Dzięki konkursowi zorganizowanemu przez portal Zbrodnicze Siostrzyczki
( który, nawiasem mówiąc, gorąco polecam wszystkim miłośnikom dobrych
kryminałów pragnącym śledzić nowinki literackie dotyczące tego gatunku ) oraz uprzejmości Wydawnictwa Czarna Owca,
które ufundowało przedpremierowe egzemplarze dla laureatów konkursu
mogłam przeczytać kryminał, którego byłam BARDZO ciekawa i mogę teraz
podzielić się z Wami wrażeniami z lektury :
„Dobre Miasto” to najnowsza książka Mariusza Zielke, polskiego
dziennikarza śledczego i gospodarczego związanego kiedyś z dziennikiem
„Puls Biznesu”, laureata nagrody Grand Press w kategorii „dziennikarstwo
śledcze” z 2005 roku, autora, między innymi, głośnego thrillera
„Wyrok”, dzięki któremu wkroczył z przytupem na rynek kryminałów. Takie
nazwisko daje nadzieję na dobrą, krwistą lekturę, dlatego bez wahania
skorzystałam z okazji przedpremierowego przeczytania i zrecenzowania
„Dobrego Miasta”, którego oficjalna premiera jest przewidziana na
siedemnastego października tego roku. Książka ukaże się w Wydawnictwie
Czarna Owca.
Wydawać by się mogło, że tym razem autor sięga po
dobrze znane i wykorzystane w literaturze kryminalnej schematy: małe,
prowincjonalne miasteczko, głośne porwanie żony lokalnego biznesmena
zakończone morderstwem i poćwiartowaniem zwłok, charakterna dziennikarka
przybywająca z zewnątrz, ale, o czym nie wszyscy wiedzą, mająca swoje
korzenie w lokalnej społeczności – oto mamy przepis na doskonały
kryminał bez zakalca! Tyle tylko, że z literaturą bywa podobnie jak z
pieczeniem ciasta – nawet najlepszy przepis nie gwarantuje sukcesu jeśli
osobie, która to ciasto piecze zabraknie talentu, nie zachowa
odpowiednich proporcji przy zarabianiu ciasta lub źle wyreguluje
temperaturę pieczenia ( czytelnika;) ). Czy zatem Mariuszowi Zielke
udała się ta trudna sztuka?
Główna bohaterka, Małgorzata,
przyjeżdża do Dobrego Miasta żeby przeprowadzić dziennikarskie śledztwo w
sprawie głośnego porwania Agnieszki Krynickiej, żony lokalnego
milionera. Porwania, które zakończyło się brutalnym morderstwem.
Sprawcami okazali się być ludzie stąd, tak zwane szaraczki, mężczyźni,
którzy przewijali się w otoczeniu Krynickich, ale nigdy dotąd nie mieli
poważnych zatargów z prawem i, wedle wszelkiej logiki, nie pasowali do
sprawy tak poważnego kalibru. Mirek, Rafał i Wiktor, trzech kolegów z
dzieciństwa wychowanych w lokalnych slumsach – tych dzielnicach, które
ma każde miasto, pod każdą szerokością geograficzną, ale których nigdy
nie znajdziecie w przewodnikach czy na pocztówkach. Małgorzatę łączy z
nimi podobne pochodzenie – choć stara się to skrzętnie ukryć, jako córka
lokalnej prostytutki ma za sobą równie poplątaną przeszłość jak trzech
oskarżonych. Niechętnie wraca do miejsca, które przez lata usiłowała
wymazać z pamięci.
I tutaj pojawia się pierwsza cecha
charakterystyczna dla książki Mariusza Zielke – jego bohaterowie niemal
od pierwszych stron są co najmniej popielaci, na czele z Małgorzatą.
Jeśli ktoś spodziewa się głównej bohaterki, która na dzień dobry wzbudzi
w czytelniku ciepłe uczucia to bardzo się zawiedzie. Dziennikarka jest
osobą kolczastą, trudną, niepoukładaną, a jej życiowe wybory, które
stopniowo poznajemy w trakcie lektury, nie nastrajają do niej przesadnie
pozytywnie. To nie jest szlachetna aktywistka walcząca z systemem, ale
osoba na etacie, dla którego gotowa jest pójść na bardzo duże
kompromisy, balansować na krawędzi etyki i moralności. Kobieta bez
złudzeń, szukająca wszędzie drugiego dna, w razie potrzeby zdolna do
cynizmu i wyrachowania. Jednocześnie jednak wrażliwa, z czułymi
punktami, ze zdolnością do surowej samooceny. Innymi słowy – prawdziwa!
Bo czyż popiel nie jest kolorem dominującym wszędzie tam, gdzie w grę
wchodzą wszelkie ludzkie relacje, powiązania, wybory? Również pozostali
bohaterowie książki są co najmniej popielaci, czasem w odcieniu
jaśniejszym, innym razem w skali bliższej ciemnego grafitu czy czerni.
Nawet ci z pozoru kryształowi, jak choćby Kryniccy, oglądani w ostrym
świetle dziennikarskiej analizy przeprowadzanej przez Małgorzatę tracą
na przejrzystości i blasku. Kryształ z bliska okazuje się co najmniej
zmatowiały, a może nawet jest tylko podróbką? Już dla samej tej
błyskotliwie przeprowadzonej analizy poszczególnych bohaterów „Dobre
Miasto” zasługuje na uwagę czytelników. A przecież to nie wszystko.
Mnie uderzył już sam tytuł powieści – „Dobre Miasto”. W trakcie lektury
niejednokrotnie zastanawiałam się czy w zamierzeniu autora miał on być
prowokacją, kpiną, zaczepką? A może miał w jakiś sposób określać
pokazane na kartach powieści miasteczko niczym miasto – wzór dla tysięcy
podobnych mu miast i miasteczek? Opisując poszczególne etapy
dziennikarskiego śledztwa Małgorzaty autor niejako rozrywa tkankę
Dobrego Miasta pokazując to wszystko, co kryje się pod powierzchnią.
Sieć wzajemnych powiązań i zależności prowadzących nierzadko do
społecznej infekcji, a nawet do gangreny. Bo w takich miejscach elity
produkują kolejne pokolenia elit, a biedacy kolejne pokolenia biedaków i
straceńców. I nie pomoże nawet budowa galerii czy lodowiska. To trafnie
odmalowane tło społeczno – obyczajowe to kolejny duży atut książki.
Strona po stronie poznajemy Dobre Miasto od podszewki: „Niby w takich
małych miejscowościach jak Dobre Miasto wszyscy się znają, ale przecież
to nieprawda. Ile to tajemnic wychodzi z czasem, ile razy człowiek się
wydaje znany, a potem się okazuje zupełnie obcy. Patrzysz na
uśmiechniętą twarz, myślisz: sympatyczna taka, a potem wychodzi, że to
jakiś łobuz”. ( str. 65 ) I teraz wydawać by się mogło, że w takim razie
Mariusz Zielke za bardzo skręcił w stronę powieści obyczajowej. Nic
bardziej mylnego! Choć z jasnych dla wszystkich przyczyn nie mogę
zdradzić żadnego wątku dotyczącego sprawy kryminalnej badanej przez
Małgorzatę, zapewniam, że czytelnik ani przez chwilę nie poczuje się
znudzony intrygą! Autor bardzo skutecznie zwodzi, myli tropy, podsuwa
fałszywe rozwiązania, momentami wręcz drwi sobie z czytelnika
przekonanego, że tym razem na pewno już wie co dokładnie się stało i kto
zawinił, żeby doprowadzić do szokującego i przewrotnego zakończenia.
Nie ma mowy o nudzie czy o rozczarowaniu. Intryga została poprowadzona w
sposób spójny i przemyślany dzięki czemu, mimo zaskoczenia, czytelnik
docenia mistrzowskie szwy jakimi zostały połączone poszczególne wątki,
również te pozornie bez znaczenia. A konkretnie – docenia to, że nawet
ich nie zauważył.
Polecam „Dobre Miasto” wszystkim wielbicielom
porządnych, nasyconych realiami i uciekających od sztampowych rozwiązań
kryminałów. To opowieść zawierająca tak duży procent prawdopodobieństwa
jakby żywcem wzięta z kronik kryminalnych. I kto wie, czy właśnie
warstwa społeczno – obyczajowa nie przeraża najbardziej… Nie ma obaw, to
nie jest kryminał z zakalcem! Każdy wielbiciel porządnych kryminałów i
thrillerów będzie się nim delektował bez ryzyka najmniejszej
niestrawności;)!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
„How do you trup?”, czyli smakowita komedia kryminalna z drugim dnem! RECENZJA PATRONACKA!
Komedie kryminalne Iwony Banach niezmiennie mnie bawią i poprawiają mi humor, dlatego z przyjemnością przyjęłam propozycję patronowania najn...
-
Półtora roku temu recenzowałam „Czas Karola”, czyli pierwszą część „Czekoladowej dynastii” Teresy Moniki Rudzkiej. Napisałam Wam wtedy, że...
-
Od zawsze uwielbiam opowieści z historią i tajemnicą w tle. Kocham przedmioty z duszą. Inspirują mnie stare fotografie, rozczulają kruchutki...
-
Przyznam szczerze, że dzisiaj odczuwam szczególną odpowiedzialność pisząc recenzję. A bierze się to z faktu, że chodzi o recenzję pie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz