sobota, 28 listopada 2020

„Miała umrzeć” – znakomicie skrojony thriller oblepiający mrokiem

 

„Miała umrzeć” – znakomicie skrojony thriller oblepiający mrokiem

 

Nie czytałam poprzednich książek Ewy Przydrygi, dlatego lektura jej najnowszej powieści, „Miała umrzeć” była moim pierwszym spotkaniem z piórem tej Autorki. Spotkaniem, na które czekałam z ciekawością i entuzjazmem, bo zawsze z radością odkrywam nowych autorów dobrych kryminałów czy thrillerów, a poprzedni thriller Ewy Przydrygi, „Bliżej, niż myślisz”, zebrał znakomite recenzje. Były powody, żeby spodziewać się dużo również i po kolejnej książce. Poza tym zaintrygował mnie od początku sam jej opis, który wypatrzyłam dużo wcześniej, buszując po stronach z zapowiedziami.

 

Najpierw zatem kilka słów o treści książki. Intrygujące jest już samo hasło reklamowe: „Jakie sekrety kryją się za fasadą domu, który w pewną bożonarodzeniową noc spłynął krwią?” Mocne, prawda? Przyznaję, że kocham takie opowieści, tajemnice związane ze starymi domami czy niewyjaśnionymi zbrodniami albo zniknięciami. Nie trzeba mnie było dłużej zachęcać! Fabuła książki toczy się dwutorowo – współcześnie oraz pod koniec lat dziewięćdziesiątych minionego wieku. Każdy z tych dwóch przedziałów czasowych ma też inną bohaterkę. Ta z przeszłości to Ada, zbuntowana siedemnastolatka, córka bardzo toksycznych i niedojrzałych rodziców. Matki, byłej piękności z aspiracjami, których szczytem stało się poślubienie odpowiednio ustawionego mężczyzny. Rozczarowanej, sfrustrowanej, popadającej w alkoholizm, odbiegającej od wszelkich wzorców, ale dobrze pasującej, tak myślę, do tamtych czasów. Ojca, dorobkiewicza z tendencją do zbaczania z uczciwej drogi pomnażania majątku, ustawicznie zdradzającego żonę. I tutaj krótkie wytłumaczenie dlaczego tych dwoje, według mnie, tak dobrze wpisuje się w obraz lat dziewięćdziesiątych i ich specyfikę. Starsze pokolenia pamiętają te lata raczkującej demokracji w Polsce i te nagle wyrastające, jak grzyby po deszczu, mniejsze i większe fortuny. Czy to w skali dużych miast czy też małych miasteczek, tamte nagłe wzbogacenia różniły się od wypracowywanych latami sukcesów. Często nie były one sumą umiejętności biznesowych, ale raczej wypadkową sprytu, tupetu i łutu szczęścia. Bogactwo ojca Ady takie właśnie jest – to kolos na glinianych nogach, czego dowiadujemy się stopniowo, poznając jej historię.

 

Jednak kolejne puzzle składające się na opowieść Ady ( narracja w tej powieści jest pierwszoosobowa ) przeplatają się z wydarzeniami dziejącymi się współcześnie, które relacjonuje druga bohaterka, Lena. Osierocona w dzieciństwie, wychowana przez ciotkę, z którą nie zbudowała głębszych więzi. Lena ma dwadzieścia kilka lat, jest początkującą artystką, introwertyczką i outsiderką skrywającą w sobie mnóstwo niewytłumaczalnych lęków. Jedną z ich przyczyn są powtarzające się koszmary, których pochodzenia nijak nie umie pojąć. Gnana nieustającym niepokojem nie umie się odnaleźć w życiu. Chroni się w twardym pancerzu i nie pozwala się do siebie zbliżyć, przez co grono ludzi, którzy choć trochę ją znają, jest tak naprawdę zawężone do jednej przyjaciółki, Julii, oraz do chłopaka, Filipa, pierwszego mężczyzny, któremu pozwoliła zadomowić się w swoim życiu na dłużej. Pewnego dnia na wernisażu prac Leny zjawia się niespodziewany gość – mężczyzna w stroju klauna. Wzbudza w niej lęk, ponieważ zachowuje się, jakby ją znał z przeszłości, choć dla niej jest kimś zupełnie obcym. Proponuje jej rozmowę, zapraszając na molo, gdzie codziennie gra na saksofonie. Lena, w pierwszym odruchu przerażona tym spotkaniem, decyduje się na rozmowę licząc na to, że nieznajomy będzie umiał jej powiedzieć coś o jej przeszłości. Coś, co być może wytłumaczyłoby jej zagubienie i ciągłe poczucie lęku. Kiedy jednak zjawia się na molo, w miejscu, w którym grywa nieznajomy, okazuje się, że ten ostatni został właśnie zamordowany. Czy to przypadek czy skutek niefortunnego spotkania na wernisażu? Ale jeśli tak, czemu ktoś miałby zabijać człowieka, który zna przeszłość Leny? I co wspólnego jej historia ma z historią Ady, zagubionej, osamotnionej nastolatki?

 

W thrillerze „Miała umrzeć” nie tylko sam pomysł na fabułę jest dobry i przemyślany. Wydawać by się mogło, klasyka. Bohaterka z domyślną przeżytą traumą, tajemniczy człowiek z przeszłości i morderstwo wskazujące na to, że coś w tej przeszłości było tak ważne, że dla zatajenia tego warto zabić. Świetny jest sposób realizacji pomysłu. Ewa Przydryga tworzy w swojej powieści bardzo mroczny, lepki klimat, który pochłania czytelnika i sprawia, że bardzo emocjonalnie przeżywa on każdy kolejny fragment opowieści Ady i Leny. Te dwa plany czasowe, które Autorka wybrała jako miejsce akcji pozwalają jej stworzyć, na zasadzie kontrastu, bardzo wyrazisty portret końcówki lat dziewięćdziesiątych, pogłębiających się gwałtownie podziałów społecznych, żarłocznego kapitalizmu i wzrastającego osamotnienia ludzi, zwłaszcza młodych, jak Ada. Ada to postać tragiczna, ofiara tamtej epoki. Kompletnie lekceważona przez rodziców, osamotniona i zraniona, w ramach odwetu za to jak traktowana jest w domu, w paczce przyjaciół ze szkoły koniecznie chce być odbierana jako liderka, mieć autorytet. Nawet, jeśli sama ulega złudzeniom i manipulacji, chce wierzyć, że ma jakąś moc sprawczą w swoim życiu. Demonstruje to prowokując swoich kolegów do podejmowania absurdalnych i niebezpiecznych wyzwań, i sama biorąc w nich udział. Do czego popchnie ją ta niekontrolowana frustracja i nieuświadamiana walka z poczuciem samotności i odrzucenia? Czy jest jakaś siła, która mogłaby ją zatrzymać?

 

Również Lena jest osamotniona i zagubiona, ale jej samotność wiąże się przede wszystkich z brakiem poczucia więzi międzypokoleniowej oraz niemożnością odnalezienia własnej tożsamości. Nie dane jej było poznać rodziców, jest jak roślina wyrwana z korzeniami i przeniesiona w zupełnie inne warunki. Brak jej poczucia bezpieczeństwa wynikającego ze znajomości pokoleń, które były przed nią i z oswojenia pewnego rodzinnego genotypu, który wszyscy w sobie nosimy i poznajemy niejako poznając historię własnej rodziny. Lena została tego pozbawiona. Jej samotność to samotność rozbitka z zanikiem pamięci, dryfującego gdzieś na oceanie bez świadomości, co się stało i skąd płynie oraz jaki powinien być cel jego podróży. Ewa Przydryga umie kapitalnie budować klimat swojej opowieści, czułam się zanurzona w historię i emocje obu bohaterek od początku do samego końca. Ta atmosfera duszności, lęku, narastającego zagrożenia sprawia, że powieść dosłownie się pochłania. Mnie ten klimat powieści podbił! Dlatego gorąco ją Wam polecam, a sama z pewnością sięgnę po następne książki tej Autorki. Warto zapamiętać to nazwisko!

 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu MUZA.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...