sobota, 9 marca 2019

"Winne miasto" Zofii Mąkosy, czyli zanurzenie w historii czasów bezprawia




Już dłuższy czas temu zapowiedziałam Wam recenzję tej książki. Jednak praca uniemożliwiła mi szybkie wywiązanie się z obietnicy, mam jednak nadzieję, że zechcecie przeczytać to, co chciałabym Wam opowiedzieć, bo chodzi o książkę wyjątkową, śmiem nawet twierdzić, że wybitną. Mowa o serii „Wendyjska Winnica” Zofii Mąkosy, a dokładniej o tomie drugim, „Winne miasto”. Ze względu na tych z Was, którzy nie znają jeszcze ani tomu pierwszego, ani drugiego, nie będę zdradzała fabuły książki. Jeśli zaglądacie do mnie regularnie to wiecie, że bardzo staram się nie zdradzić za wiele z treści psując tym samym przyjemność z czytania potencjalnemu czytelnikowi. Chciałabym jednak bardzo, żebyście zapamiętali nazwisko Autorki, bo na to zasługuje.

Ograniczając się do niezbędnego minimum mogę Wam tylko zdradzić, że akcja książki toczy się tuż po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej w Zielonej Górze, która dosłownie chwilę wcześniej była niemieckim Grünbergiem, a jej bohaterką jest Matylda Neumann, córka Marty – bohaterki tomu pierwszego. Przedstawicielka znienawidzonego narodu niemieckiego w mieście opanowanym przez hordy czerwonoarmistów. Celowo użyłam słowa „hordy“. Tego, co rosyjscy wyzwoliciele robili na terenach tak zwanych Ziem Odzyskanych nie sposób opisać ani czymkolwiek usprawiedliwić. I tutaj mały wtręt prywatny – tak się składa, że znam opowieści z tamtych terenów i dokładnie tamtych czasów z ust naocznego świadka. Osoby, która przeżyła tam kilkanaście powojennych lat i widziała wszystko to, co na kartach „Winnego miasta“ opisuje Zofia Mąkosa. Autorka miała przed sobą niełatwe zadanie. Ziemie Odzyskane z okresu powojennego były, przynajmniej w moim odczuciu, czymś na kształt amerykańskiego Dzikiego ( nomen omen ) Zachodu. Prawdziwy kipiący tygiel: Niemcy, którzy nie zdążyli, albo nie chcieli uciec ze swoich domów, Rosjanie szukający zemsty, zdemoralizowani, rozpici, Polacy, których na te tereny rzucił los lub też chęć zaczęcia nowego życia. Kraina bezprawia i okrucieństwa bez miary. Być może ci z Was, którzy oglądali choćby wstrząsający film „Róża“ Smarzowskiego zastanawiali się czy aby reżyser nie przesadził i nie nakreślił zbyt grubą kreską tamtego świata. Jako osoba znająca te czasy z opowieści naocznego świadka mogę powiedzieć jedno – to raczej my nie umiemy sobie tego nawet wyobrazić.

Tymczasem Zofia Mąkosa w drugim tomie „Wendyjskiej Winnicy“ odmalowuje ten właśnie świat. I robi to z prawdziwą precyzją i wirtuozerią. Dzięki imponującej wiedzy historycznej oraz niewątpliwie ogromnej empatii pokazuje obraz mrożący krew w żyłach, ale jednocześnie nigdzie nie przerysowany. Unika niezwykle podstępnej pułapki popadnięcia w skrajności i podkolorowania bohaterów negatywnych lub epatowania okrucieństwem. Pokazując ten czas gwałtów, przemocy i śmierci oraz kompletnego bezprawia przy którym zapewne zrozumiałaby byłaby nawet tęsknota za niemieckim okupacyjnym porządkiem ( tak, kto przeczyta książkę, ten zrozumie o czym mowa ) nie traci z oczu najważniejszego, czyli człowieka. Bohaterowie książki, bez względu na narodowość, wyznanie czy czynione dobro i zło, nie przestają być dla czytelnika ani przez moment ludźmi. Ich sylwetki są nakreślone z taką precyzją, wyczuciem i życiową mądrością, że nie sposób ulec pokusie pochopnych osądów. Czytając książkę przerażony czytelnik zostaje niejako zanurzony w całej złożoności tamtego świata i, czy tego chce, czy nie, zdaje sobie sprawę z dramatyzmu dokonywanych wtedy wyborów, choćby były moralnie dwuznaczne z punktu widzenia człowieka żyjącego w czasach pokoju. Zapewniam Was, to, czego na kartach swojej książki dokonuje Autorka zasługuje na najwyższy podziw i szacunek. A jakby mało było tego wszystkiego, książka została napisana wyjątkowo piękną polszczyzną, co czyni z niej najprawdziwszą perełkę.

Wiem, że w dzisiejszym wydaniu „Wysokich Obcasów“ został zamieszczony wywiad z Zofią Mąkosą. Zachęcam do lektury, bo warto słuchać ludzi o tak ogromnej wiedzy i wrażliwości. Jeśli cenicie dobrą literaturę, nie możecie przegapić tej książki! Naprawdę warto po nią sięgnąć i delektować się nią, bo to nie jest lektura na pochłonięcie w dwa – trzy wieczory. To wykwintne literackie danie do delektowania się nim w spokoju!

Gorąco polecam, a Wydawnictwu Książnica dziękuję za zaufanie i przesłanie egzemplarza recenzyjnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...