Czasami bywa tak, że zobaczę zapowiedź jakiejś książki i
natychmiast wiem, że to jest to. Powieść, którą na pewno chcę przeczytać, a do
tego jestem przekonana, że się nie zawiodę. A ponieważ, ze względu na pasję i
na obowiązki blogerskie regularnie śledzę listy zapowiedzi, takie nagłe
oczarowania od czasu do czasu mi się zdarzają. Podobnie było z książką, która
jutro będzie miała swoją oficjalną premierę, czyli „Teatrem pod Białym
Latawcem” Ilony Gołębiewskiej. Zobaczyłam zapowiedź i wsiąkłam. Dlatego z wielkim
zapałem zgłosiłam się do jej zrecenzowania i ucieszyłam się ogromnie z tego, że
znalazłam się w gronie wybranych recenzentów.
Ujął mnie na wstępie już sam cytat wykorzystany przez
Autorkę jako motto: „Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy
nasze skrzydła zapominają, jak latać”. To jeden z moich ulubionych cytatów, w
dodatku autora, którego książki wiele dla mnie znaczą – Antoine’a de
Saint-Exupery. Na samym początku poznajemy trójkę głównych bohaterów, których
losy splata ta opowieść. Zuzanna Widawska to, do niedawna, dziennikarka z samej
topki dziennikarzy śledczych, doceniana i hołubiona przez przełożonych. Jeden
fatalny splot okoliczności, błąd, niedopatrzenie, i kobieta ze szczytu
popularności spada na samo dno. Traci pracę, przyjaciół, pieniądze, mieszkanie,
wszelkie zabezpieczenia na przyszłość oraz narzeczonego, który woli się
ewakuować z tonącego okrętu jakim stało się życie Zuzanny. Poznajemy ją jako
osobę rozgoryczoną, samotną, przerażoną, trzymającą się kurczowo byle jakiej
pracy w byle jakiej gazecie, która daje jej przynajmniej możliwość opłacenia
byle jakiego mieszkania w kamienicy na Woli. To tutaj jej ścieżki skrzyżują się
z kolejną z głównych bohaterek, czyli Eleną Nielsen, dawną gwiazdą, znakomitą
aktorką teatralną i filmową, której blask jednak znacznie przygasł wobec
wszechobecnej inwazji młodości. Jednak, w przeciwieństwie do Zuzanny, Elena nie
hoduje w sobie poczucia krzywdy i nie żyje przeszłością, ale daje z siebie
wszystko, żeby pomóc innym i podzielić się z nimi swoim talentem. To „kobieta,
która nigdy się nie smuciła i zawsze częstowała innych dobrym słowem”. ( str.
29 ) Współpracuje z Fundacją Złotych Serc, której siedziba mieści się w
pobliskim Teatrze Starym, organizuje też spektakle razem z dziećmi ze swojej
kamienicy. I wreszcie trzeci główny bohater książki, Jakub Bilewicz, bogaty
biznesmen, który dotąd nie pogodził się z tragiczną przeszłością. Kilka lat
wcześniej jego ukochana żona zginęła w wypadku tuż obok Teatru Starego, a syn,
który zapowiadał się na wirtuoza skrzypiec został tak poraniony, że jest
niepełnosprawny. Jakub hoduje w sobie od lat nienawiść do tego miejsca. A teraz
nadarza mu się okazja, żeby je kupić i zetrzeć z powierzchni ziemi. Prawda, że
już samo zetknięcie trójki bohaterów z tak różnymi temperamentami i historiami
życia rokuje dobrze? A przecież to zaledwie początek!
Z mojego wprowadzenia już wiecie, że bohaterowie wykreowani
przez Ilonę Gołębiewską od razu wzbudzają w czytelniku żywe emocje i
zaangażowanie. Ale Autorka w swojej opowieści oferuje nam dużo więcej.
Wprowadza czytelnika w magiczny świat teatru i ludzi żyjących prawdziwą pasją.
Sercem tej książki jest właśnie teatr, i to w szeroko pojętym znaczeniu.
Miejscem, które połączy losy Zuzanny, Eleny i Jakuba stanie się właśnie Teatr
Stary na Woli. Dla Zuzanny początkowo będzie miejscem, w którym ma wypełnić
dziennikarskie zadanie przygotowując tekst do numeru świątecznego. Dla Eleny i
podopiecznych Fundacji Złotych Serc jest całym światem, miejscem magicznym,
obietnicą lepszego życia, chwil wytchnienia, wspólnoty, przyjaźni, radości. Dla
Jakuba nieustannym przypomnieniem o jego tragedii, wykrzyknikiem nie
pozwalającym mu na odzyskanie spokoju. Co wyniknie ze starcia się tak
sprzecznych pragnień i emocji? Tego musicie się dowiedzieć sami, bo, rzecz
jasna, ja Wam tego nie zdradzę. Ale mogę Wam zdradzić czym mnie ta opowieść
urzekła. Otóż dzięki pokazaniu magicznego świata teatru Ilona Gołębiewska
pokazuje wartość sztuki i piękna w życiu, terapeutyczną rolę pasji oraz wartość
prawdziwej, nieudawanej przyjaźni i miłości. I wierzcie mi, „Teatr pod Białym
Latawcem” pokazuje te wszystkie sprawy w taki sposób, że nie będziecie się
wzdragać, że to banał, oczywista oczywistość, ale raczej każdy czytelnik
zastanowi się nad tym co zrobił ze swoimi pasjami i przyjaźniami w życiu.
Urzekająca jest postać Eleny, która mimo bardzo dramatycznych przeżyć nie
pielęgnuje w sobie goryczy, nie zamyka się na świat, ale daje innym serce na dłoni,
bo sama swoją siłę czerpała całe życie z pasji do teatru. I dzięki tej pasji
nie dała się nigdy zatruć złym emocjom. Czytając myślałam sobie, że pierwszą
osobą w fundacji, która ma złote serce jest właśnie ta stara, mądra, czuła
aktorka. Spotkanie z nią będzie miało terapeutyczne znaczenie dla Zuzanny,
która sama zrozumie wartość pasji w życiu: „Pasja dodaje nam skrzydeł, unosi
wysoko ponad szarą codzienność, wyzwala siłę, z istnienia której nie zdawaliśmy
sobie sprawy. Nikt nie wie, co to prawdziwe szczęście, nim nie dosięgnie smaku
autentycznej pasji tworzenia. W chaosie rodzi się szaleństwo, w szaleństwie
pasja, w pasji wielka radość życia”. ( str. 158 ).
Kolejnym pięknym, wzruszającym wątkiem jest wątek
integrowania osób niepełnosprawnych poprzez sztukę i wspólne rozwijanie pasji.
Chwyta za serce wątek Igora, niepełnosprawnego syna Jakuba, który tęskni za
kontaktem z rówieśnikami. Wzruszają opisy zajęć prowadzonych przez Fundację
Złotych Serc, które ludziom z różnymi niepełnosprawnościami pozwalają zakosztować
radości życia. „Żaden człowiek nie może w życiu zostać sam, bo to największa
kara, jaka może go spotkać. Tym właśnie zajmowała się fundacja. Obecność
drugiego człowieka – to był jej największy dar”. ( str. 379 ) I tak, jak
stopniowo topnieje zmrożone serce Zuzanny, tak też topnieje serce czytelnika. A
tym, co koronuje wszystkie te wątki i pomaga bohaterom odnaleźć właściwą
hierarchię wartości jest przyjaźń. Prawdziwa, mądra, wierna przyjaźń, taka,
która daje wsparcie, ale też, gdy trzeba, potrafi człowiekiem potrząsnąć. To
przyjaźń Eleny otwiera serce Zuzanny, a z kolei życzliwość Zuzanny zaczyna
robić wyłom w sercu Jakuba. Aczkolwiek nie mogę też nie wspomnieć o wielu
bardzo ważnych pobocznych wątkach, które poruszają ważkie sprawy. Wzruszająca jest
relacja z Jakubem jego gosposi, Ludmiły. Kobiety, która swoim macierzyńskim
ciepłem daje mu punkt oparcia i nie pozwala zwariować. Daje do myślenia wątek
związku Zuzanny z Tomkiem. Pokazuje co się dzieje, gdy godzimy się na
bylejakość w przekonaniu, że na więcej nie zasługujemy. Wzrusza wątek Piotra i
Moniki. Ale nic więcej Wam nie zdradzę.
Po prostu zachęcam, żebyście sami sięgnęli po „Teatr pod
Białym Latawcem”. To jedna z tych książek, które nie tylko gwarantują dobry
czas spędzony na wspaniałej lekturze, ale również podnoszą na duchu i
przypominają o tym, co w życiu naprawdę ważne. Przypominają o pasji, która
uskrzydla i pomaga przetrwać nawet najgorsze przeciwności, o wartości przyjaźni
i o tym, że tak naprawdę sami decydujemy czy nasza rola w teatrze życia będzie
rolą tragiczną czy też wniesie w życie innych trochę światła i radości. Bo
chociaż, teoretycznie, świetnie o tym wiemy, nie zawadzi gdy ktoś nam tę prawdę
od czasu do czasu dobitnie przypomni. I pięknie to zrobiła w swojej książce
Ilona Gołębiewska. Z całego serca polecam – to wyjątkowa, mądra, trafiająca do
serca opowieść!
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję serdecznie Autorce i
Wydawnictwu MUZA!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz