wtorek, 26 października 2021

„Miłość, pies i czekolada” – czyli o różnicach między prawdziwą czekoladą a wyrobem czekoladopodobnym ;) . RECENZJA PRZEDPREMIEROWA! PATRONAT OGRODU KWITNĄCYCH MYŚLI!

 


Małgorzata Lis przyzwyczaiła nas do powieści o dużym ciężarze gatunkowym dlatego już sam tytuł najnowszej, „Miłość, pies i czekolada” może delikatnie zbić z tropu czytelników jej poprzednich książek. Tamte powieści były o wierze, nadziei, miłości, przebaczeniu, o poplątanych pięcioliniach naszego życia, na których Bóg i tak wypisuje najpiękniejsze symfonie. Skąd zatem ta frywolność i lekkość już w samym tytule najnowszej ;) ? Czym zaskoczy nas Autorka, której udało się już zdobyć grono wiernych czytelników?... Chcecie się dowiedzieć?

 

 

Bohaterką książki jest trzydziestopięcioletnia Beata, bibliotekarka, singielka ( absolutnie nie z wyboru ). Kobieta z kilkudziesięciokilogramową nadwagą, jedynaczka, późne dziecko kochających rodziców, którzy ją tą miłością z lekka przytłoczyli, przez co nie jest w stanie odciąć pępowiny i zacząć żyć na własny rachunek. Stresy i frustracje zajada najchętniej czekoladą. I tym samym tytułowa czekolada traci trochę na frywolności i słodyczy, prawda? W historię Beaty czytelnik wkracza w dość dramatycznym dla niej momencie – ze względu na cięcie kosztów wymuszone okrojonym przez miasto budżetem dyrektorka biblioteki miejskiej, w której kobieta pracuje redukuje etaty. A konkretnie – etat Beaty. Do wszystkich jej klęsk i frustracji dochodzi jeszcze jedna – zostaje bezrobotna.

 

Oczywiście, byłby to równie dobrze początek scenariusza polskiej Bridget Jones, ale czy Małgorzata Lis uległa pokusie wykorzystania znanych schematów? Pozornie mogłoby się wydawać,  że tak. Beata wyjeżdża bowiem z rodzicami ( a jakże! ) na krótki urlop nad morze i tam poznaje intrygującego mężczyznę. A poznaje go dzięki …psu. Mufce, nieoczekiwanemu prezentowi od rodziców, rudemu kłębkowi wdzięku i energii. Pies Beaty i pies Rafała, bo tak ma na imię tajemniczy nieznajomy, zaprzyjaźniają się ze sobą w tempie możliwym tylko dla szalonych czworonogów i doprowadzają tym samym do poznania się tych dwojga. Zalatuje trochę klasycznym romansem, prawda?

 

A jednak, mimo frywolnego, obiecującego lekkość i zabawę tytułu, „Miłość, pies i czekolada” nie jest tylko przyjemną, romansową opowiastką. Bohaterowie są ludźmi z krwi i kości, poobijanymi dość dotkliwie przez życie, spragnionymi miłości, a jednocześnie śmiertelnie nią przerażonymi. Beata to kwintesencja grubaski, która swoje rany i kompleksy chowa pod maską śmiechu i uśmiechu. Poddawana nieustannej ocenie, raniona nawet pozornie żartobliwymi uwagami ojca, które przyjmuje, jakby po niej spływały choć, jak sama przyznaje, raczej w nią wsiąkają i zostają w niej na zawsze. Rafał, typ outsidera, zamkniętego w sobie samotnika, który zbliża się o dwa kroki po to, żeby następnego dnia wybudować mur przemilczeń i półprawd. Daleko tej historii do hollywoodzkich romansów, za to blisko do zupełnie swojskiej codzienności.

 

I choć rusztowaniem, szkieletem tej historii jest relacja Beaty i Rafała, klująca się w bólach, krucha jak chińska porcelana, najeżona emocjonalnymi pułapkami, to Małgorzata Lis obudowuje ją wieloma innymi ważnymi wątkami. Jednym z najważniejszych jest wątek Asi, niepełnosprawnej dziewczyny, której Beata udziela lekcji w ramach wolontariatu. Pojawia się również wątek odpowiedzialności za drugiego człowieka w różnego typu relacjach, począwszy od tych rodzic – dziecko, mężczyzna – kobieta, mąż – żona, po przyjaźnie czy pierwsze zauroczenia. Wątkiem, który wybija się na plan pierwszy, jest jak wiodący kolor czy wzór w fabularnym hafcie, jest wątek samotności. Tej, z powodu której Beata zajada smutki czekoladą. Tej, która sprawia, że Rafał buduje wokół siebie mury i zasieki z drutów kolczastych, a Asia zamyka się w skorupce jak ślimak. Tej, przez którą przyjaciółka Beaty, Ula, szczęśliwa mężatka i matka, ma chwile załamania i zwątpienia w siebie. A także samotności osoby niepełnosprawnej oraz jej opiekunów.

 

Wątek niepełnosprawności, a konkretnie MPD, czyli mózgowego porażenia dziecięcego to, obok historii Beaty i Rafała, równorzędny główny wątek w książce, dzięki postaci Asi. Bardzo ważny, bo poruszający istotne tematy. W tym temat lęku przed odrzuceniem, niepewności i braku poczucia bezpieczeństwa, które towarzyszą osobom niepełnosprawnym oraz ich bliskim nieustannie.

 

„Miłość, pies i czekolada”, choć urzeka lekko komediowym tytułem i wciąga od pierwszych stron, nie jest tylko przyjemną, romantyczną powieścią na zimowe i jesienne wieczory. Również i w tej książce Małgorzata Lis sięga głębiej i zmusza czytelnika do refleksji. I choć rozbawią Was z pewnością psoty Mufki, a opisy nie tylko czekoladowych łakoci wywołają uśmiech na twarzy i burczenie w brzuchu ;) , mam nadzieję, że na dnie Waszych serc zostanie dużo więcej. Że zapamiętacie, że prawdziwa miłość jest najlepszym antidotum na truciznę samotności i lęk, choć wcale nie przypomina ociekających lukrem historii z hollywoodzkich filmów. Bo miłość to trwanie, wierność i obecność, nawet w kolejce przyjęć na SOR-ze. Małgorzata Lis serwuje nam prawdziwą czekoladę, a nie wyrób czekolado podobny (y) !

 

Za możliwość objęcia patronatem oraz zrecenzowania książki dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu eSPe.



1 komentarz:

  1. Piękny patronat. Śliczna recenzja. Powieść jest na mojej liście.

    OdpowiedzUsuń

„Herbaciane róże” - Wzruszająca opowieść o tym, że choć prawda wyzwala zrywając bez znieczulenia opatrunki pozorów i kłamstw to przecież nawet stare, jątrzące się latami, zaniedbane rany da się uleczyć balsamem przebaczenia i miłości.

  Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność czło...