„W lesie
podświadomości wszyscy jesteśmy dzikimi zwierzętami”
Czasami bywa tak, że jakaś przeczytana książka zapada nam w pamięć i serce na lata sprawiając, że nazwisko jej autora zapisujemy na twardym dysku naszej pamięci z adnotacją „warto śledzić”. Tak właśnie się stało, gdy kilka lat temu wpadła mi w ręce debiutancka powieść Agnieszki Miklis „Wściekła skóra”. Obiecałam sobie wtedy, że na pewno sięgnę po kolejne książki tej Autorki. Dlatego zapowiedź „Pstrągów”, książki, o której chcę Wam dzisiaj opowiedzieć, przywitałam z prawdziwym entuzjazmem. A propozycję z Wydawnictwa Videograf, aby ją zrecenzować, potraktowałam jako wyróżnienie.
Na początek mam jedną uwagę – myślę, że byłoby idealnie, gdybyście przed „Pstrągami” mogli przeczytać „Wściekłą skórę”. Nie dlatego, że w innym wypadku nie dacie rady śledzić fabuły, absolutnie nie! Ale, po pierwsze, warto sięgnąć po debiutancką powieść Agnieszki Miklis, a po drugie, to Wam pozwoli jeszcze głębiej wejść w świat Roswity Rein, detektywki amatorki, jednej z głównych bohaterek „Pstrągów”. To jest tylko moja subiektywna sugestia wynikająca z przekonania, że obydwie książki są godne uwagi. To kawał dobrej literatury!
Główną bohaterką powieści jest Ema, młoda dziewczyna ze zdiagnozowaną schizofrenią, nijak nie przystająca do swojej mocno stojącej na ziemi rodziny. Jej choroba to dla nich mocno wstydliwy temat. Próbują na siłę wtłaczać Emę w sztywne ramy normalności, zakładać jej swoisty kaganiec rutyny, aby zapobiec temu wszystkiemu, co wymyka się ich pojmowaniu świata. Zwłaszcza matka Emy, Lidia, która nie rozumie swojej córki do tego stopnia, że się jej boi. Jedyną przyjazną duszą wydaje się Dawid, starszy brat, ale i on jest w stanie zaakceptować odmienność Emy tylko do pewnego stopnia. Gdy młodsza siostra zaczyna mieć wizje, w których spotyka banitów z Montes, grupę odmieńców i wyrzutków nazywających siebie Pstrągami, zaniepokojenie rodziny wzrasta. I sięga zenitu, gdy wskutek tych wyimaginowanych spotkań z Pstrągami Ema przepowiada śmierć rudej kobiety, do której rzeczywiście dochodzi.
Jednocześnie w świecie realnym Roswita Rein, która wróciła z Holandii po przeżytych tam dramatycznych wydarzeniach, nadal szuka swojego miejsca w życiu. Pod wpływem impulsu, pragnąc uciec od toksycznych rodziców, akceptuje propozycję przyjaciółki z Gliwic, która oferuje jej dach nad głową i utrzymanie w zamian za opiekę nad jej dzieckiem. W ten sposób losy Emy i Roswity zaczynają się powolutku splatać, choć początkowo one obie nie mają o tym pojęcia. Jednak to właśnie Roswita, powodowana wrodzoną ciekawością, zacznie prywatne śledztwo w sprawie śmierci rudej kobiety. Śmierci przepowiedzianej przez Emę.
Zastanawiałam się do czego najlepiej porównać „Pstrągi” i przyszło mi do głowy pewne ciastko francuskie, millefeuille, czyli ciasto tysiąca listków. To oldskulowy francuski deser składający się z kilku ( zwykle trzech ) płatów ciasta francuskiego przełożonych kremem. Oczywiście, istnieje nieskończona ilość wariacji przepisu na to ciastko, ale niezmienną bazą pozostaje ta jego wielowarstwowość, kruchość wytrawnego francuskiego ciasta. I „Pstrągi” to taka właśnie wielowarstwowa literacka uczta! Trudno nawet przypisać je do jednego gatunku, bo tak naprawdę znajdziemy tutaj elementy kryminału, thrillera, momentami nawet horroru, okraszone jednak hojnie baśniowością i czymś, co śmiałabym nazwać, choć nie wiem, czy słusznie i czy Autorka by się ze mną zgodziła, śląskim realizmem magicznym. Nie ukrywam, że mnie „Pstrągi” momentami przypominają atmosferą książki Marqueza, tyle, że cała baśniowość i magia są umocowane w śląskiej ziemi. Jeżeli to z mojej strony nadinterpretacja to z góry przepraszam, ale tak to odbieram. Świat realny i świat magiczny przenikają się tutaj bez przerwy, a wydarzenia z każdego z tych dwóch światów mają realny wpływ na to, co dzieje się w drugim. Przyznam, że czytając miałam też skojarzenie z uwielbianą przeze mnie serią „Czarny wygon” Stefana Dardy. Agnieszka Miklis również potrafi tak zaczarować czytelnika, że wchodzi on w świat Emy i świat banitów z Montes jak w masło i daje mu się oczarować. Jest w nim baśniowość, ale to bardziej baśnie braci Grimm niż Andersena. Poza tym świat Pstrągów kusi baśniowo- cyrkową kolorystyką i wcale się nie dziwimy, że Ema chce w nim spędzać coraz więcej czasu.
„Pstrągi” to przede wszystkim rozdzierająca opowieść o samotności. Samotna jest Ema, nierozumiana i odrzucana przez rodzinę. Samotna jest Roswita, która dla kilku łyków wolności godzi się na zajęcie uwłaczające jej zdolnościom i inteligencji. Samotna jest Karolina, z którą zaprzyjaźnia się Roswita. Samotna jest Aleks, mimo pozornej siły i przebojowości. Samotna jest Lidia, która nie potrafi zaakceptować własnej córki. Samotny jest każdy z banitów z Montes, choć swoją samotność przykrywają żartami i sarkazmem. A niemożność zrozumienia tego, co inne, bardziej wrażliwe, delikatniejsze, najmocniej Autorka pokazuje przez postać Emy. „Ilekroć próbował ją zrozumieć, miał wrażenie, że nabiera wody w garść – jej dusza przepływała mu między palcami. To, co opowiadała, ludzie, którzy zaludniali jej wyobraźnię, przychodząc do niej i prosząc ją o pomoc – to sprawiało, że cierpła mu skóra. «Mój Boże, Emo, jakie szkielety chcesz ubrać w ciało?» – myślał”. ( str. 24 ) Ta opowieść o samotności jest również tylko jedną z warstw „Pstrągów”. To książka, w której uważny czytelnik może się dokopać wielu ukrytych znaczeń, odwołań do muzyki, poezji, literatury. Im większa erudycja czytelnika, tym większą będzie miał frajdę z lektury. Ale nie bójcie się – to nie jest książka sztucznie naszpikowana literackimi odwołaniami. Przeciwnie, każdy element jest tutaj naturalny, wpisuje się łagodnie w nurt opowieści porywając ze sobą czytelnika. Zwróćcie uwagę na postacie przewijające się w Montes ;) . Ciekawa jestem, ile z nich rozpoznacie. Dla mnie była to duża frajda i kolejny smaczek.
Długo mogłabym pisać o tej powieści, ale przecież nie o to chodzi. Zachęcam z całego serca, żebyście po nią sięgnęli. Jest cudownie nieoczywista, ale to taka nieoczywistość dopracowana w każdym calu. W „Pstrągach” wszystko jest przemyślane, każdy element pasuje idealnie do całości obrazu, jaki się wyłania w trakcie lektury. Widać, że Autorka wycyzelowała każdy wątek, dopracowała każdą postać. Z tą książką jest jak z prawdziwymi dziełami sztuki – podziwiamy ich piękno, nieświadomi ile potu wylali nad nimi ich twórcy. I to je odróżnia od zwykłego rzemiosła. Książka Agnieszki Miklis na pewno wykracza dalece poza kategorię rzemiosła. Gorąco polecam! Myślę, że za jakiś czas sięgnę po nią po raz drugi, żeby wyłapać to, co mogło mi umknąć za pierwszym ;) .
Na koniec nie mogę nie wspomnieć o znakomitej grafice Dariusza Kocurka z okładki książki. Oddaje idealnie atmosferę książki, jest taką wisienką na torcie. Zwróćcie, proszę, na nią uwagę.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Videograf.
Bardzo mam ochotę przeczytać. Kiedyś dotrę do tej powieści. A recenzja zachęca wyjątkowo.
OdpowiedzUsuń