Obiecałam Wam kilka zaległych recenzji, ale mam nadzieję, że nie pogniewacie się na mnie jeśli nie zachowam porządku chronologicznego i przeplotę je opiniami o książkach, które czytam aktualnie. Permanentny brak czasu sprawia, że pewna konieczność nadążania za premierami, swoisty wyścig o to, kto wcześniej zamieści recenzję nowości na blogu ( najlepiej przedpremierowo ) coraz bardziej mnie męczą i skłaniają do zastrajkowania i zamieszczania recenzji w swoim tempie. Wielokrotnie pisałam, że książka to nie jogurt ani inny produkt z krótką datą przydatności do spożycia i dobra powieść broni się zawsze, a nie tylko w okolicach premiery.
Nie zmienia to faktu, że moja dzisiejsza opinia dotyczyć będzie nowości z Wydawnictwa eSPe, czyli „Szeptu węża” Roberta M. Rynkowskiego. Książki do przeczytania której dałam się skusić niczym biblijna Ewa w raju ;) , czyli bez zbędnego nakłaniania, ponieważ zaintrygowała mnie już sama zapowiedź. I kiedy sięgnęłam już po powieść i zagłębiłam się w fabule to przepadłam właściwie od pierwszych stron, tak jak przepada się podczas czytania powieści sensacyjnej. A zaczyna się mocno: oto w jednym z rzymskich zaułków zostaje brutalnie zamordowany ksiądz Giuseppe Esposito, o którym czytelnik dowiaduje się tylko tyle, że był spowiednikiem jakiejś wysoko postawionej osobistości w Watykanie i ..znał pewną tajemnicę. Mniej więcej w tym samym czasie do polskiego ministra spraw wewnętrznych Zdzisława Różańskiego trafiają ściśle tajne dokumenty, które wywołują nagły ferment i popłoch w kręgach władzy. Wysoko postawieni urzędnicy państwowi muszą sięgnąć po niekonwencjonalne środki, żeby ugrać coś w bezwzględnej walce o władzę. Do akcji zostają zaangażowane mniej oficjalne siły, w tym tajemniczy Cyngiel. Ale co wspólnego z intrygą na najwyższych szczeblach władzy oraz tajemnicami Watykanu może mieć zwyczajny informatyk, Jacek Posadowski, który właśnie przeprowadził się z nastoletnią córką na wieś, żeby pomóc tej ostatniej uporać się z pewnymi traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości? Zosia jest miłośniczką kryminałów, więc dla oderwania jej od smutnych rozmyślań Jacek godzi się, aby zaangażowała się w amatorskie śledztwo dotyczącego tajemniczego zniknięcia księdza z ich nowej parafii w Kaletniku. Młody i ambitny ksiądz, znawca Biblii, jakby rozpłynął się w powietrzu. Ludzie, jak to ludzie, węszą sensację i skandal obyczajowy, nikt jednak nie podejrzewa, żeby za zniknięciem księdza Michała kryło się coś więcej. Jednocześnie Jacek i Zosia zawierają znajomości w najbliższym sąsiedztwie i próbują zakorzenić się w maleńkiej społeczności ich urokliwej wioski na skraju Wigierskiego Parku Narodowego. Czy jednak malownicza osada, zwana przez miejscowych Pragą, to na pewno sielska oaza? A przecież ktoś rozbija w nocy talerze w domu Jacka, a sąsiadka, leciwa pani Jadwiga, opowiada mrożące krew w żyłach historie o mściwym domowoju… Do tego miejscowy proboszcz, początkowo przyjaźnie nastawiony do nowych parafian, zaczyna zachowywać się co najmniej dziwnie… Jakim cudem watykańskie i warszawskie wątki miałyby mieć cokolwiek wspólnego z wydarzeniami w małej suwalskiej wiosce?...
Oczywiście, jak zawsze, niczego Wam nie zdradzę ;) ,pozostawiając Wam przyjemność lektury i odkrywania starannie utkanej fabuły. Mogę jednak podzielić się z Wami wrażeniami z lektury, a tych mam moc, bo nie mogłam się oderwać od książki od pierwszej aż do ostatniej strony. „Szept węża” to mariaż kilku gatunków, i do tego bardzo udany mariaż. Fabuła wciąga od pierwszych akapitów. Akcja toczy się wartko, nie ma płycizn czy przynudzania. Jednym z ogromnych atutów książki jest świetnie pokazana relacja Jacka z jego dorastającą córką. Ich więź chwyta za serce i angażuje czytelnika emocjonalnie. Bardzo interesujące są wątki dotyczące romansu Kościoła z polityką oraz bolesna, ale nie pozbawiona przenikliwości diagnoza stanu polskiego duchowieństwa. To, co mnie szczególnie urzeka i przekonuje do lektury to pokazywanie tego, co złe, brudne, wymagające naprawy bez znieczulenia, ale również bez infekowania czytelnika złem i poczuciem beznadziei. „Szept węża” jest boleśnie blisko rzeczywistości, pod przykrywką sensacyjnej historii pokazuje Kościół od kuchni, taki, który ma niewiele wspólnego z cukierkowatymi laurkami. Ale nie dochodzi tutaj do tego, co mnie osobiście zniechęciło do książek Dana Browna – czytelnik nie pozostaje z przekonaniem, że jesteśmy bezsilni wobec zła. Świetna, starannie utkana intryga kryminalna wiodąca z Wiecznego Miasta, przez Warszawę, aż na suwalską wieś, trzyma w szachu, nie pozwala się oderwać od lektury, ale jednocześnie jest tylko wierzchnią warstwą dla dużo głębszych rozważań.
Świetny jest wątek domowoja i starych wierzeń, a czworonożny przyjaciel Zosi, Puchacz, stworzenie zdecydowanie niepodległe nikomu i chodzące swoimi drogami ;) , zdobędzie pewnie niejedno czytelnicze serce. Ale tym, co mnie najbardziej rozłożyło na łopatki i rozbroiło jest pojawiający się w powieści wątek biblijny, który czyta się …jak powieść sensacyjną. Wydawać by się mogło, że taki wątek pojawiający się w najbardziej newralgicznym momencie śledztwa spowolni fabułę i sprawi, że czytelnik straci zainteresowanie. Nic bardziej mylnego! A jeśli okrasić to wszystko szczyptą wydarzeń nadprzyrodzonych, tajemniczym zniknięciem, świętokradczym wręcz morderstwem, zawiesiną siedmiu grzechów głównych popełnianych niemal hurtowo przez osobistości kościelne, interwencją rosyjskiej mafii i polskich służb specjalnych i odwieczną, niewzruszoną mądrością Biblii, dostajecie prawdziwy koktajl gatunkowy. Ale jest to koktajl przygotowany przez fachowca, nie przez amatora. Powiem szczerze, że duet detektywistyczny ojca i córki bardzo mi się spodobał i nie miałabym nic przeciwko kolejnym prowadzonym przez nich sprawom ;) . Zobaczycie sami, nie sposób oderwać się od lektury!
Gorąco Wam polecam „Szept węża”, a Wydawnictwu eSPe dziękuję za zaufanie i możliwość zrecenzowania powieści.
Świetna recenzja, zaciekawiłaś mnie tą książką :) Ps. mnie też wkurza ten wyścig, kto szybciej i więcej nowości zrecenzuje, ja zamieszczam recenzje w swoim tempie :) pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń