Chwytająca za gardło opowieść o ludzkich losach bardziej kruchych od porcelany w zderzeniu z bezlitosnymi wichrami historii, ale również o miłości, czułości i dobru, które odciskają niezmywalny ślad w ludzkich sercach i sumieniach. O tym, jak Historia splata niewidzianym, ale i nierozerwalnym ściegiem przeznaczenie pokoleń. I o tym, że szczera miłość, dobro i umiejętność przebaczania mogą to przeznaczenie, choćby najtrudniejsze, przemienić. Bo to nie ślepy los, a my sami trzymamy w ręku karty w grze, w której stawką jest nasze szczęście… Ta powieść Was urzeknie, z serca polecam!
Niespełna pół roku temu recenzowałam dla Was pierwszy tom dylogii „Kwiatowa 18” Małgorzaty Lis, a dzisiaj wracam do Was z recenzją, i to recenzją patronacką, tomu drugiego, zatytułowanego „Teraz będziemy szczęśliwi”, którego premierę Autorka oraz Wydawca, Wydawnictwo Emocje, świętowali zaledwie kilka dni temu, w minioną środę, 28 sierpnia. Tekst powyżej to tekst zredagowanego przeze mnie blurba, który znajdziecie na okładce, a dodałam go dla tych z Was, którzy nie mieli jeszcze okazji go zobaczyć i przeczytać, bo streszcza moje refleksje po lekturze.
Pierwszy tom dylogii, „Sekret starych fotografii”, zakończył się w pewnym bardzo newralgicznym momencie, o czym wspominałam w jego recenzji ( link do niej, dla przypomnienia, zamieszczę w komentarzu ), zatem niecierpliwie czekałam na tom drugi. Nie będę ponownie streszczać informacji o części pierwszej, odsyłam Was do recenzji, a ja od razu spróbuję się zanurzyć w klimacie „Teraz będziemy szczęśliwi” i jak najwierniej oddać Wam emocje, jakie towarzyszyły mi podczas czytania. A działo się, oj działo ;) !
Jak już wiecie z lektury poprzedniej recenzji ( a ci z Was,
którzy już czytali, z lektury tomu pierwszego ), opowieść toczy się dwutorowo,
a jej filarami są dwie bohaterki – Irka, reprezentująca pokolenie Kolumbów,
czyli ludzi, których młodość przypadła na lata Drugiej Wojny Światowej, oraz
Magda, współczesna trzydziestolatka z epizodem pracy w korporacji, która po
nieoczekiwanych zwrotach losu znalazła się w Żarkach, gdzie kupiła dom przy
Kwiatowej 18. Historia jego poprzednich mieszkańców stała się nicią splatającą
losy Magdy z losami Irki oraz jej rodziny. Lubicie takie historie, prawda? Ja
też je lubię, dlatego nie trzeba było namawiać mnie do lektury, choć nie
ukrywam, że rzadko zdarza mi się, żeby było mi tak bardzo nie po drodze z
bohaterem książki, którą obejmuję patronatem… Magda zupełnie odbiega
mentalnością od mojej własnej i przyznam szczerze, że średnio co dziesięć stron
miałam ochotę mocno nią potrząsnąć dla opamiętania ;) . Wspominałam już o tym w
recenzji „Sekretów starych fotografii”, gdy pisałam: Współczesna bohaterka
momentami doprowadzała mnie do furii swoim zachowaniem i brakiem zdrowego rozsądku,
zwłaszcza w relacjach damsko – męskich, mam jednak wrażenie, że portret
odmalowany przez Autorkę jest bardzo prawdziwy. Dla mnie zestawienie obu
bohaterek i ich czasów pokazuje też taką prawdę, że dobrobyt i poczucie
bezpieczeństwa rozleniwiają i doprowadzają nas często do nieuświadamianego
wniosku, że nam się to należy…
Muszę przyznać, że tom drugi dylogii, przynajmniej w moim
odczuciu, jeszcze wyraźniej uwypukla różnice między obiema bohaterkami. Irena z
Będkowskich Nowakowska, choć zaledwie dwudziestojednoletnia, przewyższa tak
dalece dojrzałością i życiową mądrością trzydziestoletnią Magdę, że mogłaby
uchodzić za jej …matkę. Czytając opis kolejnych perypetii współczesnej
trzydziestolatki miałam momentami przerażające wrażenie, że wszystko kręci się
wokół odmiany „ja, mnie, o mnie, ze mną”, od czego wręcz zęby bolały. Naprawdę to zderzenie dwóch mentalności
tych młodych kobiet jest szokujące, momentami wręcz brutalne, ale myślę, że
prawdziwe. Myślę, że Autorka trafnie sportretowała nie tyle obecne pokolenie
trzydzieści plus ile wszystko to, co może stanowić o jego słabości, kruchości,
nieprzystosowaniu do życia. Magda szuka szczęścia z wdziękiem słonia w składzie
porcelany, rozdeptując przy okazji kruche uczucia innych, prąc jak walec do
celu. Jednak uważny czytelnik pod tymi pokładami egoizmu i niedojrzałości oraz
chwiejności emocjonalnej znajdzie też niekończące się pokłady samotności… Bo ta
pozornie narcystyczna młoda kobieta ma takie same pragnienia jakie miała
młodziutka Irka osiemdziesiąt pięć lat wcześniej: kochać i być kochaną, mieć
dla kogo żyć i się starać. Różnica polega na tym, że w plany Irki wkroczyła bez
uprzedzenia Historia, a jej walec zmiażdżył je jak przysłowiową porcelanę…
I tutaj
muszę przejść do najważniejszego wątku tej powieści jakim są ludzkie losy
wplecione w Historię i nabrzmiałe od bólu i niedopowiedzeń stosunki polsko –
żydowskie. Nie da się tej książki czytać obojętnie. Zwłaszcza opisów rosnącej
brutalności okupantów wobec społeczności żydowskiej. Nagle stosunki
międzyludzkie, międzysąsiedzkie zostają brutalnie rozdarte przez serię
nieludzkich rozkazów i kar grożących za ich złamanie. Najbliższy sąsiad staje
się śmiertelnym zagrożeniem. Za odruch serca, gest litości można stracić życie.
Jednocześnie sytuacje krytyczne stają się miernikiem ludzkich charakterów i
wydobywają z ludzi to, co dotąd było dobrze skrywane. I tak gdy jedni próbują
pomagać, inni gotowi są złożyć donos nawet na pomagającego sąsiada… Opisy
tych tragedii dotykają czytelnika mocno, bo są pokazane na przykładzie ludzi
bliskich Irce i jej rodzinie. Już nie czyta o bezimiennych Żydach, ale o
konkretnych ludziach, którzy śmiali się i płakali, mieli swoje marzenia i
słabości, oczy w kolorze mlecznej czekolady, ciepły głos lub piękne włosy. I
nagle każde okrucieństwo wobec nich staje się konkretne, dotyka i rani.
Małgorzata Lis świetnie pokazuje złożoność sytuacji, w jakiej
podczas Drugiej Wojny Światowej znaleźli się zarówno Polacy jak i Żydzi. Tam
nie było łatwych wyborów. Tam jedna decyzja mogła oznaczać życie lub śmierć.
Zafarbowanie żydowskiej przyjaciółce włosów na kolor blond mogło się skończyć
egzekucją. Myślę, że nigdy dość książek i filmów pokazujących mądrze złożoność
ludzkich losów podczas wojny. I drażnią mnie pochopne oceny Polaków jako
antysemitów, zwłaszcza gdy te głosy płyną z innych krajów. Krajów, w których
represje za ukrywanie Żydów były nieporównywalnie łagodniejsze. Śmiem
twierdzić, że gdyby były takie same jak w Polsce, mogłoby się okazać, że mało
tam bohaterów… Antysemityzm w Polsce był, jest i będzie, bo zawsze, w każdym
narodzie, będą ludzie dobrzy i źli. Trzeba mówić prawdę, piętnować zło i
uprzedzenia, a nagradzać szlachetność. Ale trzeba unikać uogólniania i ocen z perspektywy
naszych czasów. I trzeba PAMIĘTAĆ. Bo tylko pamięć może ocalić tożsamość
narodu. A mówienie o Holocauście i mechanizmach jego powstania może uchronić
przed powtórzeniem tych samych błędów.
Dzisiaj obchodzimy 85. Rocznicę Wybuchu Drugiej Wojny Światowej
i myślę, że dobrze się stało, choć tego nie planowałam, że ta recenzja zostanie
opublikowana w takim dniu. Bo „Teraz
będziemy szczęśliwi” to coś więcej niż opowieść o dwóch młodych kobietach, ich
rozterkach, marzeniach, dramatach. To przede wszystkim opowieść o Historii
odciskającej rozpalonym żelazem piętno w ludzkich duszach i sumieniach. O
narodzie niemalże zmiecionym z powierzchni ziemi z powodu nienawiści. Ale
również i o ludziach, którzy w tych czasach zarazy nienawiści zdołali
heroicznym wysiłkiem ocalić w sobie skarb człowieczeństwa. Nierzadko za cenę
własnego życia. W powieści poznanie historii Irki sprawia, że serce Magdy
zostaje dotknięte. Wierzę głęboko, że tak samo dotknięte będzie po lekturze
serce każdego z Was. Szczerze i z serca zapraszam Was na Kwiatową 18!
I jeszcze maleńka dywagacja na koniec: grafika na moim blogu pokazuje pewne tajemnicze pudełko i jego zawartość, między innymi list, różaniec, lalkę… Ale pomyślałam, że dam Wam odkryć historię tego tajemniczego pudełka podczas lektury. Bo każdy szczegół ma znaczenie. Raz jeszcze zapraszam na Kwiatową!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz