Premiera drugiej książki Sylwii Kubik „Miłość pod naszym
niebem”, miała miejsce już ponad trzy tygodnie temu, ale seria złych zdarzeń w
moim życiu sprawiła, że dopiero dziś mogę się z Wami podzielić wrażeniami z
lektury. Ta recenzja miała się ukazać tuż po premierze, ponieważ książkę
dosłownie pochłonęłam natychmiast po jej otrzymaniu. Czekałam na nią
niecierpliwie, bo stęskniłam się za mieszkańcami Brzozówki jak za starymi,
dobrymi znajomymi. Tych z Was, którzy nie znają jeszcze debiutanckiej powieści Sylwii
Kubik będącej jednocześnie pierwszą częścią serii o Brzozówce odsyłam do
recenzji „Pod naszym niebem”, tutaj: https://ogrodkwitnacychmysli.blogspot.com/2019/07/pod-naszym-niebem-czyli-najprawdziwszy.html
Nie jest łatwo autorowi, który swoim debiutem sam sobie
bardzo wysoko podniósł poprzeczkę, a tak się stało w przypadku Sylwii Kubik.
Jej pierwsza książka została doskonale przyjęta przez czytelników, a nawet (
według mnie całkowicie zasłużenie! ) uznana za debiut roku 2019 w rankingu
przygotowanym przez zaprzyjaźnioną blogerkę, Asię z bloga NIEnaczytana ( który
gorąco Wam polecam, Asia to gigant pracowitości i niedościgniony ideał dla
wielu z nas ;) ). Zastanawiałam się jak Autorka poradzi sobie z takim balastem, bo wysokie
oczekiwania czytelników z pewnością nim są. Jednocześnie jednak wierzyłam
szczerze w to, że Sylwia Kubik podoła wyzwaniu, bo mam przyjemność i zaszczyt
znać ją osobiście i wiem, że nie jest to osoba, która łatwo się poddaje.
Przeciwnie, to wulkan energii i świetnych pomysłów, co ma swoje odbicie również
w jej książkach.
Akcja „Miłości pod naszym niebem” zaczyna się krótko po wydarzeniach
opisanych w tomie pierwszym. Dzięki temu
czytelnik czuje się trochę tak, jakby po kilku tygodniach nieobecności wrócił
do przyjaciół, za którymi się już zdążył stęsknić. Myślę, że to jest bardzo
adekwatne porównanie, ponieważ jednym z
największych atutów powieści Sylwii Kubik jest ich błogosławiona swojskość i
bliskość prawdziwemu życiu. Takiemu, jakie zna większość z nas, a dzięki temu
łatwo jest nam się odnaleźć w rzeczywistości wykreowanej przez Autorkę.
Wracamy zatem przede wszystkim do znanych nam już bohaterów:
do energicznej Karoliny i jej pięknej rodziny ( przyznaję, z utęsknieniem
czekałam na jej przekomarzania z bystrymi i bardzo dociekliwymi córeczkami ),
do Hani i Janka wraz z ich dorastającymi dziećmi, które przysporzyły im tyle
zmartwień, ale i radości w poprzednim tomie, do sympatycznego księdza Karola,
człowieka o złotym sercu, który by nieba przychylił swoim owieczkom, choć te
czasami bywają krnąbrne i rogate. Dowiemy się również jak potoczyły się losy
doktora Macieja, który w pierwszej części napsuł skutecznie krwi mieszkańcom
Brzozówki i co dzieje się z Moniką, koleżanką Karoliny, i jej niepełnosprawnym
synkiem Kubą. Wielu z Was czekało pewnie niecierpliwie na rozwinięcie wątku
postaci pani Heleny uosabiającej tragiczne wojenne i powojenne ludzkie losy.
Czy doczeka się na to, za czym tak bardzo tęskniła? Pojawi się znowu gburowaty
i kolczasty Stefan, który te swoje kolce chowa wyłącznie w obecności pani
Heleny. Nie zabraknie i postaci mniej pozytywnych. Ku mojemu utrapieniu wraca jak
bumerang babcia Weronika, teściowa Hani, osoba o imponującym wręcz talencie do
podnoszenia bliźnim ciśnienia. Niebyt sympatyczne oblicze pokazuje sołtyska
Krysia.
Przy okazji
opisywania losów swoich bohaterów Autorka po raz kolejny porusza bardzo ważne
tematy: umiejętności współżycia i współdziałania w małej społeczności,
trudności, jakie napotykają rodzice dzieci niepełnosprawnych, zwłaszcza samotne
matki takich dzieci. I tak wątek Moniki i doktora Macieja pokazuje pięknie jak
trudno jest samotnym matkom obarczonym opieką nad niepełnosprawnym dzieckiem
zbudować trwały związek, zaufać komuś, ale też jak łatwo takie osoby
niedojrzałym postępowaniem skrzywdzić. Jest to jednocześnie wołanie o prawo do
osobistego szczęścia dla takich osób, czyli coś, o czym nierzadko udaje się nam
zapominać. W naszej polskiej mentalności mamy wdrukowany obraz poświęcającej
się Matki Polki, który na dłuższą metę bywa szalenie krzywdzący i stygmatyzuje
te matki, które mimo choroby dziecka pragną zaznać w życiu miłości i szczęścia.
Jakże często zapominamy, że szczęśliwa matka ma zdecydowanie więcej sił do
zmagania się z przeciwnościami i odbieramy jej prawo do szczęścia w
przedbiegach. Brawo dla Sylwii za ten wątek. A przecież to nie jedyny ważny
temat w „Miłości pod naszym niebem”. Jest
też temat lęków związanych z ciążą wysokiego ryzyka, bezduszności części
personelu medycznego, który zamiast wspierać, dokłada cierpień. Jest wątek
pogodzenia się z przeszłością, a także wybaczenia sobie i innym. Jest również
opowieść o tym, jak bardzo samotnym można być nawet w rodzinie oraz o tym ile
obecność drugiego człowieka może zmienić w życiu. Jak bardzo może je opromienić
w takiej zwyczajnej codzienności. Pojawia się też mocniej zaakcentowany wątek
dramatu bezdzietności i jej wpływu na życie pary nią dotkniętej, również bardzo
aktualny w naszych czasach. Jestem
szalenie ciekawa jak Sylwia Kubik poprowadzi w trzecim tomie wątki Stefana,
Weroniki i sołtyski Krysi bo coś mi się zdaje, że te postacie teraz wysuną się
na bliższy plan.
Ale Sylwia Kubik nie byłaby sobą, gdyby nie przygotowała też
dla czytelników pewnych niespodzianek. Największą z nich jest niewątpliwie
pewna nowa bohaterka, która pojawia się w Brzozówce i przysparza swoim
przybyciem niemało zamieszania, ale i wiele radości. Nie zdradzę nic więcej,
powiem tylko tyle, że ten wątek bardzo ubogaca fabułę, a owa nowa postać mnie
niezmiernie przypadła do gustu. Nie będę
Wam jednak psuć radości odkrywania wszystkich niespodzianek podczas lektury,
tym bardziej, że nie zabraknie również fascynujących odkryć z przeszłości.
Ci z Was, którzy czytali moją recenzję poprzedniej książki
Sylwii Kubik pamiętają zapewne, że porównałam ją wtedy do pięknej, kolorowej,
połączonej z dziesiątek, setek kawałków o różnych kształtach, patchworkowej
kołdry. Każdy kawałek to inny człowiek i inna opowieść, ale wszystkie razem
łączą się tak, jak łączą się losy bohaterów, których ścieżki skrzyżowały się w
Brzozówce. Tym razem, w nawiązaniu do tomu drugiego, „Miłość pod naszym niebem”
nasunęło mi się jeszcze inne porównanie. Opowieść
utkana przez Autorkę przypomina piękny, kolorowy, oszałamiający kolorami,
kształtami i wonią ziół i kwiatów bukiet, taki, jak my w Polsce mamy zwyczaj
układać na Święto Matki Boskiej Zielnej. W takim bukiecie znajdziecie wszelkie
dary pól i łąk, zioła, kwiaty, a nawet wbite na patyk jabłuszko. Będzie tam i
skromny rumianek czy ziele dziurawca, i kłosy zbóż, i oszałamiający kolorem
radosny słonecznik. Nie wiem jak Wy, ale ja kocham takie bukiety, co roku z
radością je układam i już cierpię na myśl, że złamana noga nie pozwoli mi tego
zrobić za miesiąc. Jednak książka Sylwii
pasuje mi bardzo do tego porównania ze względu na ładunek prawdy i życiowej
mądrości, który zawiera. Nie jest to jednak taka życiowa mądrość, która skisła
gdzieś w kącie ze smutku i w związku z tym zaprawia wszystko goryczą. To raczej
taka mądrość jak napar z ziół, który może gdzieś trochę trącić goryczką, ale w
rezultacie ratuje od ciężkiej choroby.
Uważam, że ta cudowna
swojskość i bliskość życia i prawdy o nim to największy atut książek Sylwii
Kubik. Większość z nas, czytelników, ma właśnie takie życie – zwyczajne,
normalne, bez fajerwerków, a przecież cenne, bezcenne, niepowtarzalne. I
książki Sylwii Kubik to właśnie pochwała piękna życia w jego pozornej
zwyczajności i powtarzalności. Urzeka mnie przemycone do fabuły piękno
świata, piękno ogrodu Karoliny czy pani Heleny, piękno wiejskiego kościółka,
zapach zrywanych w ogrodzie czy sadzie owoców:
„Helena zrywała
dorodne maliny, ciesząc się ich cudownym zapachem i piękną ciemnoróżową
barwą. Uwielbiała początek sierpnia, był to bowiem czas zbiorów, kiedy nawet
w powojennych czasach nie brakowało im jedzenia. Młode kartofle, bób,
fasolka, groszek, młode, chrupiące marchewki i pietruszka. Z roku na
rok zdobywały coraz więcej sadzonek drzew i krzewów oraz nasion, więc
ogród zapewniał bogactwo warzyw i owoców. Do dzisiaj zbierała owoce
z drzewek zasadzonych przez Jadzię”. ( str. 170 )
Jestem dumna, że mogłam objąć patronatem książki tej
Autorki. I ta duma nie wynika tylko z faktu, że poznałyśmy się osobiście i
lubię i szanuję Sylwię jako wspaniałego człowieka. Ta duma wiąże się z
przekonaniem, że te powieści są piękne, mądre, zakorzenione głęboko w
prawdziwym życiu. I mogę je wszystkim polecić z czystym sercem wiedząc, że Was
nie zawiodą! A sama czekam teraz na tom trzeci, bo w zakończeniu „Miłości pod
naszym niebem” Autorka, a jakże, ukryła prawdziwą petardę ;) !
Za zaufanie dziękuję serdecznie Autorce i Wydawnictwu eSPe :) !
Śliczna recenzja. I wspaniała seria. Kocham te powieści z wiary.
OdpowiedzUsuń