Obiecałam Wam wczoraj recenzję pierwszego tomu „Sagi
nadmorskiej” Magdaleny Majcher, „Obcy powiew wiatru”. Tymczasem siedzę nad
klawiaturą i kotłuje się we mnie wciąż tyle emocji, że zastanawiam się jak je
uporządkować, żeby niczego nie uronić. Już dawno nie przeżyłam tak mocno
lektury nowej książki, a czytam dużo, w dodatku wybieram różne gatunki, bo
lubię literacki płodozmian. I choć nierzadko sięgam po literaturę czysto
rozrywkową, to nawet wtedy wybieram bardzo sprawne pióro i ciekawe historie.
Posunę się dziś do małej prywaty. Miałam okazję porozmawiać chwilę z Autorką na
Targach Książki w Krakowie. Dobiegłam na spotkanie niemal w ostatniej chwili,
ale się udało. I podczas tej rozmowy zdradziła mi, że pracuje nad sagą z
wątkami historycznymi. A moja intuicja aż zaczęła wtedy wrzeszczeć z radości ;)
. Miałam przeczucie, że to będzie bardzo ciekawa saga. Nie wzięło się ono
znikąd. Wcześniej Magdalena Majcher urzekła mnie wnikliwością i mądrością w
kreowaniu świata wojennej Warszawy w książce „W cieniu tamtych dni”. Pokazała w
niej Powstanie Warszawskie w tak sugestywny sposób, że czytelnik wślizgiwał się
w skórę ludzi tamtych czasów, zaczynał rozumieć ich motywacje, ową koszmarną
plątaninę emocji wywołaną długą wojną, upokorzeniem przez okupanta, nadzieją na
zmianę. Dla mnie to była najlepsza książka Magdaleny Majcher. No właśnie, była
;) . Aż do teraz.
Przesyłkę z „Obcym powiewem wiatru” dostałam w poniedziałek.
Tutaj raz jeszcze muszę wyrazić zachwyt nad pomysłowością całej ekipy z
Wydawnictwa Pascal oraz samej Autorki. Ta przesyłka dla recenzentów to był
majstersztyk! Przemyślana w każdym calu! Brawo! Dorwałam się do książki jeszcze
tego samego wieczoru i … przepadłam na amen! Na drugi dzień rano, gdy zadzwonił
budzik, klęłam jak szewc, ale i tak nie żałowałam zarwanej nocy! Warto było!
Na początku poznajemy żyjącą w Lubomlu na Kresach, a
konkretnie na Wołyniu, rodzinę Zielczyńskich. Właśnie świętują zdaną pomyślnie
przez ukochaną córkę, Marcjannę, maturę. Janina i Władysław pękają z dumy, ale
też ze wzruszeniem obserwują dorastającą córkę na progu samodzielnego życia.
Tymczasem Marcjanna, zgodnie z prawami jej wieku, jest zawieszona między
dzieciństwem a dorosłością, patrząca w przyszłość z lękiem, ale i z tęsknotą. Marząca
o miłości, o studiach, rozdarta między miłością do Lubomla, w którym spędza
większą część roku, a Woli Ostrowieckiej, w której żyją jej ukochani dziadkowie
i ciocia z ukraińskim mężem i kuzynostwem. Typowa rozmarzona nastolatka, jak
tysiące przed nią i po niej. Czytelnik od razu czuje sympatię do Marcjanny, do
jej rodziców, i ulega urokowi tego przedwojennego świata. Magdalena Majcher
pięknie pokazuje ten tygiel narodowości oraz religii, jakim był przedwojenny
Wołyń. Tygiel w którym żyli obok siebie i ZE SOBĄ Polacy, Ukraińcy i Żydzi. W którym
ludzie chodzili razem na niedzielne nabożeństwa, rozdzielali się dopiero przed
kościołem i cerkwią, a wszelkie rodzinne uroczystości świętowali wspólnie, nie
patrząc na wyznanie. Tak samo żyje rodzina Marcjanny, która po przyjeździe na
wakacje do dziadków najpierw szuka towarzystwa ukraińskiej przyjaciółki. Świat
jest piękny, a ludzie są dobrzy.
Jednocześnie jednak Autorka pokazuje jak ten sielski obrazek
zaczyna się stopniowo rozsypywać. Nad wszystkimi kładzie się coraz większym
cieniem widmo nadciągającej wojny. Atmosfera zagrożenia i napięcia sprawia, że
pojawiają się pierwsze animozje między ludźmi. Zaczynają brać górę instynkty i
nacjonalizmy. Podoba mi się sposób, w jaki Magdalena Majcher pokazuje eskalację
nienawiści. Zaczyna się od maleńkich gestów. Takich, które łatwo jeszcze
zbagatelizować, wytłumaczyć nieporozumieniem. Ot, młoda ukraińska sąsiadka
nagle przestała się kłaniać babci Marcjanny i przychodzić do tej ostatniej.
Ucieka zawstydzona na ich widok. Ale łatwo to wytłumaczyć złym wpływem męża,
ukraińskiego nacjonalisty. Zbagatelizować.
