niedziela, 7 lutego 2021

"Szczęście na miarę" - czyli przewrotna opowieść o marzeniach ze szczyptą magii i paryskiego szyku ;)

 


Ci z Was, którzy śledzą w miarę regularnie moje recenzje wiedzą, że poprzednia książka Agaty Kołakowskiej, jednej z moich ulubionych pisarek, mocno mnie przeorała emocjonalnie. Z radością powitałam zatem zapowiedź „Szczęścia na miarę”, powieści, która już samym opisem fabuły obiecywała baśniowość i nutkę magii. Jak każdy z nas, czuję narastające zmęczenie pandemią i wszelkimi z nią związanymi problemami i lękami. Coraz chętniej sięgam po opowieści, które dodają nadziei i odwagi. A czy może być coś bardziej urzekającego od historii o pięknych sukienkach i wszywanych w nie …marzeniach ;) ?

 

Ale do rzeczy! Zacznę od okładki, bo ta różni się znacznie od okładek kilku ostatnich książek tej Autorki. Tamte zapowiadały pewną niepokojącą, mroczną nutę. Okładka „Szczęścia na miarę” to pastelowa obietnica romantyzmu i piękna. Podejrzewam, że nie ja jedna miałam takie skojarzenia. Trzeba tylko wziąć poprawkę na jedną małą rzecz – u Agaty Kołakowskiej nic nie jest jak od szablonu. Czym zatem zaskakuje czytelnika tym razem?

 

Podejrzewam, że dla wielu kobiet sukienka jest jak fetysz. Chyba każda z nas ma swoją ulubioną, taką, w której wyjątkowo dobrze się czuje i wygląda. Którą trzyma w szafie na specjalne okazje. Dziś fach krawiecki zamiera. Wiem, co mówię – dziewiętnaście z dwudziestu ostatnich lat pracowałam w branży krawieckiej. I zapewniam Was, że znalezienie kogoś, kto jest w stanie zaprojektować i uszyć sukienkę, począwszy od doboru tkaniny i wykroju, a skończywszy na precyzyjnych wykończeniach, graniczy dziś z cudem. Wyobraźcie sobie jednak teraz, że spotykacie kogoś takiego. Przyjaciółka, w największym zaufaniu, daje Wam namiary na zakład krawiecki niejakiego Leonarda Kittaya. Ostrzega jednak jednocześnie, że nie wolno Wam samym polecić mistrza Leonarda więcej niż jednej osobie. Inaczej magia nie zadziała. Jaka magia? Leonard Kittay nie szyje zwykłych sukienek. On szyje marzenia. A dokładniej wszywa je, najpierw starannie wyhaftowane na skrawku tkaniny przez swoją współpracownicę, Mirelę, w szwy sukienki. Klientka musi tylko przekazać zapisane przez siebie życzenie. I zaczyna się magia!

 

Zachwycone klientki przysięgają na wszystkie świętości, że wystarczyło raz założyć sukienkę uszytą w pracowni Kittaya, a ich marzenie się spełniło! Czemu więc o tej baśniowej pracowni nie usłyszała jeszcze cała Polska? Reguły są twarde – dopuszczalna jest wyłącznie reklama szeptana, wolno wybrać tylko jedną osobę godną polecenia jej pracowni. Groźba utraty spełnionego marzenia działa jak kaganiec nawet na najbardziej gadatliwe klientki. I pewnie dlatego Dagna, dziennikarka lokalnej gazety, z dnia na dzień bardziej sfrustrowana miałkością przydzielanych jej przez naczelnego tematów, dowiaduje się o tajemniczym zakładzie dopiero po tym, jak jego zadowoloną klientką została jej najlepsza przyjaciółka. I natychmiast łapie trop, niczym pies myśliwski! Przecież takie rzeczy się nie zdarzają! Nie ma mowy, żeby o spełnieniu marzenia decydowała jakaś sukienka i wszyty w nią skrawek materiału! Leonard to z pewnością cyniczny oszust, a ona, Dagna, udowodni to czarno na białym, i przyniesie naczelnemu w zębach tekst roku, który poprawi jej pozycję! Szkopuł w tym, że aby podejść i zwabić w pułapkę dyskretnego i absolutnie niechętnego do zwierzeń czy rozmów Leonarda Kittaya, kobieta musi u niego zamówić sukienkę. A tym samym musi zdradzić swoje największe marzenie… Tylko co się wtedy stanie?

 

A, tego Wam, oczywiście, nie powiem ;) ! Liczę na to, że przeczytacie to sami! Agata Kołakowska, po raz kolejny, pod płaszczykiem miłej dla serca fabuły i zgrabnej, ciut baśniowej, opowieści, przemyca ważne prawdy i zmusza do refleksji. Czym jest szczęście? Już sam tytuł książki, „Szczęście na miarę”, podpowiada, że nie ma jednej definicji. Tak samo jak nie można w jedną sukienkę ubrać wszystkich kobiet. Sukienka idealna musi być na miarę. Musi uwzględniać wszystkie atuty i niedoskonałości sylwetki, te pierwsze uwydatniając, a te drugie sprytnie skrywając. Tak samo nie ma dwóch identycznych marzeń. Klientki pracowni Leonarda Kittaya wypisują na karteczkach przeróżne pragnienia. Od marzeń o zdrowiu, dziecku, odwzajemnionej miłości czy nowym mieszkaniu aż po takie o …przytyciu czy odzyskaniu nieznośnego kochanka. Kiedyś, przed laty, Leonard też miał wielkie plany i marzenia. Miała je również jego tajemnicza przyjaciółka, Małgorzata. Co się jednak stało? Czy zawiodła magia? Czy zawiniła pewna żółta sukienka? A może to szatański chichot losu? Coś się zdarzyło, bo zgodnie z przysłowiem, że szewc bez butów chodzi, mistrz od spełniania cudzych marzeń sam cierpi niespełnienie.

 

I tutaj nie mogę nie wspomnieć o kolejnej mocnej stronie powieści, którą są jej bohaterowie. Agata Kołakowska już przyzwyczaiła swoich czytelników do tego, że jest wnikliwą obserwatorką życia i konstruuje postacie o koronkowo skomplikowanych charakterach. Ich poznawanie i zgłębianie ich osobowości przypomina rozpracowywanie wyjątkowego trudnego ściegu czy haftu. Tak, pozostańmy nadal przy porównaniach z dziedziny szycia i krawiectwa, bo są tutaj jak najbardziej na miejscu. Mnie bardzo ujęła i urzekła postać głównego bohatera. Jego wewnętrzna godność i siła. Mimo trudnych przeżyć i samotności, której doświadcza, nie zgorzkniał i nie skarłowaciał wewnętrznie, co pokażą kolejne wydarzenia. A przecież na początku książki sam mówi do przyjaciela: Nie jestem już młodzieniaszkiem. Szkoda zwijać się z tego świata w poczuciu, że ominął mnie jego sens. Mimo tego skrywanego głęboko smutku, Leonard jest człowiekiem o młodym sercu, ale więcej Wam nie zdradzę. Powiem tyle, że bardzo go polubiłam. Bardzo fascynująca jest postać Małgorzaty, która jakoś intuicyjnie skojarzyła mi się ze swoją imienniczką z „Mistrza i Małgorzaty”, ale generalnie wzbudziła we mnie mniej ciepłe uczucia niż Leonard. Przynajmniej do czasu ;) . Malowniczą, charakterystyczną bohaterką jest Maria, sąsiadka mistrza Kittaya – to gotowa rola do filmu, taka w stylu nieśmiertelnej Barbary Wolańskiej znakomicie zagranej przez Ewę Kasprzyk w kultowych komediach „Kogel-mogel”i „Galimatias”. Niejednoznaczna, malowana delikatną kreską, jest Dagna. A przecież to tylko kilkoro wybranych bohaterów – każdy z Was z pewnością znajdzie wśród nich swoje sympatie i antypatie.

 

Agata Kołakowska, mimo pewnych delikatnie baśniowych elementów fabuły, nie serwuje nam opowieści oderwanej od życia. Przeciwnie, pokazuje je, jak zawsze, bez obróbki w fotoszopie, z jego cieniami i blaskami, z tym wszystkim, co uwiera, boli, denerwuje. Tym razem, poprzez swoich bohaterów i ich losy, obnaża prawdę o tym, czym są marzenia. Jaki wpływ mogą mieć na nasze życie. Samo słowo „marzenie” chyba nikomu nie kojarzy się pejoratywnie. Czy jednak każde nasze marzenie jest dobre dla nas i dla naszych bliskich? Czy zawsze wiemy, o czym marzymy? Czy zawsze da się postawić znak równości między zrealizowanymi marzeniami a znalezieniem szczęścia w życiu? Jeśli tak, to skąd wokół nas tyle smutku i przygnębienia? Na ile mamy wpływ na realizację naszych marzeń, a ile jest w tym procent tak zwanego szczęśliwego trafu? Czy warto przywiązywać się do marzeń za wszelką cenę? A co, jeśli one nas krępują, trzymają jak psa na łańcuchu i nie pozwalają iść dalej? Czy warto wierzyć w szczęśliwe fetysze? „Szczęście na miarę” to bardzo przewrotna opowieść, bo choć ma elementy bajki i magii, tak naprawdę pokazuje złożoność ludzkich marzeń i ich wpływu na życie. Leonard, Małgorzata, Maria, Mirela, Dagna i pozostali bohaterowie mają swoje marzenia. Każde z nich inaczej je realizuje. Agata Kołakowska pokazuje w swojej książce niby dobrze znaną, ale chyba wciąż zbyt rzadko wykorzystywaną prawdę, że to, czy coś jest dla nas dobre czy złe nie zależy od samej rzeczy czy idei, ale od tego, jak my to wykorzystamy. Samochód to coś dobrego, ale można nim spowodować wypadek. Igłą można uszyć ubranie, ale również się ukłuć. Na lodowisku można cudownie spędzić popołudnie na jeździe na łyżwach, ale też nabić sobie guza lub złamać rękę czy nogę. Marzenia też niosą ze sobą taki ładunek dobra lub zła, radości czy smutku, jaki my im nadamy. Warto zawsze o tym pamiętać!

 

Na koniec nie mogę nie wspomnieć o pojawiającym się też w opowieści Paryżu, z jego nieprzemijającym urokiem i pięknem oraz o …Catherine Deneuve ;) ! A co ona tam robi? O, tego Wam na pewno nie zdradzę!

 

Polecam Wam gorąco – zajrzyjcie do pracowni Leonarda Kittaya. Zatrzymajcie się w niej na chwilę. Pozwólcie sobie na luksus dotknięcia różnych tkanin, popieszczenia aksamitów i jedwabiu, muśnięcia faktury koronek. Dobierzcie krój i fason. A wreszcie, usiądźcie przy stoliku z długopisem w dłoni i zapiszcie na małej karteczce swoje marzenie ;) . Tylko dobrze je najpierw przemyślcie!

 

Za egzemplarz książki dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu Prószyński i S-ka.





1 komentarz:

„How do you trup?”, czyli smakowita komedia kryminalna z drugim dnem! RECENZJA PATRONACKA!

Komedie kryminalne Iwony Banach niezmiennie mnie bawią i poprawiają mi humor, dlatego z przyjemnością przyjęłam propozycję patronowania najn...