczam ci” jak bardzo niedojrzali i nieprzygotowani bywają ludzie decydujący się na zawarcie sakramentalnego małżeństwa, nawet jeśli są bardzo wierzący, dobrzy, szlachetni i pełni ideałów. Jeśli pamiętacie „Kocham cię mimo wszystko” to pewnie, podobnie jak ja, podziwialiście niesamowitą dojrzałość Ani oraz hart ducha Marcina. Tych dwoje wydawało się być idealnym wręcz materiałem na dojrzałe małżeństwo. Tymczasem prawda jest taka, że dwoje ludzi zaczynających wspólne życie to dwa różne światy. Dźwigają już na barkach osobiste traumy, nierzadko również bagaż niechcianych błędów, mają różne temperamenty i czasem zupełnie rozbieżne oczekiwania. Już pierwsze doświadczenie, które dotyka Anię i Marcina, fakt, że wyjątkowo trudne i bolesne, tak bardzo narusza fundamenty, na których budowali, że ich związek przeżywa potężny kryzys. Kryzys, który szczególnie mocno uderza w Anię. Ta silna i dotąd tak zdeterminowana dziewczyna nagle też okazuje się być zupełnie zwykłym człowiekiem, zamyka się w swoim cierpieniu i bólu, a jej zachowanie rykoszetem uderza w Marcina. W dodatku o tego ostatniego upomina się jego burzliwa przeszłość. Czy Ania, choć świadomie związała się z mężczyzną z przeszłością, będzie umiała stawić czoła jej konsekwencjom, gdy okażą się dużo trudniejsze do przyjęcia niż ktokolwiek mógłby przypuszczać?
Tak jak wcześniej wspomniałam, Autorka jednocześnie pokazuje losy narzeczeństwa Patrycji i Mikołaja. Dzięki temu zabiegowi pokazuje również bardzo ważną prawdę – ani wzorcowe narzeczeństwo nie gwarantuje szczęśliwego małżeństwa, ani popełnione błędy go nie przekreślają. Jednak trzeba bardzo uważać, bo nikt nie daje gwarancji na szczęście bez wysiłku, nawet Pan Bóg. Sakrament małżeństwa to nie obrzęd magiczny, który ma zapewnić powodzenie, ale początek żmudnej współpracy z łaską. Bez zrozumienia tego łatwo o błąd. Niby dobrze wiemy, że nie ma ludzi idealnych, a jednak łudzimy się, że sami tacy jesteśmy. A życie pokazuje, że bywa różnie. Idzie sobie człowiek leśną ścieżką i śmieje się z towarzysza wyprawy, że ten wdepnął w błoto, po czym sam w nie wchodzi nieraz jeszcze głębiej. Tylko że wówczas nie ma co rozpaczać, tylko trzeba umyć buty i iść dalej, patrząc uważnie pod nogi. swoje, nie bliźniego. Przekonują się o tym zarówno Ania z Marcinem jak i Patrycja z Mikołajem.
I jeszcze jeden wątek, na który chciałam koniecznie zwrócić uwagę, bo jest pięknie pokazany w „Przebaczam ci”. To towarzyszenie sobie w drodze duchowego rozwoju, wzajemne wsparcie, zarówno w wymiarze sakramentalnego małżeństwa jak i w przyjaźni ludzi o podobnych poglądach. W tej części to Ania wydaje się być słabsza i tracić grunt pod nogami, a Marcin, choć z mniejszym zapleczem w kwestiach wiary, z trudniejszą przeszłością, okazuje się być wsparciem. Bo tak powinna wyglądać wspólna droga – gdy jedno słabnie, drugie je podtrzymuje. Nigdy przecież nie jest tak, że jeden jest zawsze silny, a drugi słabszy. To niezdrowa relacja. Podobnie działa to w przyjaźni – gdy Patrycja popełnia błędy, w imię prawdziwej przyjaźni dyscyplinuje ją Ania. Ale gdy to Ania zapieka się w swoim bólu i poczuciu krzywdy, gorzkie, trzeźwiące słowa słyszy z ust Patrycji, a potem Mikołaja. Każdy ma swoje problemy – powiedziała już łagodniejszym głosem. – Każdy. I nieważne, jak są wielkie, ważne, jak sobie z nimi radzimy. Bo nawet drobna rzecz potrafi nas zniszczyć, a poważna – wzmocnić. Twój wybór.
Zachęcam Was z całego serca do lektury „Przebaczam ci”. Powiem szczerze, sama poleciłabym ją jako lekturę obowiązkową dla par przygotowujących się do sakramentu małżeństwa. Jest niesamowicie trzeźwiąca, a przy tym pełna ciepła, czułości, przesycona nadzieją i wiarą w triumf prawdziwej miłości, takiej jak ta z Hymnu o miłości świętego Pawła. I, podobnie jak w przypadku debiutanckiej powieści Małgorzaty Lis, chciałabym prosić, żebyście się nie uprzedzali ze względu na prezentowany w niej światopogląd chrześcijański nawet jeśli sami jesteście niewierzący. To przede wszystkim mądra i pełna ciepła opowieść o życiu, o tęsknocie za prawdziwą miłością i walce o szczęśliwy związek. Gorąco, szczerze polecam!