Muszę się z Wami podzielić pewną wstrząsającą refleksją z
lektury. Czytałam opowieść o losach Marcjanny i jej bliskich i zastanawiałam się
czy zawsze jesteśmy podobnie ślepi na nadchodzące zło i niebezpieczeństwo? Tak
łatwo oceniać nam ludzi żyjących w tamtych czasach. Ubolewać nad ich
naiwnością, nad tym, że widząc, co wyczynia Hitler, łudzili się, że wojny nie
będzie. Że widząc rosnącą wrogość ich ukraińskich sąsiadów, słysząc o
pierwszych morderstwach, nie poszli po rozum do głowy i nie uciekali czym
prędzej na drugi koniec świata. Że nie ratowali życia zostawiając dorobek
całego życia. Tymczasem Magdalena Majcher pozwala czytelnikowi wejść w skórę
jej bohaterów i poczuć, co znaczy zakorzenienie w konkretnym miejscu. Zwłaszcza
dla ludzi starych, takich, którzy już dużo przeszli i zwyczajnie nie mają siły
ruszać dalej. Ale pokazuje też inną, ważną rzecz. Człowiekowi o choćby
przeciętnej wrażliwości i odporności psychicznej po prostu nie mieści się w
głowie taka skala nienawiści i okrucieństwa, jaka spotkała Wołyniaków ze strony
ich ukraińskich sąsiadów.
Gdyby ktoś zapytał mnie o czym jest „Obcy powiew wiatru”,
powiedziałabym, że to opowieść o człowieczeństwie poddanym okrutnej próbie
wojny i zagłady. Rodzinę Zielczyńskich oraz ich przyjaciół i znajomych dotyka
wszystko to, co dotknęło setki rodzin żyjących na Kresach. Pogarszające się
warunki życia. Zmieniający się kilkakrotnie okupanci, a wraz nimi zmieniające
się, ale nigdy nie malejące, niebezpieczeństwo. Odzieranie z dorobku życia, a
potem z godności. Upokorzenia. Rozczarowania. Bieda przechodząca w nędzę. Głód
i choroby. Zsyłki na Sybir. Lęk o losy bliskich. Wywózki i śmierć przyjaciół. I
wreszcie to najgorsze. Niewytłumaczalne do dziś. Nawet po tylu latach, czytając
książkę Magdaleny Majcher, po raz kolejny pomyślałam, że takie ludobójstwa jak
to na Wołyniu to nic innego jak chichot szatana. I tutaj muszę się przyznać, że
bałam się jak Autorka poradzi sobie z niewyobrażalnie trudnym tematem rzezi
wołyńskiej. Bo tak łatwo popaść w pułapkę eskalacji brutalnych obrazów. Po
filmie Smarzowskiego ( choć i tak nie epatował okrucieństwem tak, jak by mógł )
przez tydzień nie mogłam spać, a przecież na wielu scenach po prostu zamknęłam
oczy. Zastanawiałam się w jaki sposób opisze ten wątek Magdalena Majcher. I
powiem Wam tylko jedno – wybrała kapitalne rozwiązania fabularne! Nie zdradzę
szczegółów, powiem tylko tyle, że nie uciekając się do atakowania obrazami
przemocy porusza tak mocno czytelnika, że łkałam czytając pewne fragmenty.
Oszczędną i wyważoną narracją osiągnęła więcej niż osiągnęłaby brutalnymi
opisami. Uderza czytelnika tak mocno, że brak tchu. Pani Magdo, dziękuję
zwłaszcza za babcię Józefę. Przemówiła mocniej niż ktokolwiek inny. Od
poniedziałku wieczorem nie umiem przestać o niej myśleć.
Celowo nie zdradziłam Wam prawie nic z treści książki.
Sięgnijcie po nią koniecznie! To uniwersalny portret rodziny w obliczu wojny i
nienawiści. Uniwersalna opowieść o tęsknocie za krainą dzieciństwa, o walce o
zachowanie godności i nadziei. A przede wszystkim, to piękna opowieść o Kresach
i Kresowiakach, o świecie, którego już nie ma, po którym pozostały tylko
mogiły, a i te zaniedbane, zachwaszczone, ukryte przed światem. Tym ludziom
należy się nasza pamięć. A Magdalena Majcher, podobnie jak zrobiła to w książce
o Powstaniu Warszawskim, również i w tej wskrzesiła dawne światy. A dzięki
wielkiej empatii i wrażliwości przeniosła tam swoich czytelników. Bo choć saga
nosi tytuł „Saga nadmorska”, to ten pierwszy tom jest tak naprawdę o Kresach i
Wołyniu. I o ludziach siłą przesadzonych w inne miejsce. A także o nadziei,
która podnosi ze zgliszczy. Nie przegapcie tej książki! U mnie stanie na półce
z ulubionymi.
Za egzemplarz recenzyjny ( przepięknie przygotowany! )
dziękuję serdecznie Wydawnictwu Pascal i Autorce!
Mnie tez zachwyciła ta powieśc :)
OdpowiedzUsuń