Lubię powieści nieoczywiste. Takie, które mnie potrafią zaskoczyć, wziąć pod włos, nawet zirytować podczas lektury. Ale jednocześnie zaintrygować, rozbawić, pobudzić moje szare komórki. Kiedy rok temu, podczas naszego ostatniego przedpandemicznego spotkania na żywo, Teresa Monika Rudzka zdradziła mi, że tym razem napisała, uwaga, ROMANS, nie uwierzyłam ;) ! To trochę tak, jakby zaprzysięgły mięsożerca obiecywał, że odtąd będzie żywił się wyłącznie liśćmi sałaty. Dlatego czekałam bardzo niecierpliwie na „Mogło być gorzej”, czyli ową obiecaną powieść miłosną. Ukazała się ona niedawno w Wydawnictwie WasPos, a ja spieszę do Was z obiecaną recenzją.
Pamiętacie wiersze Brzechwy? Pewnie moje pytanie wyda się Wam cokolwiek dziwne i nie związane z tematem, ale zapewniam Was, że to wyłącznie pozory. Muszę Wam zdradzić, że gdy zagłębiłam się już w lekturę „Mogło być gorzej” nie mogłam za nic odgonić wracających do mnie fragmentów tego wierszyka. Pamiętacie jak to leciało ;) ?:
Przykro było żurawiowi,
Że samotnie ryby łowi.
Patrzy - czapla na wysepce
Wdzięcznie z błota wodę chłepce.
Rzecze do niej zachwycony:
"Piękna czaplo, szukam żony,
Będę kochał ciebie, wierz mi,
Więc czym prędzej się pobierzmy."
Czapla piórka swe poprawia:
"Nie chcę męża mieć żurawia!"
Poszedł żuraw obrażony.
"Trudno. Będę żył bez żony.
Dalsze
zwrotki opowiadają losy niedoszłej pary, w której gdy jedno się namyśli i chce
związku, drugie zmienia zdanie, i tak w kółko:
Tak już chodzą lata długie,
Jedno chce - to nie chce drugie,
Chodzą wciąż tą samą drogą,
Ale pobrać się nie mogą.
Nic
na to nie poradzę, ale skojarzył mi się ten wiersz z perypetiami bohaterów
„Mogło być gorzej”, Miry i Fabiana. Pary, która od pierwszego spotkania budzi
skojarzenia mało romantyczne. Oboje po przejściach, oboje w żałobie. I to
pośrednio ta żałoba doprowadza do ich pierwszego spotkania. Mira obiecuje
swojej wyjątkowo asertywnej koleżance Xeni zastąpić ją w mało atrakcyjnej
czynności uprzątnięcia rzeczy jej tragicznie zmarłej znajomej. I przy tej,
przyznajcie, mało pociągającej czynności, spotyka pogrążonego w żałobie wdowca,
Fabiana. Tylko u Teresy Moniki Rudzkiej nic nie jest przewidywalne i zgodne ze
schematami. Zatem zrozpaczony wdowiec, zamiast seksownego zarostu, świadczącego
o głębokiej żałobie, i markowego ubrania, jak na romans przystało, nosi zmięte,
śmierdzące dresy, a Mirę bierze za ukraińską pomoc domową, próbującą go okraść,
i chce wezwać policję. Mira zresztą też marnie nadaje się na bohaterkę
romantycznego filmu, bo właśnie zwymiotowała jej na buty karykatura psa,
niejaki Lolo, należący wcześniej do zmarłej. Przyznajcie sami, gdzie tu miejsce
na romantyczne poruszenia ;) ? Niejako do kompletu Autorka wprowadza na scenę
jeszcze jedną parę, o pokolenie młodszą, czyli Marlona i Justynę. Ona to córka
Fabiana, niezrównoważona anorektyczka, on z kolei jest synem Miry, ale w
rzeczywistości po pewnej rodzinnej tragedii ich role się pomieszały i syn
zachowuje się bardziej jak ojciec. Justyna zagina parol na Marlona, bo
niebrzydki to facet, i zaczyna się literacki koncert tego niedobranego
kwartetu. Koncert, w którym względnie udane kawałki przeplatane jest
rzępoleniem i fałszowaniem, aż uszy bolą ;) .
Teresa Monika Rudzka po raz
kolejny udowadnia, że jest bystrym i bezlitosnym obserwatorem rzeczywistości, a
związki damsko-męskie rozbiera na czynniki pierwsze z wprawą godną zegarmistrza
badającego najbardziej skomplikowane mechanizmy. Jej bohaterowie nie mają nic z
retuszowanych, słodkopierdzących par rodem z reklam czy romantycznych filmów.
Przeciwnie, są zlepkiem wad, lęków, ułomności, porażają momentami małostkowością,
zawziętością, ograniczonymi horyzontami. Ich perypetie również nijak się mają
do komedii romantycznych. Chyba, że za przejaw romantyzmu należy uznać zaproponowanie
przez ukochanego kupna pierścionka zaręczynowego, ponieważ ma zniżkę w Aparcie
tylko do końca roku ;) . Nie lepiej mają się
sprawy między młodszą parą. Autorka nie boi się poruszać nawet kontrowersyjnych
tematów jak tak modny sponsoring, czyli stara, dobra prostytucja pod nową,
ładniejszą nazwą. Bohaterowie powieści są …prawdziwi. Do bólu prawdziwi,
niezaradni, popełniający błędy przyprawiające o ból zębów. Jednocześnie jednak
są wrażliwi, podatni na ból i zranienia, delikatni jak krucha porcelana. I
balansują bez przerwy między ową swoją kruchością i duchowością, a
praktycyzmem, lękami i przyzwyczajeniami. Nie mogą żyć razem, ale jeszcze
gorzej dają sobie radę osobno.
Ta opowieść, choć zabawna,
momentami pieprzna i pikantna, trzyma się bardzo blisko życia. Pokazuje co
prawda w krzywym zwierciadle współczesne związki, ale jednocześnie Autorka momentami
puszcza oko do czytelnika i traktuje swoich bohaterów jak niesforne, a jednak
kochane dzieci. Kochane, bo innych nie ma ;) . Wybaczcie ten żartobliwie –
ironiczny styl mojej recenzji, ale taka właśnie jest ta powieść. Wystarczy
jednak zdrapać wierzchnią warstewkę ironii, humoru, sarkazmu, aby zobaczyć
głębszą warstwę opowieści. O żałobie, smutku, samotności, które czynią nas
bezbronnymi i podatnymi na popełnianie błędów. Bo, wbrew pozorom, „Mogło być
gorzej” nie jest tylko zabawną diagnozą współczesności i relacji miłosnych. To
mięsisty kawał życia, przyprawionego na ostro i podlanego sosem na wytrawnym
winie. Warto spróbować tej oryginalnej potrawy – na pewno Was zaskoczy!
Za
egzemplarz książki dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu WasPos.
Bardzo fajna recenzja. I zachęca.
OdpowiedzUsuń